Prologue

657 26 3
                                    

Zbiegłam szybko po dużych kamiennych schodach, musiałam bardzo uważać, ponieważ od rana pada deszcz więc wszystko jest mokre i śliskie. Ponieważ uwielbiam taką pogodę, chwile przed wyjściem postanowiłam przejść się na spacer do lasu, który leży w pobliskim parku narodowym. Byłam obecnie z rodzicami na krótkim wyjeździe w Czechach, który był dla mnie chwilą odpoczynku od moich studiów. Jestem studentką pierwszego roku historii, uczyłam się na uniwersytecie w Zurichu, ale urodziłam się i przez większą część życia mieszkałam w Polsce.          Postanowiłam pojechać na studia do Szwajcarii, ponieważ chciałam czegoś nowego, wcześniej studiowałam przez kilka miesięcy w Polsce, ale to był nie wypał. Byłam już tutaj tydzień a mieliśmy zamiar zostać tutaj aż na dwa, bywaliśmy w tym mieście wiele razy, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, dlatego bardzo miło było powspominać i pozwiedzać. Ruszyłam więc w drogę do mojego ulubionego miejsca, czyli małej polanki wśród wysokich gór i lasów w pobliskim paku narodowym. Po półgodzinie, kiedy dotarłam na miejsce znów poczułam się jak w bajce. Miejsce, w którym się znajdowałam było magiczne. Wszędzie rosło pełno polnych kwiatów, trawa była ciemno zielona a zza chmur przebijały się promienie słońca, które odbijając się od kropli deszczu sprawiły, że cała łąka zdawała się mienić, tak jakby ktoś ją posypał brokatem. Usiadłam na sporym kamieniu, na którym chwile wcześniej położyłam kurtkę przeciwdeszczową, i wyciągnęłam z torby książkę. Czułam, że z minuty na minutę niebo coraz bardziej się rozjaśnia, deszcz tylko delikatnie siąpił a promienie słońca zaczęły coraz bardziej mnie ogrzewać. Trwałam w takim błogim spokoju prawie godzinę aż nagle zerwał się bardzo silny wiatr, wszystko poderwało się do góry wraz z płatkami roślin. Płatki kwiatów które porwał wiatr zaczęły latać po całej łące, wplątywały mi się we włosy, tańczyły wokół mnie aż w pewnym momencie nie widziałam nic innego oprócz nich. Nagle wielki podmuch zabrał wszystko w stronę wysokiej góry i z ogromnym impetem rozbił się o jej podstawę. Nagle w tym samym miejscu, w które uderzył wiatr zauważyłam błyski i migotanie. Coś kazało mi iść i to sprawdzić, więc wiele się nie zastanawiając rzuciłam wszystko co trzymałam i pobiegłam w tamtym kierunku.
Podbiegłam do miejsca, w którym zdawało mi się, że coś jest, zauważyłam tam małą szczelinę, przecisnęłam się przez nią i przeszłam na drugą stronę.
Kiedy nachyliłam głowę, żeby nie dostać gałęzią zahaczyłam nogą o wystający ze ściany korzeń i upadłam na kolana raniąc sobie dłonie przez małe kamyszki na ziemi.
Podniosłam szybko głowę i zamarłam, moim oczom ukazała się mała polanka otoczona wysokimi górami, naprzeciw mnie znajdował się kamienny mostek a na jego końcu wielka stara murowana brama.
Wszystko tutaj wręcz ociekało magią i tajemnicą, którą chciałam odkryć jak najszybciej. Otrzepałam kolana oraz dłonie i powoli weszłam na mostek, który tak jak i brama były skąpane w przyprawiającym o gęsią skórkę cieniu.
Stojąc tak i patrząc na bramę dostrzegłam na niej delikatnie mieniące się złote napisy oraz symbole. Zeszłam z mostku i po zrobieniu kilku kroków stałam przed bramą, wyciągnęłam powoli dłoń i przejechałam palcami po złotych rycinach.
W momencie, kiedy mój palec dotknął jednego z napisów, na czubku bramy zalśniła płaskorzeźba z wizerunkiem dostojnego lwa.
Nagle poczułam, jak coś popycha mnie w stronę przejścia.
Moje nogi zaczęły sunąć w kierunku murowanego łuku bramy a ja chcąc się zatrzymać próbowałam się chwycić czegokolwiek, co poskutkowało kolejnym upadkiem, tylko tyle że wylądowałam po drugiej stronie uderzając skronią o ziemie, jednocześnie na chwile tracąc przytomność. Obudził mnie zimny wiatr delikatnie otulający moje czerwone z zimna policzki.
Uniosłam się na łokciach i ze strachem rozejrzałam się po tajemniczym miejscu. Tajemniczym, bo to na pewno nie był las, w którym jeszcze chwile temu byłam. Magicznej bramy również nigdzie nie widziałam, w ogóle moje pole widzenia było ograniczone przez to, że na dworze była ciemna, czarna noc.
Wstałam, otrzepałam się cała (znowu) i zaczęłam się rozglądać.
Mimo że las w tym momencie wyglądał przerażająco, aura panująca w tym miejscu była ciężka do tego stopnia, że ledwo mogłam nabrać powietrza do płuc.
Niemniej jednak las wyglądał na swój sposób magicznie, czarne liście na wielkich wręcz monumentalnych drzewach, na wszystko padało niebieskawa poświata od wiszącego nad lasem księżyca.
Wszędzie było pełno cierni i krzewów, zauważyłam, że o jeden z nich zahaczył się mój sweter, który zapewne wypadł mi z ręki, kiedy się tutaj przeniosłam, podeszłam więc do niego i przykucnęłam, żeby nie rozerwać materiału.
Cały krzew miał małe i ostre kolce a łodygi były spróchniałe.
Natomiast w środku dostrzegłam coś jeszcze, pomiędzy spróchniałymi łodygami znalazłam mały zielony i zdrowy listek, obok którego wisiała mała ciemna kulka przypominająca borówkę. Chcąc sprawdzić co to za kulka rozcisnęłam ją, a z niej wypadł złoty mieniący się pyłek, chciałam więc jeszcze sprawdzić listek, ale kiedy uniosłam dłoń, żeby przyjrzeć się mu z bliska, liść nagle zaczął schnąć aż w końcu został z niego tylko czarny pył, zdziwiona rozejrzałam się jeszcze i wstałam.
Na dworze było ciemno, ale przez to, że na drzewie było mało liści światło księżyca oświetlało wszystko wokół.
Stałam tak chwilę nieruchomo zastanawiając się co dalej, aż nagle usłyszałam w oddali tętent końskich kopyt, konie bardzo szybko zbliżały się do mnie coraz bardziej.
Nie wiedziałam jak mam zareagować, chować się czy wyjść im naprzeciw, licząc, że ten kogo spotkam wytłumaczy mi, gdzie ja w ogóle jestem. Postanowiłam zaryzykować i podbiegłam do głównej drogi, pierwsze co dostrzegłam to wyłaniający się w oddali zamek, znajdował się na wzgórzu otoczony dużymi cierniami, lasem a w niektórych miejscach gołymi płatami ziemi, miał wielkie spiczaste wieże, dużo okien z których dobiegała delikatna poświata.
Zwróciłam wzrok trochę niżej i w oddali spostrzegłam cztery galopujące konie, jeźdźcy gdy mnie ujrzeli popędzili konie do szybszego galopu i krzyknęli coś głośno wyciągając przy tym zza siebie włócznie.
Szybko zawróciłam i pobiegłam w stronę gęstszej części lasu, w nadziei, że ich tam zgubie, przedzierałam się przez gęstwinę co chwila zahaczając o ostre gałęzie lub potykając się. Chciałam trochę zwolnić, żeby nabrać powietrza i chwile odsapnąć, ale usłyszałam za sobą krzyk -To Narnijczyk ! łapać go!-
Przyspieszyłam jeszcze bardziej wiedziałam jednak, że nie mam szans prześcignąć konia, jedyną moją szansą było dostać się gdzieś, gdzie oni konno nie dadzą rady.
Dotarłam do przecinającej las rzeki, musiałam szybko podjąć decyzje co dalej, stwierdziłam że nie pozostaje mi nic innego jak spróbować przedostać się na drugi brzeg, niestety nie zdążyłam zrobić nawet kroku, kiedy ktoś pociągnął mnie z całej siły za ramię
- W imieniu króla Narni jesteś aresztowana- powiedział jeden z żołnierzy, w tym samym momencie drugi z nich zsiadł z konia i związał mi ręce.
Zaczęłam się szarpać i wykrzyknęłam
- Zostawcie mnie, nie jestem stąd! Zgubiłam się w lesie i nie mogłam znaleźć drogi do domu! - Chciałam wyszarpnąć ramię z mocnego uścisku, ale spowodowałam, że chwycili mnie jeszcze mocniej.
- Wszyscy pożałujecie za próbę wzniecenia buntu wobec Króla – Odezwał się dotąd milczący żołnierz
-Czy wy w ogóle słyszeliście co powiedziałam? - warknęłam, na co jeden z moich napastników wcisnął mi do buzi jakąś starą szmatę, następnie podnieśli mnie i wrzucili na konia.
Czułam jak łęk siodła wbija mi się w żebra, ale nie miałam możliwości przesunięcia się.
Po chwili ktoś wsiadł za mnie i popędził konia w stronę kryjącego się w ciemności zamku.

----

Witajcie!

Po kilku latach od opublikowania tej pracy, postanowiłam kontynuować pisanie jej, zaczynając od poprawienia wszystkich dotychczas napisanych rozdziałów.

Buziaki

Au.

Other Side - Opowieści z NarniiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz