Rozdział 6

13 3 0
                                    


Pustka. Ciemność. Jasność. To chyba pole. Nie... to nie pole. Ogród z wieloma pięknymi kwiatami. Ktoś stoi przy goździkach. Nie widać jego twarzy, ale jest tak jakby znajomy. Wyciąga dłoń. Czeka na kogoś. Biegnij, biegnij idioto do niego, w końcu czeka na ciebie. Nie pozwól by ktoś ciebie ubiegł. Dobrze, dobrze, jesteś blisko niego, już zaraz... to niemożliwe... nie... nie odchodź, czekaj, zaraz dobiegnie. Nie śmiej się. Dobiegłeś do niego, zatrzymaj go przy sobie. On otwiera usta, mówi coś. Dlaczego płaczesz?... Co ci powiedział? Odchodzi! Nie stój tak! Biegnij! Idzie w kierunku światła śmiejąc się lekceważąco... Płaczesz...

...

Lovino obudził się późno w nocy cały zapłakany. Właśnie miał dość dziwny sen. Niby o podobnym temacie co inne, lecz gorszy. Czyżby jego sny pokazywały co. naprawdę. czuje?... Jeśli tak, to nie było już dla niego nadziei - zakochał się. No i co teraz? Tyle czasu go olewał, unikał, a czasami też zlał, a teraz... nie chce żeby odszedł z kimś innym, chce być blisko niego. A może tylko mu się tak wydaje, chociaż jeśli miałby się tak na spokojnie zastanowić, to kiedy widzi go z jakąś dziewczyną to ma wrażenie, że zaraz wybuchnie jak wulkan i je pozabija nawet plastikową łyżeczką do herbaty. Włoch przewrócił się na bok. Nie mógł już zasnąć, nie po tym śnie. Uświadomił sobie, że jeśli tak dalej będzie postępował to straci go i już prawdopodobnie nie odzyska. Musi zacząć działać, tylko jak... Chyba trzeba będzie powiedzieć Feliciano, o tym, że mogą mieć gościa. Bał się, że ten cały On wybierze jednak młodszego z nich. W sumie nie zdziwiłoby go to zbytnio, bo zawsze tak było. Na pewno bolało by go to znacznie bardziej, o ile nie załamałby się już kompletnie. Do końca nocy Lovino już nie zasnął. Leżał na boku, patrząc się w ścianę.

Sobota. Dzień wolny od szkoły, tak bardzo upragniony przez wszystkie dzieci. A co się zazwyczaj robiło rano? Oczywiście spało się do południa albo i dłużej. Taki właśnie zamiar miała też pewna osoba, gdyby nie brutalny dzwonek telefonu, który się powtarzał co trwał z pięć minut i powtarzał co dwie. Spokój był po wyłączeniu urządzenia, ale niestety tylko chwilowy, ponieważ coś albo raczej ktoś otworzył drzwi do pokoju prawdopodobnie z kopa.

- Wstawaj! - ktoś krzyknął w drzwiach.

- Jeszcze chwila...

- Wstawaj, bo cię z łóżka zawale. - osoba zaczęła ciągnąć za kołdrę, ale jej właściciel uparcie trzymał ją. W końcu "gość" dał za wygraną.

- Dobra, nie to nie. Jeśli nie chcesz się dowiedzieć, gdzie mieszka ten twój pyskaty Włoch, to sam tam pójdę i powiem mu, że jednak go nie chcesz. - na to śpioch zerwał się z łóżka.

- Nic takiego nie powiedziałem.

- Kesesesese~ wiedziałem, że cię to postawi na nogi.

- Gilbert... - przetarł zaspane oczy - Skąd wiesz gdzie mieszka Lovi?

- Zagilbisty ja wie wszystko.

- A wie może, która godzina?

- Koło ósmej.

- Nie mogłeś poczekać do południa?

- Nein. Jak chcesz mu zrobić niespodziankę to się ubieraj i chodź.

- Dobrze, już dobrze... Chwilę, kto cię wpuścił do środka?

- Alvarez. Powiedział też, że mogę też w ciebie rzucać różnymi przedmiotami albo porazić prądem jeśli zwykłe "Wstawaj" nie zadziała.

- To takie w jego stylu.

- Latynos wstał i ubrał się. Gilbert w tym czasie bawił się telefonem, tak jakby z kimś pisał.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 09, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

~Te Amo~Where stories live. Discover now