/Frank/
Nagle usłyszałem irytujące pikanie w nieokreślonej na ten moment odległości od mojej głowy. Czułem, że z każdą sekundą do świadomości dopuszczam coraz więcej bodźców ze świata który jest poza moją kołdrą. Uchyliłem lekko powieki, przez niedokładnie zakręcone żaluzje przebijały się leniwie promienie słońca. Słyszałem kroki mamy, która najpewniej śpieszy się do pracy. Postanowiłem podnieść głowę z poduszki w czarnej poszewce, i rzucić okiem na budzik, który wskazywał siódmą piętnaście rano.
Niechętnie wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki, ściany pokryte były niebieskimi kafelkami. Przyglądając się swojej twarzy w odbiciu starego, antycznego wręcz lustra (nie wiedząc czemu, matka nie chciała go wyrzucić.) dostrzegłem bladego, niewątpliwie niewyspanego chłopaka z jeszcze mniej wątpliwym bałaganem na głowie i podkrążonymi oczami. Poświęciłem chwilę na umycie zębów pastą, o ohydnym chemiczno-truskawkowym smaku i rozczesanie niezliczonych, brązowych kołtunów. Szybko ubierałem się w byle jaki, czerwony t-shirt i samodzielnie podarte czarne spodnie, gdy usłyszałem głos matki.- Frank, jeśli nie chcesz spóźnić się na autobus, to nie masz zbyt wiele czasu. Odgrzej sobie makaron z wczoraj. - Powiedziała, po czym trzasnęła drzwiami wychodząc.
Fakt faktem, siódma piętnaście nagle stała się siódmą trzydzieści.
Schodząc na dół, stwierdziłem że nie ma sensu czekać aż makaron z sosem z zimnego stanie się ciepły, więc zalałem ulubione płatki i w dwie minuty śniadanie mistrzów było gotowe. Podczas gdy płatki nasiąkały mlekiem, szybko spakowałem do czarnego, starego plecaka notes, bez którego nie zamierzałem się nigdzie ruszać, (Wszyscy myślą że prowadzę jakiś dziecinny, głupi pamiętnik, a ja po prostu lubię spisywać to, co chodzi mi po głowie!) i kilka groszy podebranie z kubka na drobniaki (Prowizorycznej skarbonki) - żeby mieć za co kupić choćby głupiego batona. Zjadłem śniadanie, nałożyłem pamiętające erę dinozaurów wytarte trampki, jeansową kurtkę i wyszedłem ze średnich rozmiarów domu z szarej cegły.
Na ekranie telefonu znajdowała się siódma czterdzieści pięć. Będąc w połowie krótkiej alejki po której walały się żółte, martwe liście, na jej końcu zobaczyłem przejeżdżający autobus - raczej na pewno ten, który miał zawieść mnie do szkoły.
Chcąc nie chcąc, przebierałem nogami jak najszybciej tylko mogłem, przyprawiając się o kolkę.
Na szczęście, autobus stał na światłach i zdążyłem w ostatniej chwili zająć miejsce w tym zakurzonym, brudnym i obdrapanym cudzie technologii, z nieprzyzwoitymi napisami na siedzeniach.Gdy w końcu wysiadłem z autobusu, pod szkołą już stały wszystkie trzy pierwsze klasy, w tym moja ukochana, (Z której trzy czwarte osób najchętniej zadźgałbym tępym nożem.)
a zmęczona wychowawczyni z wyjątkowo niechlujną, rudą fryzurą, sprawdzała listę. Starając się być jak najmniej zauważalnym, przecisnąłem się na koniec grupki, przypadkowo zaczynając nużącą konwersację z Jamesem - pryszczatym, nieco grubszym chłopakiem, z włosami ściętymi na jeża, i dużymi niebieskimi oczami. Był jedną z nielicznych osób w klasie, które tolerowałem.
Po chwili jednak, wszyscy zaczęli wchodzić do autokaru mającego dotransportować nas do galerii sztuki, gdzieś w centrum miasta.
Usiadłem z jakimś przypadkowym gościem z równoległej klasy, który jako jedyny nie miał pary, najdalej jak się tylko dało od nauczycieli. Oczywiście nie obyło się bez wrzasków popularnych dzieciaków, która mózgami zamieniła się z bandą szympansów, i na moje nieszczęście usiadła na poczwórnych miejscach ze dwa siedzenia dalej ode mnie, na samym końcu. Klika razy oberwałem jakimś papierkiem - to w ramię, to w głowę.
Starając się nie odpowiadać na zaczepki, podziwiałem przez brudne okno zapyziałą dziurę zwaną New Jersey - które aż się roiło od bójek, narkotyków, i innych nieprzyjemnych spraw, do momentu aż znudziło mnie to zajęcie i zacząłem opisywać w notatniku jak bardzo wkurwia mnie moja klasa.
Minęło może jeszcze z dziesięć minut, gdy uczniowie zaczęli wylewać się z pojazdu. Spokojnie poczekałem aż wszyscy przepchną się, (A wyglądało to tak, jakby walczyli o własne życie) jako jeden z ostatnich wyszedłem i szybko uderzyło mnie dość zimne, listopadowe powietrze.
Moim oczom ukazał się zwykły budynek, jakich wiele w naszym mieście - niepozorny i niewskazujący na to, że w środku czekają na nas dzieła sztuki nowoczesnej.

CZYTASZ
Art is the weapon /Frerard/
Roman d'amourSiedemnastoletni Frank Iero - niezbyt popularny uczeń pierwszej klasy liceum, przypadkowo nawiązuje nową znajomość w galerii sztuki.