#1

69 14 7
                                    

Czarny ekran.
Tak, to było coś, co Jane znała od dziecka.
Towarzyszył jej każdego dnia, odkąd ukończyła siódmy rok życia.
Równie pusty jak jej życie.
Równie czarny jak jej myśli.
Łączyło ich tak wiele.
Kochała go i nienawidziła jednocześnie.

- Dlaczego on tu jest? Nie chcę go już! - powtarzała, lecz po chwili paniki i płaczu ponownie do niego lgnęła.

Straciła już tak wiele, ale wciąż nie mogła przestać.
Przestać o nim myśleć.

Na początku broniła się przed tym, lecz gdy zobaczyła, że nie może ufać nawet swoim najbliższym znajomym, wpadła w wir tego elektronicznego szaleństwa.
Przestraszona zewnętrznego świata zamknęła się w sobie.

Takim to sposobem osiemnastoletnia Jane Cotriego uzależniła się. Każdego dnia siedziała w swoim pokoju wbijając wzrok w monitor.

Dziewczyna siedząc zgarbiona na starym skórzanym krześle jej matki już od siedmiu godzin była całkowicie pochłonięta grą.
Szare oczy dziewczyny dawno temu straciły swój blask, a na jej nosie spoczywały granatowe okulary. Również przez ten nałóg zniszczyła sobie wzrok.

Ciepły letni wiatr wlatywał przez uchylone okno do jej małego pokoju.
Parę lat temu pewnie wybiegłaby do ogródka, by pobawić się ze swoim psem, ale teraz wszystko było inne.
Skulona wystukiwała palcami rytm dobrze jej znanej latynoskiej piosenki na blacie biurka. Czekając na załadowanie się gry, wyjrzała przez okno. Słońce świeciło zza chmur, a wysoko na niebie szybowały jakieś szare ptaki. Na pobliskim placu zabaw dzieci jej sąsiadów bawiły się w berka, a na rogu przy całodobowym sklepie stała dziewczyna popijająca zapewne alkohol. Nie wyglądała staro, Jane mogłaby nawet powiedzieć, że była od niej młodsza.

"Boże... Co za pijactwo... W Madrycie nie było takich osób, a przynajmniej nie na głównych ulicach. W tej Polsce to albo pijak, albo patologia... A mogłam zostać w domu."

Właśnie, domu.

Teraz było to dla niej pojęcie względne. Dom zapamiętała jako starą kamieniczkę na jednej z hiszpańskich uliczek. Jako ludzi, którzy każdego dnia witali ją serdecznym uśmiechem. Jako przyjaciół, których musiała opuścić bez słowa.
A to wszystko przez jej ojca.
Wszystko było jego winą.
To on zepsuł życie całej jej rodzinie.

Przez te myśli Jane momentalnie zacisnęła dłoń w pięść, aż czubki jej palców zbielały. Odwróciła się w stronę drzwi i wzięła głęboki wdech. Rozejrzała się wokół, po czym przytłoczona bałaganem panującym w pokoju ponownie wyjrzała przez okno.

Tym razem koło sklepu już nikt nie stał. Zamiast pijącej dziewczyny, Jane zauważyła jakiegoś blondyna opartego o furtkę placu. Nastolatka zlustrowała go wzrokiem od stóp do głowy. Choć kompletnie go nie znała, momentalnie pomyślała pomyślała, że pewnie jest miłą osobą. Wszystko przez szeroki uśmiech na jego twarzy. Chłopak nagle odwrócił się i spojrzał prosto na nią. Co dziwniejsze - pomachał do niej.

Jane zszokowana gestem chłopaka zrobiła to samo, tyle że z pewną ostrożnością. Zdziwiona odsunęła się na krześle, po czym złapała za głowę. Zdezorientowana zerknęła jeszcze raz na blondyna, jednak teraz kierował swoje kroki prosto w stronę jej domu. Przerażona szybko wstała z siedzenia i wybiegła z pokoju. Akurat nikogo nie było w domu, bo jej brat wyszedł do kościoła, a matka była w pracy. Stojąc już w przedpokoju, przy wejściu do kuchni, usłyszała dzwonek do drzwi.

Momentalnie zamarła w miejscu.
Jej źrenice rozszerzyły się do maksimum, a serce zaczęło bić jak szalone.

"Czemu taki ładny chłopak miałby tutaj przyjść? Przecież nie jest to żaden z kolegów Carlosa, bo chociażbym go kojarzyła!"

Na powtórny dźwięk dzwonka podskoczyła w miejscu. Szybko spojrzała w lustro stojące obok i spochmurniała. Miała na sobie dresy brata, a tłuste włosy związane były w luźnego koka. Zapięła więc bluzę pod samą szyję, a duży kaptur założyła na głowę. Na trzęsących się nogach podeszła do drzwi, lekko naciskając na srebrną klamkę. Przerażona otworzyła je, a przed nią ukazała się postać wysokiego blondyna. W jego brązowych oczach kryły się rozbawione iskierki, a on sam emanował dziwną dla niej radością.

- Hi, my name is Kacper and I will introduce you into our school - powiedział z ładnym angielskim akcentem.

- C-cześć... Nie musisz mówić po angielsku, od dziecka znam polski.

- Dzięki Bogu! A już myślałem, że pomylę jakieś słówka i wyjdę na kompletnego debila! - zaśmiał się głośno.

- Nic z tych rzeczy, sama też nie za bardzo ogarniam angielski. - Uśmiechnęła się lekko. - Lecz czemu zawdzięczam twoją wizytę?

- Jestem przewodniczącym rady szkolnej i wybrano mnie, abym tobie i twojemu bratu wytłumaczył wszystko o naszej szkole.

- A-ale to dopiero za dwa miesiące! A zresztą mojego brata nie ma w domu, więc możesz przyjść później - wykrzyknęła próbując zamknąć drzwi, jednak Kacper przytrzymał je w ostatniej chwili.

- Chwila, chwila! Może najpierw wpuścisz mnie do środka i wtedy na spokojnie porozmawiamy?

Dziewczyna ze zrezygnowaniem westchnęła i otworzyła szerzej drzwi. Kacper pośpiesznie wszedł do środka, na progu zdejmując buty.

- P-proszę, idź na lewo, tam jest salon... - spuściła nisko głowę i poszła za chłopakiem.

A przecież chciała tylko zagrać w grę...

~~~~
Witajcie! Z tej strony Ar.~
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, to dopiero wstęp, więc nie chciałam za bardzo się rozpisać. ^^
Do następnego! ~

Ps. Trzymajcie kciuki, żeby to w ogóle wypaliło xd

Oczywiście, że wypali, pfff...
Kocham Was, miśki. xx ~ Walter.

Zdrajcy Prawdy *wolno pisane*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz