Gangsta girl 1

108 1 0
                                    

Carmen

Jak co rano obudził mnie nieznośny dźwięk budzika, który wdarł się do mojej podświadomości razem z jasnymi promieniami słońca, prześwitującymi przez rolety. Leniwie przwróciłam się na drugi bok, nadal nie otwierając oczu. W końcu usłyszałam ciche pukanie do drzwi.

- Carmi, śpisz jeszcze? - zapytał mój starszy brat.

Carmi. Dobrze wiedział, że nie lubiłam tego przezwiska, ale według niego było ono słodkie. Lubił mnie wkurzać, ale dobrze wiedziałam, że nigdy nie dałby mnie nikomu skrzywdzić. Nasi rodzice zginęli dziewięć lat temu w wypadku samochodowym Byliśmy tam wtedy wszyscy, ale mnie i mojemu bratu udało się przeżyć.

9 lat temu

- Mamo, Nick znów zabrał moją lalkę. - poskarżyłam się donośnym głosem.

Mama odwróciła się do nas z przedniego siedzenia i popatrzyła w oczy syna, tak bardzo podobne do jej własnych.

Nasza matka miała na imię Gwen. Gwen Anderson. Była piękną kobietą o intensywnie szmaragdowych oczach i złotych włosach. Miała ona specyficzny charakter. Na codzień była bardzo wesoła i zarażała tym szczęściem wszystkich wkoło. Jednak kiedy ktoś ją zirytował albo co gorsza zdenerwował potrafiła samym spojrzeniem wywołać u niego poczucie winy. Czasami lubiłam patrzeć na nią tak bez powodu i myśleć sobie jakie mam szczęście mając ją za matkę.

Tak więc, mama popatrzyła na Nicka, który momentalnie oddał mi lalkę. Była to moja ulubiona zabawka i nikt oprócz mnie nie mógł jej trzymać.

- Dzieciaki, zachowujcie się. - włączył się do sprzeczki ojciec.

Nasz ojciec natomiast był kompletnym przeciwieństwem matki. Miał na imię Tomas. Tomas Anderson. Był on przystojnym mężczyzną o niebieskich oczach i kruczoczarnych włosach. Zawsze był bardzo spokojny, nawet kiedy ktoś go zezłościł. To właśnie on był tym, który hamował ognisty temperament matki.

Rodzice zawsze mówili, że mają swoje małe klony, ponieważ Nick był mamą w męskiej postaci, natomiast ja byłam malutkim tatą.

- Nick, jeśli tak bardzo podoba ci się lalka siostry, możemy kupić ci taką samą. - zaśmiała się mama.

Tata patrzył na drogę nucąc pod nosem piosenkę, która akurat leciała w radiu. Jechaliśmy przez spokojną miejscowość. Za oknem cały czas można było dostrzec łąki, które lśniły zielenią oraz przejrzyste strumyki. Dzień był piękny. Świeciło słońce, a temperatura sięgała prawie 20°C. Był maj, rośliny całkowicie pobudzone do życia, błyskały wśród traw kaskadą kolorów.

Nie lubiłam jeździć samochodem. Dużo bardziej wolałam czarny motocykl taty, który zawsze stał zaparkowany w naszym garażu. Tata zawsze sadzał mnie przed sobą i woził po polnych dróżkach. Kochałam to uczucie, wiatr we włosach i rozmazany obraz mijanych po drodze obiektów.

Ale wracają do auta. Z racji tego, że nie lubiłam jeździć samochodem, znalazłam sobie inne zajęcie. Liczyłam ile kolorów kwiatów, uda mi się dojrzeć po drodze.

Czerwony - różowy - żółty - biały - niebieski. I tak od nowa.

Nagle mama złapała tatę za rękę, odwracając moją uwagę od kwiatów i wtedy, mogłabym przysiąc, że usłyszałam jej szept, tak cichy, że tylko wyczulone dziecięce ucho mogło go dosłyszeć:

- Przepraszam Tomas, za to co zamierzam zrobić.

A potem już weselszym tonem, matka zwróciła się do ojca.

- Patrz kochanie, jaki piękny strumień za oknem.

Tata odwrócił się w tym kierunku... Później wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Auto, które jechało sąsiednim pasem, zjechało z niego i mocno uderzyło w nasz samochód.

Policja. Karetka. Straż pożarna. Ciało mojego ojca na ulicy. To jedyne co pamiętam. Ale pomimo tego, że odtwarzałam tę scenę w pamięci tysiąc razy, nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie wtedy było ciało mojej matki. Bo przecież powiedzieli mi, że ona też nie żyje. Ale byłam tylko dzieckiem. Uwierzyłam im. Z perspektywy czasu wiem, że popełniłam wtedy błąd, może najgorszy w moim życiu.

Po przesłuchaniu na policji zostaliśmy odesłani do domu dziecka. Mój brat miał wtedy 15 lat, a ja 9. Żadne z nas nie mogło wziąć za siebie odpowiedzialności. Błąkaliśmy się po ośrodkach. Od czasu do czasu ktoś chciał mnie adoptować, ale stanowczo odmawiałam, mówiąc, że bez brata nigdzie nie pójdę. I tak doczekaliśmy momentu kiedy Nick stał się pełnoletni. Wyjechał na miesiąc do Anglii, chcąc zarobić pieniądze na utrzymanie dwunastoletniej mnie. Potem wrócił. Sąd przyznał mu opiekę nade mną, widząc jak bardzo jesteśmy ze sobą związani. I tak mijały lata.

***

Teraz ja mam 18 lat, a mój brat 24.

- Carmi, jesteś tam? - zapytał mój brat zza drzwi.

- Tak. Przecież nie uciekłam. - mruknęłam sennie.

Nick uchylił drzwi. Promienie słoneczne odbiły się w jego złotych włosach, a oczy zalśniły zielenią.

- Za piętnaście minut śniadanie. - powiedział mój brat. - A później odwiozę cię do szkoły.

- Tak, tak. - mruknęłam, nie do końca przyjmując do wiadomości co właśnie powiedział mój brat.

Po dłuższej chwili zwlekłam się z łóżka i podeszłam do szafy. W lustrze dostrzegłam wysoką, szczupłą dziewczynę z długimi po pas, kruczoczarnymi włosami i lśniącymi niebieskimi oczami. Wśród swoich włosów dostrzegłam parę niebieskich pasemek, które idealnie pasowały pod kolor moich oczu. Zrobiłam je rok temu, trochę na znak buntu i niezależności.

Przestałam się wpatrywać w swoje odbicie i otworzyłam drzwi szafy na oścież. Wśród moich ubrań dominowała czerń i biel. Nie dlatego, że byłam buntowniczką, ale dlatego, że kochałam te dwa kolory. One dawały mi wolność. Były swoimi przeciwieństwami, ale współgrały idealnie.

Szybko wciągnęłam na siebie czarne rurki i biał crop top. Moje długie, czarne włosy, zaplotłam w warkocz, który przerzuciłam przez lewe ramię. Jeszcze tylko eyeliner i tusz.

Nigdy nie malowałam się dużo. Zawsze tylko podkreślałam swoje atuty, czyli duże, niebieskie oczy.

Złapałam plecak i szybko zbiegłam na dół. Cmoknęłam brata w policzek i usiadłam przy stole.

***

Piętnaście minut później brat wysadził mnie pod szkołą. W szkolnej hierarchii byłam uznawana za buntowniczkę. Nikt się ze mną nie przyjaźnił, ale też nikt nie wchodził mi w drogę.

Przekroczyłam próg znienawidzonego budynku i powlekłam się w stronę sali nr 30, w której miałam angielski.

Usiadłam w ostatniej ławce i wyjęłam zeszyt. Nie lubiłam angielskiego, ponieważ przedmiotu tego uczył facet, który był niepoprawnym optymistą. I oczywiście, dwie minuty później do sali wkroczył nasz nauczyciel, tryskając szczęściem na wszystkie strony.

- Hi, everybody! - wzdrygnęłam się słysząc jego ociekający słodyczą głos.

Oj, to będzie długi dzień.

***

Cześć 😄 Narazie tylko wstęp, ale w następnej części postaram się o jakąś akcję 💪 Zapraszam do czytania 😘

Gangsta girlOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz