Wstęp z serii ~>nie mogę spać

58 3 4
                                    

Przeczytałam słówka z angielskiego już 3 lub 4 raz. Umiem pół na pół. I to nie jest tak, że dalej nie chce mi się uczyć. Ja nie widzę w tym sensu. Przestałam go widzieć w czymkolwiek.
I tak, ja naprawdę rozumiem "język to coś co się przydaje, często w najmniej spodziewanym momencie i jest on bardzo przydatny". Cholera... serio ? Człowiekowi, który stracił ambicje? (miejmy nadzieję, że marzenia chociaż nie). Nie wiem co się ze mną dzieje. Czy wszyscy nastolatkowie przechodzą czas "moje życie jest naprawdę bezsensowne i naprawdę chce umrzeć" ? Kiedy zgubiłam dawną siebie ? Kiedyś chodziłam na wszystkie możliwe zajęcia, nie miałam ani jednego wolnego popołudnia. Szachy, judo, gitara, (och nieszczęsny) język angielski, zajęcia plastyczne, taniec,harcerstwo... Wymieniać dalej ?
Jestem teraz w pierwszej klasie liceum. Patrząc po tym w jakim czasie moje życie uległo ponownemu zawaleniu się, stwierdzam, że można by zacząć liczyć od pierwszego dnia liceum. Po niecałym miesiącu uczęszczania do tej jakże dołującej placówki, pierwszy raz (będąc w tym miejscu) miałam dość. Siedziałam u siebie w pokoju na łożku. I przyglądałam się podręcznikowi od wosu. Byłam "lekko!" mówiąc zrozpaczona. Myślałam wtedy, że jutrzejsza praca klasowa będzie moim kolejnym małym końcem świata. Nic nie wchodziło mi do głowy, a te zasrane regułki w książce przyprawiały mnie o ból głowy, tak świetnie były zapisane (wyczuwacie ten sarkazm...) Po chyba godzinnym użalaniu się nad sobą poszłam do mamy. Powiedziałam, że mam dość i że nienawidzę tego miejsca (czyt. Szkoła). Zrozumiała. Powiedziałam, że chce przepisać się do gastronomika na cukiernictwo (kierunek jest ten tylko w zawodówce).
[Nie oceniajcie ok? Serio lubię piec]
Jednak ojciec się nie zgodził i powiedział, że jedyne gdzie mogę się przenieść to do jakiegoś technikum. Wykłócałam się z nim ale on pozostał nie ugięty. Poszłam jeszcze bardziej zmarnowana do swojego pokoju.
I tak jakoś wyszło, że przetrwałam już w tym miejscu pół roku. Nie uważam tego za jakiś sukces. Wręcz PRZECIWNIE, za jedną wielką porażkę. (W między czasie myślałam nad przeniesieniem się do budowlanki, na architekta krajobrazu - ogrodnika prościej mówiąc xD)
Ale wracając. Żałuje tego, że nie przepisałam się gdziekolwiek do szkoły gdzie mogłabym wyjść z zawodem.
Będąc osobą, która bardzo trudno nawiązuje nowe znajomość, rownież dlatego nie chciałam się przepisać (nie napisałam, że toczyłam wewnętrzną walkę ze sobą "przenieść się, czy jednak się nie przenieść?). Po prostu bałam się, że mogłabym być jakimś klasowym odludkiem w innej szkole. (Zważając na to, że tutaj poszły ze mną 4 koleżanki, z którymi chodzę razem do klasy od początku podstawówki). Z jedną z nich trzymałam się od zawsze i była mi najbliższa. Dzisiaj jesteśmy już tylko zwykłymi koleżankami. Kolejna osoba mnie olała. :') pięknie, czyż nie ? Chyba taki już mój los i tego czego najbardziej się bałam zacznie stawać się prawdą. Tylko, że w szkole do której poszłam ze swoimi "psiołami".
Wszystko zaczyna się walić...
Ile mam kurwa jeszcze wytrzymać ?
Kolejne wydymanie się przez niby przyjaciółkę ?
Może rozwód rodziców, patrząc na to jak to u nich wyglada ?
Albo poniżenie na oczach całej szkoły ?
Dlatego w końcu przestaje z tym walczyć. Na początku płakałam. Teraz raczej leżę w łożku i słucham muzyki będąc totalnie pusta w środku.
Naprawdę nie czuje już nic w pewnych momentach.
[Jestem jak ta dziewczyna na tym zdjęciu u góry. Różnica jest tylko taka, że to raczej moja "dusza" (jakkolwiek to banalnie brzmi) jest złamana, a nie serce]

Biuletyn czasoprzestrzeniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz