Rozdział I

80 11 4
                                    


      Obudził go szum morza. Nawet się nie zorientował, że został wyrzucony na brzeg, a jego całe obdarte ubrania były mokre i oblepione piaskiem. Mięśnie były całe obolałe od... właśnie, od czego? Dlaczego nie był w stanie niczego sobie przypomnieć? Podniósł się i zauważył, że na dodatek nie ma pojęcia gdzie jest. Odruchowo sprawdził wszystkie kieszenie, ale nic tam nie było. Nie pamiętał czy w ogóle coś gdzieś przy sobie miał. Parę metrów od niego leżała szklana butelka. Jak na zawołanie zachciało mu się pić. Wino? Rum? Na szczęście nie. Ciężko by było ugasić pragnienie alkoholem. Sok, idealnie schłodzony przez wilgotny piasek. Natychmiast opróżnił pozostałość butelki.
      Zdecydował się ruszyć wzdłuż plaży, bo przecież jak inaczej cokolwiek znajdzie. Na brzegu mogło być coś, co mogłoby pomóc. Nie liczył, że rzeczywiście cokolwiek znajdzie, ale nic innego mu nie zostało. Morze pochłonęło wszystko, co tylko mogło. Było samo południe, słońce górowało na niebie. Nie miał butów, więc podczas gdy szedł morskie fale obmywały mu nogi z piasku. Rozglądał się na wszystkie strony lecz na prawo był tylko ocean, na lewo same zarośla, a przed nim ciągnąca się przed siebie plaża. Parę chwil później napotkał na swojej drodze dość dużą skałę, o którą bez przerw obijały się pieniste fale. Usiadł na jej szczycie, rozglądnął się wokół i... ślady stóp?! Nie było widać czy rzeczywiście nimi są, ale no co innego by to miało być? Tylko... było ich więcej. Gwałtownie zerwał się na równe nogi i pobiegł w tamtym kierunku. Tak, to były ślady, ludzkie, nie jednej osoby, lecz dwóch. Tylko czemu jedne prowadziły jakby prosto z wody, a drugie z plaży. Nie wiedział czy to czyjaś sprawka jak tu trafił. Skąd mógł wiedzieć czy gdzieś tu nie był sprawca zniknięcia jego pamięci i tego miejsca, w którym się znalazł. Nie wiedział czy zostać na plaży, czy iść za nimi. Tylko jedno teraz było pewne. Nie jest tu sam. Może lepiej zostać na plaży - wymruczał pod nosem.
      Postanowił za czymś się rozejrzeć. Może by tak znaleźć coś do obrony? Na wszelki wypadek nie zaszkodzi coś mieć w ręce. Przecież zawsze mógł mu się przydać w razie czego. Po chwili usłyszał trzask drzewa, gdzieś oddali. Podszedł kawałek w tę stronę. Nie chciał się zbytnio oddalać. W końcu nie wiadomo co to było, więc lepiej nie kusić losu. Odwrócił się nie chcąc wchodzić głębiej w wszelkiego typu zarośla. Wracając zahaczył o krzaki i znalazł to, czego szukał, idealny, trzeba było tylko pourywać gałązki, no i jakoś go urwać. Trochę to trwało ale dopiął swego. Wyglądał prawie jak włócznia tylko, że nie było czym tego naostrzyć lub oprawić. Kij był wyjątkowo prosty i twardy, idealnie się go trzymało w dłoni. Zastanawiało go co zrobić, gdy na kogoś natrafi. Na plaży było zdecydowanie więcej otwartej przestrzeni, a pomiędzy tą gęstwiną nie wiadomo co mogło wyskoczyć z za krzaka. Postanowił zrobić jakiś mały szałas, w końcu miał do dyspozycji pnącza, duże tropikalne liście, mnóstwo drzew i bambusy rosnące dosłownie kawałek dalej. Tak więc Samuraj wziął się do roboty.


      Gdzieś po drugiej stronie wyspy dopiero co przebudzony nastoletni chłopak był cały przemoczony, a miejscami jego ubranie było podarte lub oblepione piaskiem. Nie wiedząc nic o okolicy, dlaczego tu trafił i jak to się stało - ogólnie nie wiedzą nic - sięgnął do lewej kieszeni zasuniętej na suwak. Miał tam telefon dotykowy firmy LG. Był nieco mokry, ale działał normalnie. Włączył go, odblokował go. Postanowił wejść do sieci i sprawdzić, gdzie się znalazł. Niestety zauważył jedną rzecz, która rozwiała wszelkie jego wątpliwości. Komórka nie posiadała jakiegokolwiek zasięgu. Zupełnie jakby to miejsce było odcięte od cywilizowanego świata. Zaklął jedynie szpetnie. Ten fakt go dobił. Bycie samotnie na nieznanych lądach rodzi obawę przed jej mieszkańcami. Nie wie co go tu czeka, nie wie kogo tu spotka. Ludzi? Zwierzęta? Ta opcja jest w pełni możliwa gdyż dżungla przed nim była bujna i zielona aż w oczy kuło. Rozejrzał się jeszcze tylko dookoła. Nie widząc innych alternatyw, wykonał krok nasiąkniętym wodą butem w stronę wielkiej dżungli. Z kolejnym krokiem narastało w nim uczucie niepewności i strachu. A co jeśli spotka tam tylko śmierć? Co jeśli wejście w zielony raj to tak naprawdę wejście do piekła przykryte pod grubą warstwą liści? Jedno było pewne, więcej zrobi badając okolicę niż siedzieć na piasku i patrzeć na maszerujące kraby czekając na kostuchę.
      Po przekroczeniu granicy jaka dzieliła plażę i dżunglę, pierwsze co uderzyło chłopaka to zapach. Właściwie, to nie chodziło o tyle zapach, co o klimat. Wilgotno i parno. Jednakże otaczał Matiego tak miłym i przyjemnym płaszczykiem świeżego powietrza. Zamknął oczy i wziął głęboki wydech. Teraz poczuł w pełni zapach leśnej części przyrody. Oprócz tego jego zmysł słuchu, czyli uszy wyłapywały ćwierkanie ptaków czy bzyczenie much. I to głośne. Może coś lub ktoś zdechł? Albo po prostu w okolicy były odchody? Szczerze nie za specjalnie go to interesowało. Bo myśl o kupie jest ostatnią rzeczą, a właściwie żadną o jakiej by pomyślał. Postanowił zrobić wzrokowy rekonesans i wyliczyć, co już wie o terenie i czy widzi coś szczególnego. No i nie musiał długo czekać. O ile gleba i runo leśne nie oferowały nic wyróżniającego się, o tyle jego ciekawość wzbudziły drzewa. A właściwe, drzewo. Co w nim niezwykłego? Jego rozmiar? Nie, gdzieś dalej można zauważyć większe. Pnącza oplatające drzewa? Chyba większość je posiadała. Tą szczególną cechą, tym detalem... była złamana gałąź. Automatycznie zwróciła uwagę chłopaka gdyż gałąź była urwana w taki sposób, jakby coś ciężkiego na niej siedziało lub leżało. To było więcej jak pewne, że to robota człowieka. No bo kto inny się wspina i jest jednocześnie ciężki? Od razu się udał w stronę mieszkańca dżungli chcąc go zbadać.
     Okrążył drzewo i niechcący walnął lewą stopą o kamień. I to mocno. Szybko zasłonił usta dłonią by swoim krzykiem nikogo nie zwabić. Kiedy upewnił się, że usta są szczelnie zakryte, wydał z siebie krzyk przy okazji podskakując na jednej nodze jakby miał W-F i musiał ćwiczyć mięśnie palców. Kiedy łaskawie przestał skakać jak kangur po przedawkowaniu kofeiny i opanował ból stopy... a konkretnie małego paluszka, którym walnął się o kamień, upewnił się jeszcze czy jego krzyk nie rozniósł się echem przez las. Obserwując, nie dostrzegł żadnych niepokojących kształtów. Po chwili spojrzał na kamulca, który spowodował uszczerbek na zdrowiu jego ukochanemu, malutkiemu paluszkowi. Kucnął by mu przyjrzeć się dokładnie.
-Nic dziwnego, że mnie bolało. Kamulec całkiem duży, i to chyba większy od mojej dłoni. - powiedział swoim młodzieńczym głosem.
- Hm, powinienem go ze sobą wziąć. - chwycił kamień prawą ręką a następnie z całej siły go oderwał od ziemi. Schował go do swojej kieszeni razem z dłonią. Zrobił to samo z drugą ręką. Tak dla niepoznaki.
- Samym kamieniem nic nie zdziałam. Muszę się bardziej przygotować. Bo coś mówi, że na tym lądzie spędzę nieco dłuuuugi czas.


      Szałas był już gotowy. Wyglądał mniej więcej jak zielony sześcian zbudowany z liści. Może nie wyglądał na duży ale 4 osoby bez problemu się zmieszczą, by móc siedzieć, jeść lub leżeć - na to było dość miejsca. Był dobrze umocniony i co ważne zatrzymywał podmuchy zimnego wiatru. Będzie się można dobrze zagrzać jeśli noc okaże się zimna. Na środku za niedługo miał rozpalić ognisko. Tylko jedynym szczegółem było to, iż oprócz bananów rosnących niedaleko bambusów, które zbierał i paru kokosów, nie miał nic, co mógłby dać na ogień i zjeść. Pytanie tylko która godzina... chociaż tu bardziej pasuje pytanie „na jakiej pozycji znajduje się słońce?". Wyszedł z szałasu i stwierdził, że ma jeszcze sporo czasu, chyba, znaczy oceniał tak na oko. Nie żeby miał go obecnie w nadmiarze. Przydałby mu się zegarek, komórka... albo chociaż coś do otwarcia tych kokosów, bo Samurajowi znów zachciało się pić.
      Chwile później siedział na plaży patrząc na niebo. Tafla oceanu zaczynała odbijać jeszcze żółte promienie słońca. Spokojna powierzchna wody migotała w jednostajnym rytmie spokojnych fal. Pojawiały się rożne odcienie żółci zaraz mające przejść w kolor pomarańczy, a potem także czerwieni. Dopiero co wszystko nabierało barwy, było coraz bardziej widoczne. Niebo zaczynało się zlewać z niekończącym się horyzontem, a horyzont z bezkresnym oceanem. Wszystko było jak na obrazie, pięknym pejzażu, na który on patrzył, zapominając o wszystkim dookoła. Niebo było dość jasne, ale nie tu, siedząc na piasku przy oceanie było inaczej. To tutaj zaczynało się przedstawienie. Stąd na zachodzie było już widać, iż nadchodzi wieczór. Lekki wiatr przynosił chłód na plażę. Piasek stawał się chłodny, choć wcześniej nie dało się po nim chodzić. Ale i tak Samuraj nadal siedział, chciał dalej podziwiać ten długi seans. Nadciągające wszystkie odcienie nieba, słońca i oceanu.
      Kiedy zaczęło mu się robić chłodno, wszedł do środka i rozpalił ognisko. Wewnątrz szałasu zrobiło od razu się cieplej. Dym z paleniska wylatywał przez liściasty komin w środku dachu. Miał opiekane banany, ale no cóż przynajmniej mleko kokosowe było bardzo dobre, o ile nie rozbił całego kokosa podczas próby otwarcia. Po pewnym czasie potrzeby fizjologiczne zaczęły go wzywać, więc wyszedł na zewnątrz. Wiatr był bardzo mały, powietrze wilgotne. Zapowiadała się spokojna noc. Zebrał jeszcze parę patyków na zapas, gdyby zabrakło. Następnie jakby nigdy nic wrócił do środka. Coś wydawało mu się nie tak, ale był ciut zmęczony po robocie jaką wykonał. "O czymś zapomniałem?" – powiedział do siebie zawieszając wzrok na unoszącym się dymie, który stawał się co raz bardziej widoczny, gdy słońce było co raz niżej.
      Nie wiedział czy bezpiecznie będzie położyć się spać. Tak, więc Samuraj leżał w swoich czterech ścianach, przy żarzącym się ognisku, które nadal dawało mu wystarczająco dużo ciepła. To kochane ciepełko było obecnie najlepszą rzeczą. Po dłuższej chwili udało mu się siebie do tego zmusić, zasnął. Kiedy się przebudził nie mógł ponownie zasnąć przez rosnący niepokój. Był sam, nie wiedział ile spał, a tym bardziej czy coś ku niebu nie przypełzło. Wyszedł na zewnątrz dla rozluźnienia. Oczywiście zabrał także ze sobą swój kij. Wszystko wydawało się w porządku. Ale i tak wybrał się na dłuższy spacer niż myślał. Udał się tam, gdzie poniosły go nogi, ale też tak, by zbytnio się nie oddalić.

Zagubiona WyspaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz