#2

65 8 4
                                    

Dziewczyna szczelniej otuliła się czarnym płaszczem i uniosła szkliste oczy. Nad nią wznosił się stary kościół z czerwonej cegły, którego wieża zegarowa sięgała niemal samego nieba, a przed nią rozciągał się tłum wiernych. Inni mieli na sobie jedynie cienkie bluzy bądź lekkie marynarki, jej zaś towarzyszył okropny chłód. Matka próbowała namówić dziewczynę do zostawienia płaszcza w domu, ale ona się upierała, nie zważając na początek lata i nie ufając termometrom.

Drżącą dłonią chwyciła mosiężną klamkę i otworzyła drzwi kościoła. Z wnętrza dobiegł ją dźwięk uroczystych pieśni, a do nozdrzy wdarł się zapach wody święconej. Skierowała się bliżej ołtarza, a zajmując miejsce w jednej z nielicznych pustych ławek wlepiła wzrok w podobiznę Matki Boskiej. Pociągnęła nosem i uklękła.

Boże, bądź litościw mnie grzesznej, szeptała bijąc piąstką w niespokojne serce.

Jeden z ministrantów pociągnął za sznurek wprawiając w ruch niewielkie dzwoneczki. Dziewczyna dźwignęła się na równe nogi. Chciała skupić się na słowach księdza, lecz zamiast tego błądziła wzrokiem po wysokim sklepieniu i misternych obrazach. Co chwilę zakładała nerwowo kosmyk brązowych włosów za ucho, a w myślach liczyła do dziesięciu.

Drgnęła nieznacznie czując obecność obcego chłopaka. Zerknęła na niego kątem oka. Miał czarne włosy wpadające w oczy. Nic więcej nie była w stanie zobaczyć. Poniekąd uniemożliwiały jej to łzy w oczach, ale przede wszystkim bała się na niego spojrzeć. Oddychała płytko, brunet był niebezpiecznie blisko. Mogła poczuć jego ładny zapach. Mydło z domieszką przyjemnych dla nosa perfum.

Kobieta śpiewająca psalm strasznie fałszowała. Pauline - bo tak miała na imię szatynka - nie była specem w dziedzinie muzyki, jej przygoda z gitarą skończyła się lata temu, ale słuch muzyczny niewątpliwie posiadała. Skrzywiła się mimowolnie, gdy dziewczyna nie mogła trafić w dźwięki. Zastanawiała się, czy inni też to słyszeli, choć z pewnością tak właśnie było. Ludzie wymieniali między sobą znaczące spojrzenia.

Pauline próbowała zrozumieć cokolwiek z czytanej Ewangelii, jednak słowa wydawały się być dla niej jakby zniekształcone. Tak samo z kazaniem. Wszystko mówiła bardziej automatycznie, myślami była zupełnie gdzie indziej, ponadto obecność chłopaka wcale nie pomagała. Momentalnie zamarła, gdy brunet wychylił się wrzucając dwuzłotówkę na tacę. Ich ciała dzieliły milimetry, a spojrzenia skrzyżowały się na ułamek sekundy. Pod lewym okiem bruneta dostrzegła niewielki pieprzyk. Miał piękne oczy. Zielone, które przy źrenicach przechodziły w brąz, a do tego szare obwódki. Szatynka nigdy nie spotkała się z tak cudownymi tęczówkami. Sama miała brązowe, jedynie pod słońce można było dostrzec domieszkę zieleni. Odwróciła wzrok i zarumieniła się nieznacznie. Chwilę potem spanikowała. Jej zimne dłonie jak na złość zaczęły się pocić, a zaraz przecież miała wymienić się z chłopakiem znakiem pokoju. Dyskretnie potarła ręką o płaszcz, jednak musiała już uklęknąć.

"Podać mu dłoń? Może po prostu skinąć głową? Albo zaczekam na jego gest..."

- Bierzcie i jedzcie, oto ciało moje, które za was będzie wydane. - Ksiądz uniósł Hostię do góry, po czym powietrze zadrżało na dźwięk dzwonków. Potem znak krzyża, dźwignięcie się do pionu, parę słów kapłana i moment, którego dziewczyna wolałaby uniknąć. - Przekażcie sobie znak pokoju.

Przełknęła ślinę i obróciła się do bruneta. On także spojrzał na nią, a gdy Pauline zjechała wzrokiem na jego wąskie usta - uśmiechnął się. Chciał wyciągnąć do niej rękę, jednak ona pospiesznie skinęła głową i wróciła do wcześniejszej pozycji.

"Scheiße."

Zagryzła wnętrze policzka i zaczęła odliczać minuty do końca Mszy. Czuła się beznadziejnie. Pociągnęła nosem i pożałowała, że nie wzięła nawet chusteczek. Zazwyczaj jej kieszenie zapełniały przypadkowe rzeczy, lecz z jakiegoś powodu teraz było inaczej.

Szatynka patrzyła jak chłopak wychodzi z ławki i podąża w stronę ołtarza, by przyjąć Komunię. Ona została na swoim miejscu. Wiedziała, że nie mogłaby tam pójść. W dodatku strasznie bała się spowiedzi. Nie raz księża naskakiwali na nią i zadawali niekomfrotowe pytania, co wystarczająco zniechęciło dziewczynę.

Jakimś cudem przeżyła ogłoszenia parafialne. Ksiądz Jan po raz kolejny odniósł się do bezpieczeństwa podczas wyjazdów. Pauline nie chciała wyjeżdżać. Sceptycznie podchodziła nawet do wizji powrotu do rodzinnych Niemiec, co i tak było nieuniknione. Zawsze w wakacje składali wizytę dziadkom. Tyle że czuła się obco nawet wśród swoich najbliższych. Może nawet jak intruz. Chyba dlatego chciała być akceptowana chociaż wśród środowiska rówieśniczego, i dlatego udawała kogoś, kim stanowczo nie była. Otaczała się wianuszkiem przyjaciół wierząc, że przynajmniej dla nich coś znaczy.

Wypuściła powietrze z płuc, a gdy księża wraz z ministrantami zniknęli za drzwiami zakrystii - wstała i pospiecznie opuściła świątynię. Przeszła parę kroków, aż zauważyła bruneta. Szedł co prawda w przeciwną stronę niż ona powinna, ale i tak nie chciała wracać do domu, więc poszła za nim. Przynajmniej miała jakiś pretekst, by przewietrzyć umysł. Potrzebowała spaceru. Musiała się wyciszyć.

Szła tak już piętnaście minut. Powietrze było rześkie, najgorszy był tylko chłodny wiatr. Nagle straciła chłopaka z oczu. Rozejrzała się na wszystkie strony i w ostatniej chwili dostrzegła skrawek jego ciemnej kurtki, gdy wchodził do jednego z szarych bloków.

Z westchnieniem poszła na pobliski plac zabaw i usiadła na niebieskiej ławeczce, w której brakowało deski. Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała w niebo. Nagle zobaczyła nad sobą twarz obcej blondynki.

- Coś ci wypadło - powiedziała z kpiącym półuśmiechem drażniąc policzki Pauline końcówkami warkoczy.

- Was?

Prawa brew nieznajomej powędrowała do góry, a przez tęczówki niebiesko-zielonych oczu okalanych brązowymi rzęsami przemknęła mordercza iskierka.

- Człowiek chce spokojnie wrócić do swojej ojczyzny, nacieszyć się polskością, a tu... Kto by się spodziewał, że nawet tutaj was przywieje? -  Wyprostowała się energicznie i stanęła naprzeciwko Pauline mierząc ją krytycznym spojrzeniem. - No co tak siedzisz, podnieś te pieniądze! - wrzasnęła, na co Niemka odpowiedziała głupim uśmiechem. - PIENIĄDZE! Pieniądze pod ławką leżą! Kurwa, tam, ty tam patrzeć! Na Boga! - Machała dłonią w kierunku porzuconej monety.

- Küss meinen Arsch, du Arschkriecher.

Pauline natychmiast zanurkowała pod ławkę chwytając monetę i strzepując z niej ziarnka piasku, które bezwładnie opadły to na ziemię, to na jej czarne spodnie. Tak naprawdę nie posiadała czegoś takiego jak jasna dolna część garderoby. W przeciwieństwie do młodszej dziewczyny.

- Czy ty w ogóle, szwabie, mnie rozumiesz?

- Ta, bo co?

Blondynka wzruszyła ramionami i wsunęła dłonie do kieszeni.

- Podróże do krainy grzybów polecam tylko w domu, tutaj jak ktoś wie, żeś szwabinka, to lepiej, byś oczy miała nawet w dupie.

- Jak się nazywasz? - spytała Pauline, choć widząc rozbawiony wzrok nieznajomej poczuła się nieco głupio. Powiedziała coś nie tak? Miała coś na twarzy? Odruchowo przejechała palcami po miękkich ustach.

- A ty?

- Pauline.

Obie zauważyły przyglądającą się ich rozmowie pucołowatą babcię z powczepianymi w siwe włosy różowymi papilotami.

- Widzisz, mówiłam, miej się na baczności. To ja się zbieram, cześć Paula! - Zasalutowała jej, a potem przeskoczyła przez płot nie zwracając uwagi na zrzędzenie staruszki. 

- Ale czekaj, jak się nazywasz?! - Szatynka zerwała się z ławki podbiegając do barierki, jednak Polka zniknęła już za zakrętem.

Zdrajcy Prawdy *wolno pisane*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz