Rozdział II

33 3 0
                                    



      Zbudził ją skrzek mew latających jej nad głową. Pierwszą myślą dziewczyny było "Ile ja wczoraj wypiłam!?", lecz szybko odegnała ją z głowy, gdyż od dwóch tygodni nie miała alkoholu w ustach... albo od dwóch tygodni, bo przecież nie wiadomo ile tu leżała. Wstała i otrzepała ubranie z piasku. Przed sobą miała tylko wodę, wodę, wodę i jeszcze raz wodę. Ah, no i jeszcze rekiny w wodzie. Przeszła się wzdłuż plaży. W jednym miejscu zobaczyła ślady stóp, jakby wychodzące z wody. Nie myśląc wiele, podążyła tropem powoli zapuszczając się w głąb wyspy. Przedzierała się przez krzaki starając się nie zgubić tropu, lecz było to niemalże niemożliwe. Po około kwadransie zgubiła zarówno ślady, jak i samą siebie. Było tu gęsto od wszelakich roślin, więc postanowiła wspiąć się na rosłe drzewo z wieloma gałęziami. Kiedy wdrapała się niemalże na sam czubek, czuła się jak bóg. Ponad tym wszystkim. Miała tu widok na właściwie całą wyspę. Zaczęła się rozglądać za jakimiś oznakami, że oprócz niej, na wyspie znajduje się jeszcze jakaś inna jednostka życiowa. Na plaży zobaczyła małą postać idącą w stronę gęstwiny. Nagle gałąź pod nią się załamała, a ona runęła w dół.
       Jęknęła obolała. Wprawdzie nic sobie nie złamała, ponieważ krzaki nieźle zamortyzowały upadek, ale i tak mocno obiła sobie tyłek i plecy. Spróbowała wstać. Nagle poczuła mocny ból pod żebrem, a z jej ust popłynęła fala przekleństw. Próbowała odejść kawałek dalej ale po paru krokach dała sobie spokój przez narastający ból. No pięknie. Podniosła głowę. Była pewna, że w zaroślach coś jest. Może miała schizy, ale wydawało mi się, że widzę ludzką sylwetkę.
-Halo? – zawołała niepewnie. Idąca dotąd postać, zatrzymała się. Przestraszyła się nie na żarty. A więc nie miała schizów. Tam naprawdę ktoś jest. A co jeśli wyspę zamieszkują kanibale? ''O nie, nie dam się pożreć. Nie zjedzą mnie bez walki". Chciała zacząć uciekać ale nie mogła. Jęknęła z bólu i usiadła. Wtem usłyszała trzask suchej gałązki. Zamarła. Postać szła w jej kierunku.
       Wyraźnie słyszała, jak postać się do mnie zbliża. Sądząc po posturze, był to mężczyzna. Skradał się. Pewnie myślał, że skoro jestem do niego odwrócona plecami, to go nie widzę. Spanikowana zaczęła szukać wzrokiem czegoś, co mogłoby jej posłużyć za broń i było w zasięgu ręki. Nagle zobaczyła, że osobnik jest tuż za nią. Przestraszona chwyciła najbliżej leżący niej przedmiot i wrzaskiem skoczyła na równe nogi. Odwracając się przodem do przeciwnika zamachnęła się na niego... bananem!? Serio? Niestety nie zdążyła w niego uderzyć, gdyż ból towarzyszący ruchom, był nie do zniesienia. Wydawało jej się, że ma skręconą kostkę. Zachwiała się i runęła na ziemię. Mężczyzna pochylił się nade nią. Bezbronna zasłoniła twarz bananem. W tej samej chwili usłyszała cichy śmiech, który bez wątpienia należał do chłopaka. Odważyła się na niego spojrzeć. Wcale nie wyglądał mi na ludojada. Był mniej więcej tego samego wzrostu, chociaż w tej chwili nad nią górował. Wiek też mniej więcej ten sam. Miał blond włosy i niebieskie (a przynajmniej w takim świetle wyglądały na niebieskie) oczy i niezbyt ostre rysy twarzy. Był dosyć przystojny. Po chwili wyciągnął do dziewczyny rękę. Zdziwiona jego ruchem, gapiła się w niego z rozdziawionymi ustami.
-Ja nie gryzę... - powiedział i po chwili dodał - Przynajmniej na początku.



       Stanął na chwilę wraz z kamieniem w dłoni gdyż usłyszał cichy jęk. Chłopak nie wykonał żadnego kroku a liście zaszeleściły. Ktoś był w pobliżu? Jego racjonalne myślenie podpowiada, iż faktycznie w okolicy jest coś żywego. Tylko pytanie, czy to człowiek czy zwierzę? Wszelkie wątpliwości zostały rozwiane kiedy uświadomił sobie, że usłyszał ludzki głos. Ucieszył się z tej wiadomości, gdyż wreszcie ktoś tu jest oprócz niego. Podszedł w stronę, gdzie coś wydobyło z siebie nieznany mu dźwięk. Zatrzymał się w połowie drogi, bo nagle zdał sobie sprawę, że może to być równie dobrze ktoś niebezpieczny. Wyciągnął z kieszeni kamień i zakradł się do stojącego przed nim człowiekiem o płci pięknej. Robił to z niechęcią, bo panuje takie przekonanie, iż dziewczyn się nie bije. Chociaż... czemu one mogą bić chłopaków, a chłopacy nie? Przecież bronić się trzeba! - rozmyślał zbliżając się do odwróconej do niego plecami młodej dziewoi. Trzymał kamulca przy sobie szykując się do ogłuszenia jej. Nie chciał tego robić, no ale ryzykował swoim życiem. Widać, że oglądał sporo filmów. Aż za dużo. Z Jamesem Bondem w roli głównej. Skrada i myśli, że nikt go nie usłyszy nucąc sobie w głowie jeden z popularnych soundtarcków.
      To, że próba zakradnięcia się i zaskoczenia osoby stojącej przed nim zakończy się sromotną porażką było do przewidzenia. Tak samo jak postawa wobec chłopaka. Oczywiste było, że przeciwnik działając pod presją weźmie jakiś kamień jak chłopak lub chociaż jakąś gałąź albo większy patyk, a nawet korę. Ale kiedy zobaczył żółty, długi i sierpowy kształt... to od razu się roześmiał. "Banan, serio? Naprawdę nie było ją stać na coś lepszego niż ten owoc?" - Zapytał siebie zdziwiony i jednocześnie rozbawiony licealista patrząc na, jak się potwierdziło, dziewczynę. Próbowała wykonać zamach bananem. Zamiast udanego ciosu, upada na tyłek. Wpatrując się w nią zobaczył na jej twarzy strach. Rozumiał ją. Ktoś do niej zakrada uzbrojony w twardy przedmiot, który może spowodować trwały uszczerbek na zdrowiu lub nawet niezbyt przyjemną śmierć. Natomiast nie potrafił zrozumieć, jakim cudem chwyciła za tego banana. Może postanowiła od razu spełnić ostatnie życzenie i zjeść banana, który mógł prawdopodobnie być pierwszym i ostatnim bananem w jej życiu? Skoro tak, to czemu nim machała? W sumie... ten zjadliwy owoc był nawet twardy można było nim przydzwonić. Ale jak się nie jest wytrawnym wojownikiem bananów, to widzi się potem mniej więcej to, co widział chłopak. Patrząc na nią już dłużej nie wytrzymał. Armata śmiechu wystrzeliła. Podszedł do niej nadal się śmiejąc. Kiedy skupił swój wzrok na jej nawet ładnej twarzy, ich spojrzenia się spotkały. Powiedział do niej z nieopadającym wciąż uśmiechem:
- Nie wiem kim jesteś, nie znam Cię i w ogóle. Ale czegoś takiego jak to, co przed chwilą zrobiłaś, to nie widziałem nawet w największych komediach. Rozbawiłaś mnie do łez. - Podał jej drugą, pustą rękę. Bo ta pierwsza była wypełniona trzymanym kamieniem.
- Pozwól, że pomogę Ci wstać. Nie bój się nie gryzę. - Od razu schował kamień do kieszeni.
- I przepraszam za tą akcje z podkradnięciem się do Ciebie. Sądziłem, że jesteś groźna. Ale ten numer z bananem... cholera! Wygrałaś. - Roześmiał się głośno.

Zagubiona WyspaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz