Rozdział 4

138 9 1
                                    

Tydzień czwarty.

Gdy patrzę z ziemi.

Widzę ciemność dookoła.

I jestem zagubiony, ale można mnie znaleźć, w środku mojego umysłu.

Do widzenia.

To zaczyna się robić nudne. Monotonia jakiej mało. Po prostu już jest śmiesznie. Moja wyobraźnia mogłaby popracować nad czymś lepszym, a nie cały czas to samo. Co jest ciekawego w conocnym uciekaniu, próbach samoobrony i opatrywaniem coraz większych ran? Wydaje mi się, że jestem już blisko utraty tego najważniejszego daru, danego mi od Boga, o ile on w ogóle istnieje. Może jest to moją winą? Karą za grzechy popełniane raz po raz? Chyba jest takie powiedzenie- „Jak trwoga to do Boga”, mam rację? W takim razie ja nie zamierzam się uciekać do najgorszego. Wątpię w moje odkupienie, nawet nie wiem czy dobrze się wyraziłam. Przepraszam Cię notesie, za moje błędy popełniane w zapisach. Nie jestem w tym najlepsza. Jak widać całkowicie coś siadło mi na głowę. Przepraszam zeszyt. Ciara weszła na nowy poziom swojej inteligencji, gratulujemy! W mojej wyobraźni właśnie pojawił się obraz jakiejś babki w uniformie, szczerzącej się swym sztucznym uśmiechem, patrzącej mi w oczy i klaszczącej w swe dłonie. Zawsze przerażali mnie tacy ludzie. Nie tyle oni, co ich sztuczny sposób życia. To tak, jakby musieli przywdziewać ten uśmiech mimo okropnego bólu, który- nie ukrywajmy- znajduje się w życiu każdego z nas. Zastanawiam się, czy faktycznie wytrzymam tutaj dłużej. Z moich zapisów wynika, iż przebywam tutaj już czwarty tydzień.  To już chyba miesiąc, prawda? Na szczęście głowa i inne organy mojego ciała nie pulsują już tak przerażająco jak w pierwszych dniach. Mimo to, dalej czuję pustkę. Czegoś cały czas mi brakuje. Doskonale wiem, o co chodzi mojej podświadomości. Niestety nie mogę tego dostać. Znajduje się to poza moim zasięgiem. Wątpię, bym w najbliższym czasie miała bliski kontakt z narkotykami. Przynajmniej nie dopóki tutaj jestem. Wyobrażam sobie moje wyjście z tego więzienia. Boję się, że powrócę do nałogu. Owszem, chcę tego. Jednak jakaś mała część mnie krzyczy, że wcale nie jest mi to do szczęścia potrzebne, że dam sobie radę bez tego. A co jeśli wpadnę na moich starych znajomych? Mieszkałam w niewielkim mieście, gdzie wszyscy znali siebie doskonale. Żeby tego uniknąć, musiałabym się wyprowadzić. Nie wiem, czy byłabym w stanie znieść kolejną zmianę swego miejsca na świecie. Zadomowiłam się tutaj. Wreszcie czułam się bezpieczna. Nieważne, że zazwyczaj czułam to, gdy byłam pod wpływem jakiegokolwiek narkotyku. Ważne, że to uczucie gościło w moim wnętrzu. Powracam myślami do tego, jak zachowywałam się po spaleniu zioła. Pamiętam jak dziś mój nocny spacer ze znajomymi. Byłam już pod wpływem alkoholu. Dokładnie była nas chyba czwórka. Ja i trzech chłopaków. Poszliśmy na promenadę. Z joint’em w ręku przemierzaliśmy puste nocą ulice. Po drodze staraliśmy się cicho zachowywać. Przyznajmy szczerze- słabo nam to wychodziło. Mój kolega miał dziwne przyzwyczajenia. Kiedy za dużo wypił, wywracał znaki drogowe. Tak było również i tym razem. Pamiętam, jak na niego krzyczałam, żeby zostawił swoją zdobycz, bo w drodze powrotnej musimy przejść obok komisariatu. Mimo iż byłam zjarana, zachowywałam zdrowy rozsądek. Karl wydął usta, niczym małe dziecko, pokrzyczał, uświadamiając mi, że nie jestem jego dziewczyną i nie mam prawa nim rządzić, a potem najzwyczajniej w świecie złapał mnie za rękę i ruszyliśmy dalej.  Zrobiliśmy postój, gdyż Drew poczuł się źle i musiał zwrócić wcześniej spożyte procenty. Zatrzymaliśmy się przy rzędzie drzew. Przy pierwszym z nich Drew zwracał wszystko, przy drugim ja załatwiałam potrzeby fizjologiczne, a przy kolejnym Karl robił to samo co ja, tyle że on próbował celować w swój mocz śliną. Dziwna była z nas paczka, nie powiem. Mimo wszystko, wspominając te wszystkie chwile niczego nie żałuję. To ukształtowało moje wspomnienia. Później omal nie wylądowałam w jeziorze. O ile dobrze sobie przypominam, był wtedy grudzień. A ja na pewno nie miałam ochoty na kąpiel w lodowatej wodzie. Teraz moje wspomnienia przestały się tworzyć. Może źle to ujęłam, ale jedyne co zapamiętam na zawsze z tych obecnych czterech tygodni przebytych tutaj to: ból, ucieczka, koszmar. Cały czas śni mi się to samo. Jedynym urozmaiceniem jest inny dobór broni. Budzę się z liczniejszymi obrażeniami na ciele, jak i na umyśle. Staram się co noc stawić czoła moim napastnikom. Nie doznałam jeszcze obrażeń wewnętrznych, ale podejrzewam, że takowe również kiedyś się pojawią. Zastanawiam się ile to jeszcze wszystko będzie trwało, zanim całkowicie umrę, zabita przez własne sny. To wydaje się być  czasami zabawne. Obudzić się, odnaleźć na swoim ciele kilka ran i zdać sobie sprawę, że to wszystko dzieje się za sprawą jakiegoś głupiego stanu nieważkości. Może już całkowicie zwariowałam, ale nie mam siły. To przytłaczające. Niecierpliwie czekam na koniec tej groteski. Chyba Morfeusz lubi sobie ze mną pograć w berka. Dlaczego to ja jestem na jego celowniku? Upatrzył sobie narkomankę, bo jest łatwym do osiągnięcia celem. Myślałam, że ten koleś jest bardziej ambitny. Jak widać, przeliczyłam się. Nie mam zamiaru się poddać. Pokaże temu tchórzowi, iż mimo wszystkich moich przejść potrafię sobie z nim poradzić, a on upadnie jeszcze niżej niż ja. Nie wiem czemu zaczęłam wierzyć w jakiegoś greckiego boga. Chociaż grecy podobno byli przystojni. A tak swoją drogą to ciekawe, co tam u tego dupka, Seana. Pewnie już sobie ułożył życie z jakąś szmatą, kiedy obmyślał plan, jak umieścić mnie pomiędzy chorymi psychicznie ludźmi. Zawsze myślałam, że ośrodki dla narkomanów są odizolowane, od innych chorób psychicznych. Widocznie nasz rząd stwierdził, że wszyscy są jednakowo szurnięci, więc po co marnować miejsca na rozdzielanie ich od siebie. Jeszcze homoseksualistów tu brakuje. Ja nie jestem przeciwko darzeniu miłością osoby tej samej płci, ale większość tych wszystkich moherów owszem. Nie zdziwiłabym się, gdyby oni również trafili do tej placówki, ze względu na swoją orientację, która swoją drogą raczej nie jest chorobą. Taka jest sprawiedliwość na tym świecie. To dziwne. Minęły już cztery tygodnie, a ja nadal wyżalam się jakiemuś zeszytowi. W sumie to nie jest dziwne, tylko głupie. Opisuje tutaj swoje niecodzienne sny, czasami poglądy. Powinnam z tym skończyć. Ale może to jest mój ratunek? Nie. To niedorzeczne. Jak coś papierowego może mnie ochronić? Czy zaliczam się już do ludzi nienormalnych? Pokładam swoje nadzieje w rzeczy martwej. Tak na pewno nie zachowują się zdrowi psychicznie ludzie. Chcę uciec od tego wszystkiego. Niech to się wreszcie skończy, póki nie zabraknie mi sił. To nawet nie ma sensu. Co noc prześladują mnie sny, w których ktoś próbuje mnie zabić. Czym sobie na to zasłużyłam? Czyżby to niedokończone porachunki mego ojca albo matki? Doprawdy, czyż nie mogłam urodzić się w normalnej rodzinie? Zamiast tego pochodzę z jakiegoś rodu z tradycją. Kogo to obchodzi? Nie czerpię z tego żadnych korzyści. Jedyne co dostaję to ból. Może ktoś kara mnie za to, iż opuściłam mą rodzinę. Niemal się jej wyrzekłam. Może mamy spisane jakieś prawo. Co wolno, a czego nie wolno robić. Znając życie i moje szczęście, pewnie nie jeden paragraf złamałam za krótkiego czasu mojego istnienia. Zastanawiam się, co bym robiła, gdybym nigdy nie wyjechała. Gdybym wróciła do matki. Czy potraktowała by mnie tak jak ojciec syna marnotrawnego? Byłoby to dla mnie niemałym zaskoczeniem. Rzadko kiedy się do niej odzywałam jeszcze za czasów, kiedy mieszkałam w wiosce. Tym bardziej nie dzwoniłam, kiedy się wyprowadziłam. Nie żałowałam, aż do teraz. Kto wie, może ona mogłaby mi wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Kiedy byłam jeszcze dzieckiem i przytrafiały mi się te sny, budziłam się z krzykiem. Wtedy ona zawsze siedziała przy moim łóżku, trzymając moją rękę. Gładziła czule moje ciemne włosy i nuciła jakąś nieznaną mi melodię, aczkolwiek zawsze działającą kojąco. Nie mogę sobie przypomnieć, jak brzmiały jej słowa. Teraz również, kiedy mam zły sen budzę się. Moje ciało przybiera pozycję embrionalną, zupełnie jak u bezbronnej dziesięciolatki. Nucę po cichu tak dobrze znane mi nuty. Czasami łzy spływają w dół mojej twarzy, a ja nic nie mogę poradzić. To tylko upewnia mnie, że jestem bezsilna. Starałam się być niezależną kobietą. Tymczasem zniewoliły mnie narkotyki, za które w tej chwili skłonna byłabym zabić. Co to świństwo ze mną zrobiło? Dawniej byłam kulturalna, nie pyskowałam nikomu. Oczywiście miewałam swoje gorsze dni kiedy moje humorki przejmowały nade mną kontrolę. Z biegiem czasu zaczęłam się coraz mniej uśmiechać. Ludzie to zauważali, pytając, czy wszystko w porządku. Wtedy ja naskakiwałam na nich, mówiąc, że taki mam wyraz twarzy, a oni widocznie musieli być ślepi, bo wcześniej tego nie zauważyli. Zniechęcałam ich do siebie bardzo skutecznie. Niektórzy bali się mnie po prostu. Mówili, że się zmieniłam. Mieli rację. Chciałam się stać zimną suką. Udało mi się. Nikt się dla mnie nie liczył, oprócz marihuany. Mój plan odizolowania się od świata szedł jak po maśle, ale nie za długo się tym cieszyłam. Moja tarcza ochronna prysła jak bańka mydlana, podczas jednej imprezy, kiedy to poznałam jego… Spotykając go tego wieczora, byłam jeszcze czysta. No właśnie, jeszcze. Spędzając z nim każdą minutę podczas tej domówki zapominałam o potrzebie spalenia narkotyku. Niestety musiał wcześniej wyjść, bo jego kolega przeholował z alkoholem, a on musiał go odprowadzić. Wraz z opuszczeniem przez Seana imprezy przypomniałam sobie o ziele. Nie marnowałam czasu. Chwilę później stałam już ze skrętem w dłoni. Był tak jakby moją odskocznią. Nie na długo. Po jakimś czasie paliłam również przy nim, a on starał się pomóc mi porzucić nałóg…

Never Ignore What Is In DarknessWhere stories live. Discover now