#RoyalTrilogy
Pałac Buckingham, będący dotąd pozorną oazą spokoju, nieoczekiwanie stał się centrum chaosu. Panika, która wybuchła na wieść o niespodziewanej wizycie tajemniczego gościa, sprawiła, że mój żołądek skurczył się do rozmiaru malutkiej fasolki. Nadal nie wiedziałam, kogo mogę się spodziewać, ale podejrzewałam, że to ktoś wysoko postawiony i spokrewniony z Hemmingsami. Rodzina zawsze kojarzyła mi się z miłością, wsparciem i ciepłem domowego ogniska, ale skoro nawet Elizabeth trzęsła się ze strachu, nie mogłam przenosić własnej wizji na obraz teraźniejszej sytuacji.
- Powiesz mi wreszcie?
Wpadłam do sypialni, sapiąc jak stara lokomotywa. Luke tak bardzo się zdenerwował, że nawet nie kontrolował tempa własnego chodu. Biegał od sali do sali, informując pracowników o gościu, który miał się wkrótce zjawić, poprosił kucharzy, by przygotowali wystawną kolację i rozkazywał służącym, aby zrobili generalne porządki. Zdziwiło mnie to, w końcu każde pomieszczenie było w nienagannym stanie, podłoga zawsze była wypastowana na błysk, a meble lśniły, jakby były nowe. Zaczęłam się zastanawiać, czy blondyn nie przesadza, jednak wolałam nie ryzykować wybuchem złości, która stale się w nim tliła.
- Trzeba się przygotować. Musimy wszystko ustalić, musimy...
- Luke - przerwałam mu. Chwyciłam go za ramiona i popchnęłam na skraj łóżka, zmuszając, by usiadł. - Kto przyjedzie?
Chłopak pokręcił głową, jakby bał się wypowiedzieć imię tej osoby na głos. Westchnął przeciągle i przesunął drżącymi dłońmi po zmartwionej twarzy, przełykając głośno ślinę.
- Stephanie Hemmings.
Zmarszczyłam brwi, szukając w umyśle jakiegoś punktu zaczepienia. Jedyną osobą, która kojarzyła mi się z tym imieniem, była matka króla, ale przecież nie mogło chodzić właśnie o nią, niby dlaczego wszyscy mieliby się jej bać? Usiadłam obok Luke'a i położyłam dłoń na jego ramieniu, chcąc zwrócić na siebie uwagę, ale nie poskutkowało. Przygarbione plecy poruszyły się niemrawo, jakby chłopak chciał dać mi do zrozumienia, że powinnam zabrać rękę, więc natychmiast to zrobiłam. Podniósł się do pozycji pionowej i zaczął chodzić z kąta w kąt, pocierając nerwowo kark.
- To będzie rzeź - jęknął żałośnie. - Nie dość, że Laura ma nieślubne dziecko, to teraz jeszcze...
- Żenisz się z zagranicznym plebsem - dokończyłam.
Blondyn gwałtownie przystanął i spojrzał na mnie rozeźlonym wzrokiem. W kącikach jego oczu pojawiły się niewielkie zmarszczki, które uwydatniały się w chwilach, gdy był wściekły. Podszedł bliżej i przykucnął przede mną, kładąc ręce na moich kolanach. Jego natarczywe spojrzenie nie pozwalało patrzeć nigdzie indziej, tylko w jego niebieskie tęczówki.
- Nigdy tak nie mów. Nie jesteś żadnym plebsem, tylko moją narzeczoną i przyszłą królową.
W jego ustach brzmiało to tak nierealnie, jakby to, co kiedyś mnie czeka, było jedynie snem. Nadal nie docierało do mnie, że jestem zaręczona, nawet pierścionek, który błyszczał na palcu, nie potrafił mnie przekonać, że to wszystko dzieje się naprawdę.
- Ale twoja babcia...
- Daleko jej do babci. To babsztyl. - Twarz chłopaka wykrzywiła się w niezadowoleniu. Grymas, który temu towarzyszył, sprawiał wrażenie mieszanki przerażenia i jednocześnie obrzydzenia. - Jest wcieleniem diabła, moja matka przy niej to aniołek.
- Nadal nie ogarniam waszych zasad. Skoro twój dziadek był królem, to dlaczego po jego śmierci Stephanie musiała opuścić tron?
Hemmings wyprostował się i podszedł do szafki, w której trzymał butelki z alkoholem. Chwilę zastanawiał się nad odpowiednim wyborem, by w końcu nalać do dwóch szklanek drogiego koniaku. Podał mi jedną porcję i opadł na stojący nieopodal fotel, wyciągając przed siebie długie nogi. Patrzył w dal, rozmyślając nad odpowiedzią, mijały kolejne sekundy, ale nie chciałam go pospieszać. Upiłam łyk, krzywiąc się z niesmakiem, jednak chcąc jakoś przetrawić zaistniałą sytuację, sięgnęłam po kolejne dawki.
- Dziadek był prawowitym królem, Stephanie została jego żoną na krótko przed koronacją. Pochodziła z bogatego rodu, który przysłużył się ojczyźnie, dlatego nikt nie sprzeciwiał się ich małżeństwu.
- Czy to było małżeństwo... No wiesz... - szukałam w głowie odpowiednich słów. - Z miłości?
Luke prychnął pod nosem, rozwiewając moje przypuszczenia o pięknej, romantycznej relacji. Opróżnił swoją szklankę i ponownie sięgnął po butelkę. Cieszyłam się, że jeszcze nie wyjął papierosów. Ostatnio udało mu się ograniczyć palenie i miałam nadzieję, że ten niezdrowy nawyk kiedyś całkowicie mu przejdzie.
- Ich ślub był tylko biznesem, trochę jak w średniowieczu. Dziadek nie miał z nią zbyt wesołego życia, męczył się, ale starał się tego nie pokazywać. Był silny dla swoich dzieci i udawał, że wszystko gra, gdy tak naprawdę przeżywał piekło. Nigdy na nic nie chorował, był okazem zdrowia, ale ta kobieta go zniszczyła i doprowadziła do upadku, wykończyła go. Steph jest potworem, jest tysiąc razy gorsza niż Elizabeth.
Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Aktualna królowa zdawała się być mistrzynią intryg i pomiatania innymi ludźmi, ale skoro blondyn twierdził, że jej działania są niczym porównaniu z tym, co robiła jej teściowa, to mogłam się tylko domyślać, jak złym jest człowiekiem. Moje zdenerwowanie wchodziło na coraz wyższy poziom, utwierdzałam się w przekonaniu, że nie chcę poznać tej kobiety, ale nie mogłam na to nic poradzić.
- Po śmierci dziadka nie mogła zostać na tronie, bo w jej żyłach nie płynęła królewska krew, dlatego koronę przejął ojciec. To taka sama sytuacja jak z moimi rodzicami. Kiedyś Elizabeth będzie musiała ustąpić swojej synowej, czyli w tym przypadku tobie.
Podniosłam się z posłania i podeszłam do szafki, przy której niedawno krzątał się Hemmings. Przesunęłam wzrokiem po kilku butelkach z dziwnymi, nieznanymi mi nazwami trunków i wybrałam jeden o jasnobrązowej barwie. Sięgnęłam po wysoką lampkę, mając gdzieś, że nie pasuje ona do charakteru trzymanego w dłoni alkoholu. Potrzebowałam dużej ilości procentów, wiedziałam, że na trzeźwo nie przebrnę przez wszystko, co zostało dla mnie przygotowane.
- Vivian, co ty robisz?
- Testuję pojemność kieliszków.
Usłyszałam za plecami cichy śmiech. Z jednej strony cieszyłam się, że jakimś sposobem udało mi się rozweselić Luke'a, ale to wcale nie znaczyło, że będzie dobrze. Byłam świadoma, że jego babcia nie przyjedzie na pogaduchy i rozmowy o ślubnych ciastach, na pewno miała w zanadrzu coś, czym chciała mnie stłamsić. Hemmingsowie, chociaż znali ją całe życie, nie umieli się z nią porozumieć ani stworzyć zdrowej, ciepłej relacji, więc jaka była szansa, że dam sobie radę w starciu z doświadczonym tyranem?
Zacisnęłam palce na nóżce kieliszka, zapominając, że w każdej chwili mogę go pokruszyć. Moje serce zaczęło łomotać jeszcze mocniej niż dotychczas, a gardło zaschło, jakby nie doświadczyło wody od co najmniej kilku godzin. Odwróciłam się w stronę blondyna, patrząc na niego zlęknionym spojrzeniem. Miałam nadzieję, że powie coś, co nieco mnie uspokoi i doda otuchy, ale tak się nie stało. Wiedział, że każde słowo pocieczenia, które opuściłoby jego usta, byłoby tylko wymuszonym kłamstwem. Nie potrafił opanować własnych emocji, a co dopiero czyichś.
- Trzeba zacisnąć zęby i jakoś przebrnąć przez jej wizytę. Nie lubi londyńskiego powietrza, więc myślę, że nie zabawi tutaj dłużej niż kilka dni.
- Boję się - wydusiłam przez zaciśnięte gardło.
- Ja też, Vivi. Ale nie mamy na to wpływu. Przerabiałem to kilkanaście razy i jeszcze jakoś żyję. Ponarzeka, skrytykuje wszystko, co pojawi się w zasięgu jej wzroku, będzie chciała wbić nam do głowy, że jesteśmy bezwartościowym gównem i sobie pojedzie.
Starał się mówić ze spokojem, ale drżenie jego strun głosowych zdradzało, że denerwuje się równie mocno jak ja. Nawet krążący w żyłach alkohol nie był w stanie otumanić lęku.
- A my? - spytałam po chwili.
Luke odłożył pustą szklankę na stolik i złączył dłonie jak do modlitwy. Utkwił wzrok w ścianie, po czym wciągnął ze świstem powietrze, układając w głowie to, co chciał powiedzieć.
- A my zatrudnimy psychiatrę i po jakimś miesiącu nasze nerwy pozwolą nam na powrót do pozornie normalnego życia.