Chapter Three

491 57 8
                                    

Peter długo czekał na ten moment. Każdego dnia, gdy słyszał ciche kroki Tony'ego na schodach, czekał, aż on cicho zapuka i wejdzie do środka - tak jak to robił Steve. Liczył, że porozmawiają. Jednak on się nie zatrzymywał przy jego pokoju, tylko szedł dalej. Z każdym krokiem jak się oddalał od niego czuł, że nie tak miało wyglądać życie z najbogatszym człowiekiem i najstarszym żołnierzem w Nowym Jorku. Przynajmniej z jego perspektywy. Może obiecywał sobie zbyt dużo?

W końcu, po tygodniach czekania, nadarzyła się taka okazja. Sądził, że po szczerej rozmowie z Tonym będzie mu lżej - im obu. Że może będzie lepiej, zaczną częściej rozmawiać i spędzać ze sobą czas, a Stark przestanie go unikać. Po prostu jak naiwne dziecko wierzył, że wszystko zacznie się układać.

Niestety tak się nie stało i wszystko poszło nie tak jak powinno.

Parker był zawiedziony tym jak potoczyła się cała rozmowa. Wiedział, że Stark denerwował się tą sytuacją i racja, te wszystkie sarkastyczne odzywki może i nie były potrzebne, ale Peter nie mógł się powstrzymać. Czuł się zraniony, a przede wszystkim opuszczony przez dwójkę ludzi, do których się przywiązał. Nie umiał sobie z tym poradzić. Wszystkie emocje buzowały w nim. Nawet nie potrafił określić co nim bardziej kierowało - ból, gniew czy zawód.

Dziś nie wytrzymał. Gdyby został w pokoju dalej dyskutując z Tonym, nie skończyłoby się to dobrze. Wzbierały się w nim negatywne uczucia i wiedział, że niedługo wybuchnie. Z każdą sekundą czuł jak słowa Tony'ego stają się coraz mniej słyszalne - tracił kontrolę nad sobą. Ucieczka była jedynym słusznym wyjściem w tej sytuacji - przynajmniej tak uważał.

Kiedy wyszedł na zewnątrz, poczuł chłodny powiew wiatru. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Starał się ochłonąć, ale cały czas czuł jak w środku płonie. Jakby Tony wzniecił ogień, którego Peter nie umiał teraz ugasić. Musiał skupić myśli na czymś innym - przyjemniejszym.

Czy istniała taka rzecz? Ostatnio czuł się przytłoczony wszystkim i przez każdego. Nawet Ned nie budził u niego takich pozytywnych emocji. I ta dziewczyna - jej widok go prześladował. Nie znał jej imienia, nie miał pojęcia do której klasy chodzi, gdzie mieszka - widział ją dwa razy w życiu. Pomimo tego zapadła mu w pamięci i za nic nie chciała z niej wyjść.

Zdecydowanie musiał się uwolnić od bieżących spraw.

Spojrzał w górę na budynek, w którym mieszkał, wyobrażając sobie co teraz Tony robi - siedzi, pije whisky, czy siedzi w pracowni nad kolejnym projektem? Mieszkali na dwunastym piętrze, wiec niemożliwe było podejrzenie go.

Ale nie dla Spider-Mana.

Strój wykonany z elastycznego materiału, który się dopasowywał idealnie do ciała po ściągnięciu go, był w jego plecaku. Rzucił okiem na przechodzących ludzi, którzy nie zwracali na niego uwagi.

Niezauważalnie schował się do jednej z wąskich uliczek i bez problemów założył kostium, ubierając na sam koniec maskę - jedyną ochronę przed całym światem, który żądny był informacji na temat tożsamości Spider-Mana.

Peter nie wiedział, czy wspinając się po oknach wieżowca jest najlepszą opcją, ale pozwoliło mu to oderwać myśli - i to dosłownie. Ulepszenia zrobione przez Tony'ego pozwalały z łatwością przesuwać się po gładkim szkle, nie martwiąc się o upadek. Był wdzięczny Starkowi za to, ale nie umniejszało to jego urazy - była ona zbyt świeża.

Kilka minut zajęło mu dotarcie na prawie szczyt budynku. Ostrożnie się przesuwał wzdłuż apartamentu miliardera, nie chcąc być zauważonym. Może Tony nie był idealnym rodzicem, ale na pewno nie oszczędziłby mu reprymendy lub zarekwirowania kostiumu za taki wybryk.

the past is only prelude [edytowane] || stonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz