Chyba przestaję czuć złość. Złość do samej siebie. Zamiast tego zaczyna przeradzać się to w żal, co jest milion razy gorsze...Siedzi mi to okropnie na sercu. Niesamowicie długo i wyniszcza w każdej sekundzie mojego życia. Coraz bardziej i bardziej. Ciekawe jak długo będzie jeszcze co wyniszczać...
Całe życie byłam przeciętna. W sumie dalej jestem. Czego się nie chwytałam, a uwierzcie mi, było tego sporo. Interesowałam się wieloma rzeczami. Problemem było to, że zaczynałam ale nie wgłębiałam się w to mocniej i dosyć szybko porzucałam to co robiłam. Zapewne też dlatego, że byłam taką zapchaj dziurą, która nigdzie się nie wyróżniała.
Od dzieciaka zapisywałam się na wiele zajęć. Zaczęło się od tańców w przedszkolu, które przewijają się do tej pory, potem przyszło judo, harcerstwo, szachy, gitara, zajęcia plastyczne, zajęcia teatralne, lekkoatletyka, zapasy. Do tego doszło jeszcze kilka zainteresowań ale w tym też nie mam wystarczającej wiedzy.
Teraz mam 20 lat i nic czym mogłabym się prezentować, na czymś czym mogłabym się oprzeć. Nic sobą nie reprezentuję. Jestem po liceum, profilu humanistycznym. Czyli praktycznie mam tylko maturę, którą co najwyżej dupę sobie mogę podetrzeć. Żadnego papierka potwierdzającego, że coś umiem.
Zdążyłam rzucić już studia i zaczęłam pracę jako kelnerka. Co prawda nie wyciągam z tego małych pieniędzy ale nie jest to praca moich marzeń.
Siedzę teraz, pisząc to o wpół do pierwszej i zastanawiam się jak potoczą się moje losy. Jak ktoś kto nie ma nic mając 20 lat, do tego bagaż emocjonalny, z którym nie potrafi sobie poradzić może mieć jakąś przyszłość...