Rozdział 1

99 6 4
                                    

Promienie słońca zaczynały dopiero muskać ziemię, kiedy wyszedł spomiędzy drzew. W jednej ręce trzymał upolowanego ledwo królika, w drugiej zaś dzierżył łuk. Zielone oczy skanowały spokojnie teren, szukając w pobliżu kolejnej potencjalnej zwierzyny. Widział stąd mury Kruczej Skały, nie chciał jednakże wracać jeszcze do domu. Wiedział, że nie ma powodu żeby teraz polować, było wystarczająco dużo pożywienia. Lubił jednakże to robić. Wprawiało go to w wyjątkowo spokojny nastrój, czuł się zdolny do wszystkiego. Być może to wina wilczej krwi. Być może nie. Nie potrafił tego sam wytłumaczyć.
Znad morza przyszedł lekki wiaterek, który poruszył słabo źdźbłami trawy tuż pod jego nogami. Starał się wytężyć wszystkie zmysły tak, by wyczuć jakiekolwiek oznaki czyjejś obecności. Pomimo starań nie udało mu się nic wyczuć. Westchnął cicho, poprawiając uchwyt ręki na swojej zdobyczy. W takich chwilach żałował że nie miał umiejętności swojej matki. Nie żeby chciał latać po lasach i wyć do księżyca, chodziło jedynie o polowanie. Słuchając opowieści matki o tym całym "Kręgu", czy "Towarzyszach" czuł się nieswojo. Nie wyobrażał sobie jak ktoś mógłby zdecydować się na bycie jednym z...z nich. Nie był w stanie zrozumieć powodu, dla którego ktoś mógłby dobrowolnie stać się wampirem czy wilkołakiem. Wydawało się to niemal... nienaturalne, zostać kimś, kim się nie jest.

Z myśli wyrwał go nagły łomot tuż za nim. Uskoczył szybko na pobocze piaskowej drogi, przepuszczając tym samym z trzech uzbrojonych mężczyzn na koniach. Nie wyglądali na tutejszych. Chłopak podejrzewał, że przyjechali do portu. Pewnie będą płynąć za granice Morrowind... Nie ukrywał, że chciałby zobaczyć kiedyś trochę świata. Ojciec był jednakże przeciwko. On wolał zostać na wyspie, razem ze swoimi siłami. To tu czuł się pewnie, tu wszystkiego dokonał. Pamiętał, że matka próbowała go kiedyś przekonać do popłynięcia do jakiegoś dziwnego miejsca... Jak ono się nazywało? S... R... Nie, nie przypomni sobie teraz. Mało słyszał o tym miejscu. Ojciec nie lubił o nim słuchać, nie wiedział właściwie czemu. Może kiedyś było inaczej? Niewiele pamiętał z lat dziecięcych. To była kolejna rzecz, której nie rozumiał. Jedyne chwile które jakimś cudem zachowały się w jego pamięci były... Oderwane od siebie. Wyglądały tak, jakby w ogóle nie pasowały do siebie. I tylko jedna rzecz była na nich możliwa do rozpoznania. Pojawiała się w różnych miejscach, różnych momentach wspomnień. Wielka, bezkształtna, czarna plama. Raz była tuż przy nim, raz lewitowała gdzieś w tle, pomiędzy wszystkimi osobami które kiedykolwiek widział. I mogłoby się wydawać, że tylko on ją widział. Nikt inny nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Nigdy nie mógł być do końca pewny, czy tylko wydaje mu się że coś widzi, czy może naprawdę coś tam jest. Nie robiła nic. Tylko patrzyła. Nawet teraz miał wrażenie że widzi coś, tam, daleko, na ścianie muru. Starał się odgonić od siebie ten obraz. Nagły powiew wiatru rozwiał jego ciemne włosy na wszystkie strony, sprawiając jednocześnie, że przymknął lekko powieki. Kiedy otworzył je ponownie, nic tam nie było. Powoli ruszył w kierunku domu.

Kilku handlarzy siedziało już przy swoich towarach, czekając spokojnie na przybycie nowych klientów. Przystanął, zerkając z oddali w ich kierunku. A może by się pokusić? Miał ze sobą co prawda kilka sztuk złota, a rzucić na towary okiem nikt nie zabroni. Podszedł do pierwszego z kupców, nie znalazł jednakże nic godnego uwagi. Reszta także nieco go zawiodła. Cóż, może następnym razem będą mieli coś lepszego... Niespiesznie podążył ścieżką w kierunku małego (jakby się mogło wydawać) domu. Miał tylko nadzieję, że matki nie ma w środku. Zdecydowanie lepiej dogadywał się z ojcem, zwłaszcza gdy nie było jej w pobliżu. Nie mówił że była złą matką, ale... kiedy przychodziło do dogadywania się w sprawach życiowych... cóż... kobieta niewiele mogła zdziałać.

Powoli wszedł do środka i położył łuk na najbliższym stoliku. Kiedy zerknął w stronę kominka zauważył dwie postacie przypatrujące się mu. Ojciec siedział na krześle, tuż przed płomieniami buchającymi z kominka. Obok niego stała osoba o niskiej, ale lekko umięśnionej budowie ciała. Oboje mieli założone maski. "Świetnie", zdążyło mu przelecieć przez myśl. Kolejne spotkanie z podwładnym kiedy nikogo nie ma w domostwie. Czemu w ogóle robił z tego takie tajemnice? Ruszył po schodach na dół, chcąc schować schwytanego wcześniej królika. I tak niewiele dałaby jego obecność przy ich rozmowie. Schował zwierzynę, i już miał ruszyć do swojego pokoju, kiedy zauważył, że ojciec odłożył maskę na manekina. To było jej honorowe miejsce od kiedy tylko pamiętał. Dlaczego akurat manekin? To było nadal zagadką na którą nikt nie chciał odpowiedzieć.

-Zdejmij zbroję - usłyszał nagle jego głos. - Jeszcze nie raz się w niej nachodzisz. Po co niszczyć ją już teraz?

Bądź co bądź miał trochę racji. Miał dopiero 14 lat. Jest jeszcze czas na chodzenie w zbroi. Ba... Kiedyś będzie w niej spędzał dnie i noce. Ruszył w stronę pokoju, słysząc odgłos kroków ojca za sobą. Zaczął ściągać całą zbroję, zostawiając na sobie jedynie lekką koszulę, spodnie i amulet Gauldura. Jego ojciec rzucił na niego lekko rozbawione spojrzenie.

- Zabrałeś matce czy kupiłeś u handlarza?

- Sądzisz że ile wydałbym na coś takiego? - chłopak uśmiechnął się smutno pod nosem. Jego matka przypłynęła na Solstheim z wieloma ciekawymi przedmiotami z innej prowincji. Nie widział powodu dla którego nie mógłby go zatrzymać, tym bardziej że ona sama nigdy nie nosiła żadnych amuletów... Poza jednym.

Ponoć zanim poznała się z ojcem nosiła amulet Mary. Zawsze ukrywała go pod zbrojami, byle tylko nikt się nie domyślił że może jej czegoś brakować w życiu.

- Gdzie ona jest? - zapytał, niby od niechcenia.

Jego ojciec wzruszył jedynie ramionami.

- Jeżeli właśnie nie zabija jakiegoś smoka to prawdopodobnie pisze do kogoś. Ostatnio robi to dosyć często.

Kolejna sprawa. Listy, listy, cały czas listy. Obaj zaczynali mieć wrażenie, że matka chce jedynie popłynąć do "domu", którego oni za dobrze nie znali. Tutaj był ich dom, w Kruczej Skale. Drugim była świątynia jego ojca. Tyle że.. matka nie chciała tam przebywać. Prawdopodobnie źle kojarzyła to miejsce. Nie dziwił jej się. W jednym z pokoi na podłodze i jednej ze ścian była rozlana jakaś dziwna, czarna substancja. Podwładni ojca próbowali ją usunąć przez kilka lat... Nie działało na nią zupełnie nic. W tym pomieszczeniu była tylko trójka osób kiedy to się pojawiło. Wszyscy do tego dnia twierdzą, że stało się tam coś dziwnego. Dwójką z nich byli matka i ojciec. Trzecia osoba to podwładny, który zniknął jakieś trzy lata temu. Dosłownie zniknął. Nikt nie wie co się z nim stało ani dlaczego tak nagle przestał się pojawiać gdziekolwiek.

Odłożył zbroję na jeden z manekinów. Jedno pytanie wciąż nie dawało mu spokoju, bał się jednak, że ojciec prędzej go wyśmieje niż na nie odpowie.

- Tato.. - zaczął chłopak cicho, starając się nie zabrzmieć zbyt dziecinnie, a zarazem próbując skupić jego uwagę na sobie. - Pamiętasz może tę dziwną maź którą znaleźliście w świątyni kilka lat temu?

Jego ojciec popatrzył na niego nieco zbity z tropu. Pokiwał głową dopiero po kilku chwilach. Już miał pytać dalej, starać się wyjaśnić sprawę wielkiej, czarnej plamy towarzyszącej mu w niektórych momentach jego życia. Tym, co go zatrzymało, było nagłe pojawienie się owej postaci. Jak gdyby nigdy nic pojawiła się około 10 metrów za plecami ojca. Tym razem jednak nie była to jedynie czarna substancja. Ona miała oko. Nie... to nie było jedno oko. Było ich więcej, wszystkie spoglądające na niego. I ojciec tego nie widział. 

Pod ApokryfemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz