Chapter 3

24 5 1
                                    

Natrętny dźwięk budzika przerwał sen Wade'a o pizzy z podwójnym serem. Chłopak przekręcił się z jękiem irytacji, macając po szafce w próbie wyłączenia urządzenia.

- Cholera. - mruknął, gdy nieuważnie zrzucił na ziemię brzęczący i kręcący się obok łóżka wynalazek szatana.

W końcu zmusił się do otworzenia oczu i pomyślnie przerwał dźwięk alarmu. Na wpół przytomny powlekł się do do drzwi i ruszył do łazienki. Po zrzuceniu bokserek wszedł pod prysznic, a chłodna woda w oka mgnieniu otrzeźwiła jego zmysły.

Gdy w końcu ubrany i w pełni przytomny zszedł na dół, w kuchni zauważył niespodziewanego gościa.

- Mad! - zawołał na widok brata. - Ty chuju, miałeś być za tydzień. - zaśmiał się i podszedł do bruneta i przywitali się po męsku.

- Wade nie bluzgaj. - zrugała go matka i przywitała go całusem w policzek. - Śniadanie na stole.

- Kocham cię. - wyszczerzył się na widok jajecznicy z dużą ilością bekonu.

- A dla mnie nie ma? - w kuchni pojawił się Tyler. - Mad, kurwo, co ty tu robisz? -zaśmiał się.

- Wal się dupku. - klepnął go nazbyt mocno w plecy.

- Chłopcy! - krzyknęła Ophelia.

- Sorry mama! - odpowiedzieli chórem i dopadli do jedzenia.

Kobieta westchnęła i pokręciła głową z politowaniem. Wychowanie trzech synów to ciężki orzech do zgryzienia. Zwłaszcza jeśli są nimi Maddox, Tyler i Wade. Ojciec zawsze potrafił utrzymać dyscyplinę. Kochał swoich synów całym sercem i dawał im całego siebie. Był ich bohaterem. Uczył ich, że zawsze trzeba walczyć do końca. Ostatecznie jednak przegrał tę najtrudniejszą z walk, jaką jest życie. Kiedy pięć lat temu Joseph Adler zabrany został przez raka trzustki Wade miał ledwie trzynaście wiosen. Tyler ledwie dwie więcej, a Mad miał wtedy dziewiętnaście lat. Nie był to łatwy okres. Pomimo tego wszyscy trzej chłopcy wykazali się wyjątkową dojrzałością. Bo przecież obiecali. Dali ojcu słowo, że zaopiekują się mamą i będą jego powodem do dumy. I choć nie zawsze było kolorowo, a droga bywała wyboista to wyszli z tego z uniesionymi czołami. I stali się powodem do dumy. Ophelia każdego dnia z uśmiechem na ustach myślała o swoich pociechach. Cóż w tym dziwnego. Tacy synowie to skarb.

Maddox porzucił szemrane towarzystwo już lata temu. Całe dnie spędza na siłowni. Zawodowo zajął się boksem. I dobrze. Szkoda by było zmarnować taki talent. 

Tyler to drugi sportowiec. Bejsbol jest całym jego życiem. Kariera kwitnie, kontrakt podpisany. Żyć nie umierać. A mówili, że z mierną z angielskiego i matematyki nic nie osiągnie.

No i Wade.

Żaden z niego sportowiec. U niego muzyka raczej zawsze wygrywała pojedynki ze sportem. Nie trudno usłyszeć wydobywające się z jego pokoju ciepłe dźwięki gitary i melodyjny śpiew, lekki jak pocałunek anioła. Niby podobny do braci, a jednak tak różny. Wielkie serce, czysta dusza, szczera osobowość. Dwie rzeczy na tym świecie cieszyły go jak nic innego. Muzyka i przebywanie z uzależnionymi ludźmi.

Dziwi cię to drugie, prawda? Ale czy wiesz jak to jest? Ten moment, kiedy ludzie tak wyczerpani, wyniszczeni otwierają się przed tobą. Powierzają ci swoje tajemnice, historie swego życia. Ufają ci. A ty widzisz jak uchodzi z nich napięcie. Jak umykają ich zmartwienia, a na ich ustach pojawia się uśmiech. Szczery, piękny, często pierwszy od wielu lat.

Wade kochał tych ludzi i oni kochali jego. Nie widzieli w jego oczach litości czy współczucia. Jedynie zrozumienie, wsparcie. On poświęcał im swój czas, a oni z niego czerpali siłę. Bo co nie jest oczyszczające i umacniające jak poświęcony ze szczerego serca czas.

***

Wade podjechał pod szkołę kilka minut przed dzwonkiem. Zaparkował swoje czarne Audi rs7 z czerwonymi felgami i poszedł równym krokiem do szkoły. Dziedziniec był zatłoczony. No tak. Przecież to październik. Początek roku i jeszcze ludzie starają się nie wagarować. 

Skręcił za szkołę, żeby jeszcze w spokoju zapalić elektryka. Ledwo uszedł dwa kroki, a poczuł jak coś zderza się z jego klatką piersiową. Spojrzał w dół i ujrzał rudowłosą dziewczynę zbierającą książki i zeszyty, które musiała upuścić po spotkaniu z jego torsem. 

Ukucnął pozbierał resztę rzeczy. Podał książki dziewczynie i w jednej chwili ich spojrzenia się skrzyżowały. Zamarł. Pierwszy raz w życiu widział takie oczy. Błękitne tęczówki spowite mgłą, źrenica wielkości ziarenka pieprzu, przekrwione białka. Oczy miała rozbiegane. Niespokojne. Tak jakby oczy chciały uciec od otaczającego je świata. Ale zbyt wiele widział by myśleć, że to tylko zmęczenie czy coś podobnego. Ta dziewczyna ewidentnie była pod wpływem jakiegoś świństwa.

Przyjrzał się jej bliżej. Buzię miała bladą. Pod oczami ciemne cienie. Usta spierzchnięte i drgająca dolna warga. 

 - Proszę. - podał jej książki.

Dziewczyna wyciągnęła drżące dłonie i odebrała swoją własność.

- Przepraszam. - mruknęła cichutko i odeszła pospiesznie zostawiając za sobą zapach kawy i wanilii.

Wade stał oniemiały aż nie zadzwonił dzwonek na lekcje.

***

Tego dnia już nie widział rudowłosej. 

Jak nie dziś to jutro, pomyślał i opuścił budynek szkoły.



I'm a JunkieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz