prologus

261 37 15
                                    

Gullet Harmon uśmiechnął się pod wąsem i poprawił spoczywające na jego kolanach pudełko, oznaczone dobrze mu znanym logiem restauracji Dunkin' Donuts. Przesunął palcami po wytłoczonych w tekturze literach. Po całym dniu pracy tylko ulubione, lukrowane pączki potrafiły poprawić mu humor. A tego dnia wyjątkowo potrzebował usłyszeć w komórce głos Alex, przyjmującej od niego zamówienie i sprzeczającej się z nim o najlepszy smak polewy – jego jakże wspaniały i dobroduszny przełożony postanowił zepsuć mu miły wieczór, oddelegowując do przyjęcia obiektu nowych badań. Przez jakiegoś zapchlonego nieboszczyka musiał zostać po godzinach, w dodatku w dniu, który każdy normalny pracownik powinien mieć wolny. W dzieciństwie do kościoła chodził przez matkę, teraz, w wieku czterdziestu dziewięciu lat, te wszystkie wigilie i wielkanoce były tylko pretekstem do uzyskania wolnego.

Uniósł wieko pudełka i westchnął błogo, czując słodki zapach jeszcze ciepłego ciasta i woń przynajmniej kilku rodzajów lukrów. Uwielbiał Alex za to, że pamiętała o jego upodobaniach. To dzięki niej zawsze dostawał idealnie dopasowane do jego gustu wypieki.

Zazwyczaj swoje wieczorki rozpusty odbywał w towarzystwie pustki swojego mieszkania, przed telewizorem z włączonym meczem futbolu. To był pierwszy raz od dwóch lat, gdy musiał zbezcześcić ciężką pracę wszystkich kucharzy Dunkin' Donuts i zjeść ich wyroby w miejscu pracy, uważając, by żaden okruszek nie upadł na wysterylizowaną powierzchnię. Był w swoim gabinecie, jako patomorfolog pracujący nad analizowaniem zwłok, a nie ich rozcinaniem, nie posiadał tutaj żadnych ostrych narzędzi poza nożyczkami. Przestrzeganie higieny było ważne, zwłaszcza w jednym z głównych budynków Światowej Organizacji Zdrowia, ale czasem sprzątaczki i inni pracownicy odbierali to zbyt dosłownie, wyszukując na swoich stanowiskach nawet najdrobniejszych pyłków.

Zatopił zęby w pierwszym pączku. Gęsta polewa odłamała się, od razu topiąc na jego języku. Rozkoszowałby się tym doznaniem dłużej, gdyby nie leżący na jego biurku niewielki komunikator. Ciche trzaski, jako jedyne (poza szumem wentylacji) zapełniające wszechobecną ciszę, szybko zniknęły, zamienione na głos Dave'a, jednego z trzech strażników głównego skrzydła, w którym się znajdował.

– Gully, jesteś?

Gullet westchnął, z niechęcią sięgając po irytujące urządzenie. Spojrzał tęsknie na napoczętego pączka i odłożył go do pudełka.

– Ta. Nie łatwiej było po prostu zadzwonić? – zapytał, wstając z fotela. Dave nie odzywałby się przed przyjazdem nowego, kontynuowanie cieszenia się ze świętego spokoju zostało mu skutecznie przerwane.

– Pan sierżant był tak miły, że podwiózł nam ciało. I chyba postanowił zostać na herbatkę.

Gullet zmarszczył brwi. Policja?

– Po co on tu? Nie mów, że ci debile z biotechnologii sami załatwili sobie kogoś do testów.

– Prawie. Pan sierżant... – Dave przerwał i rozłączył linię. Gullet postukał z niecierpliwością paznokciami w blat biurka. Mógłby wyjść z gabinetu i przejść się do recepcji, miał do niej może ze dwa korytarze, ale wolał najpierw dowiedzieć się, o co chodzi. Miał kiedyś problemy ze stróżami prawa, lepiej nie kusić losu.

Kolejny trzask i linia ponownie zaskoczyła.

– Przepraszam, pan Carter mówi, że znaleźli ciało w niedawno odkopanym grobowcu pod jakimś tam kościołem. Na otwarciu był ktoś z naszych – pan Carter mówi, że Jack, wiesz, jeden z prowadzących ten projekt – i sam sobie wybrał, podobno jakiś wyjątkowy ten... nieboszczyk, ale nie mnie tam oceniać – trup to trup, nie? Jack miał wszystkie potrzebne dokumenty, to oddali bez marudzenia.

– Powiedz panu Carterowi, że podziwiam technikę działania.

– Sam mu powiedz. Chodź tu, bo chyba nie uśmiecha mu się stanie tutaj z nieboszczykiem, gdy na cmentarzu palą znicze. – Zamilkł na krótką chwilę. – Jakoś tak dziwnie na mnie patrzy – szepnął i zniknął z linii.

Gullet mruknął coś pomiędzy ,,yhy", a ,,aha" i odłożył komunikator na biurko. Czyli nie miał wyboru, musiał zderzyć się twarzą w twarz ze swoim najgorszym koszmarem sprzed paru lat. Ktoś inny mógłby powiedzieć, że jego zachowanie jest śmieszne – Dave prawie obrażał funkcjonariusza prawa, stojąc tuż przy nim i nic sobie z tego nie robiąc, a on stresował się na samą myśl o zobaczeniu policjanta z odległości mniejszej niż kilkanaście metrów. Według niego jednak nie miał żadnego powodu do wstydu. Przykre doświadczenia. I tyle.

Zabrał z wieszaka kurtkę i przewiesił ją przez ramię, następnie zabierając pudełko z pączkami i gasząc światło. Nie miał zamiaru już tutaj wracać, chciał tylko wypełnić to, co było do wypełnienia, zostawić trupa dla szaleńców od tego chorego projektu i wreszcie stąd wyjść. Brakowało mu świeżego powietrza jak nigdy, nawet w jasno oświetlonych korytarzach, przypominających te szpitalne, roznosiła się mdląca woń płynów do dezynfekcji.

Tuż za załomem korytarza przystanął, by poprawić pudełku z Dunkin' Donuts w ramionach i przykryć je swoją kurtką. Słyszał już głos Dave'a i inny, który szybko dopasował do sierżanta Cartera. Musieli być w pokoju strażnika lub na zapleczu recepcji, bo grube ściany na tyle tłumiły dźwięki, że nie mógł rozpoznać słów.

Gullet westchnął i wyszedł na główny korytarz.

Obyś był wart moich poświęceń, pomyślał, popychając szklane drzwi stanowiska pracy Dave'a. Jeśli magicznie nie zmartwychwstaniesz, obiecuję, że dopilnuję, byś trafił do piekła.





***

dobry wieczór slash dzień dobry 💕

nie mam pojęcia, czy ten pomysł mi wyjdzie – niby wiedziałam, że będzie ciężko, ale na początku mało mnie to obchodziło. trzymajcie za mnie kciuki

[zawieszone] Dollhouse  ;vkook;Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz