Ciepłe, wiosenne powiewy wiatru miotały moimi włosami, których kolor wypadał idealnie jako śnieg, który każdego roku przysypuje Eldaryię swoją pierzastą strukturą. Jak na vesadlę, czyli miesiąc odpowiadający ziemskiemu marcowi, nadal było dość chłodno. No ale co się dziwić? W końcu zimna ledwo się skończyła.
Swoim mętnym, błękitnym wejrzeniem starałam się wyszukać jakąkolwiek znajomą postać. Chociaż w tym wypadku wypadałoby dodać w kryteriach również "lubianą". Niektórzy po prostu przyprawiają mnie swoim zachowaniem o żałosny lament i wołanie o pomstę do Oracle za zesłanie ich na moją drogę. Mimo wszystko staram się chować głęboko w sobie swoją niechęć do takich osobników, tak samo jak wszystko inne z nimi związane. Zdecydowanie zaliczam się do typu istot, które wszelkie sprawy, te gorsze lub nie, zamiatają pod przysłowiowy dywan. Pomijając oczywiście kilka wyjątków, które potwierdza reguła - Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej - chociaż ja i tak nie mam kogo trzymać bliżej, raczej nikomu nie wadzę. Jedyną osobą z jaką miałam dzisiaj kontakt był jeden z moich bliższych znajomych, Chrome. Sympatyczny chłopak i całkiem miło mi się z nim gawędzi, no i za sam fakt tego, że również jest wilkołakiem ma u mnie wielki plus. Mimo że z tego co widzę po położeniu słońca jest już ostro po południu tak naprawdę widziałam się tylko z Miiko, oczywiście nie pomijając naszego wilczka. Takie terenowe zadania jak każde inne mają swoje pozytywy, ale również wady, na przykład wielogodzinna podróż i wstawanie przed słońcem. Uwielbiam je za to, że mogę więcej czasu spędzić na integracji z moją Cią - rawistem, który już pewnie pożera trawę przy wielkiej wiśni. Oczywiście niesamowite przygody i te historie, które mogę z zachwytem opowiadać przyjaciołom w niewielkim stopniu łagodzą męki wczesnego wstawania. Ruszyłam do przodu wolnym krokiem, nie mam się po co śpieszyć, przecież to Chrome zadeklarował się, że przyniesie Ewelein obiecane zioła.
Co chwilę do moich porośniętych futrem uszu dochodziło stukanie berła bez którego każda chwila była dla mnie taka... Obca. Zapewne innym wydaje się to dziwne, ale lubię mieć je przy sobie, to daje mi taką stabilizację w codziennym życiu. Ciche pobrzękiwanie naszyjnika oraz innych ozdób, którymi moje ciało było pokryte w znacznych ilościach, dopełniało panujący wszędzie gwar.
- Cześć suko! - mlasnęłam z niesmakiem na dźwięk dobrze znanego mi głosu.
- Ezarel... Widzę, że humor dopisuje. - westchnęłam z rezygnacją.
Powinnam już dawno utłuc Clementine i Devona za te ich niepotrzebne ciekawostki, które na siłę wciskają do naszego świata. Najpierw piosenka o króliku dla Ykhar, potem kąśliwe uwagi na temat charakteru Nevry zbliżonego do ludzkich wzorców, a teraz ja i durne porównywanie mojej poczciwej osoby do psów. Psotna wróżka i hybryda, której iloraz inteligencji jest równy IQ polnych chwastów. Są siebie warci!
- Czy kiedykolwiek nie byłem w humorze? - dodał poważniej.
- Niech no pomyślę... Pozostałe trzysta sześćdziesiąt cztery dni w roku? - uśmiechnęłam się półgębkiem i poprawiłam wianek z kwiatów, który powoli osuwał się na moje czoło. - Zresztą, dość często używasz tego zwrotu w stosunku do mnie, zaczynam się martwić, że się wypalasz. - dodałam naprędce.
- Zabawne, miałem jeszcze jeden pomysł, ale "metr sześćdziesiąt czystej agresji" jest trochę za długie jak na powitanie... - mruknął niewyraźnie, poprawiając mankiet swojego płaszcza. - Mała Julietta się o mnie martwi? Ojej, jesteś słodka.
- Uważasz, że jestem słodka? - z przyzwyczajenia uniosłam brwi ku górze. - To miłe, nawet jeżeli właśnie kłamiesz mi w żywe oczy. - domyśliłam się, że w moich oczach pojawił się ten charakterystyczny błysk, który objawiał się zawsze, gdy ktoś mówił mi coś miłego. Nawet już puściłam mu płazem nazwanie mnie "małą".
YOU ARE READING
Woń Mięty [Gardienne x Leiftan] (ZAWIESZONE)
FanfictionSłońce krąży po nieboskłonie, jednak zawsze wraca na swoje poprzednie miejsce. Tak samo jest z Juliettą, młodą wilczycą, która jak nie biega wśród straganów z koszami owoców, tak przemierza ciemne puszcze w poszukiwaniu niewielkich osad, na swoim wi...