' w nocy po twoim odejściuobudziłam się tak zdruzgotana
że resztki siebie mogłam włożyć
jedynie w worki pod oczami '
Rosalie
- Justin, proszę... - błagałam, klęcząc nad jego ciałem - Obudź się, wstań, proszę.
Ale jego ciało nie poruszało się.
Co więcej, wydało mi się zupełnie bezwładne w zwykły ludzki sposób. Zupełnie, jakby przede mną leżał przeciętny człowiek, a nie demon o nieziemskich mocach.- Nie, przecież nie umarłeś... Nie mogłeś... - dukałam, a mój głos nabierał coraz więcej tonu rozpaczy - Powiedz coś... Otwórz chociaż oczy...
Jednak jego twarz, wciąż niebezpiecznie piękna, pozostawała nieruchoma.
- Obudź się... - jęknęłam bezsilnie - Nie możesz odejść... Przecież... Lucy ! Lucy ci pomoże! Ona na pewno ci pomoże!
Kiedy się podniosłam zobaczyłam moje alter ego stojące na schodach. Patrzyła na mnie niepewnym, współczującym wzrokiem.
Wołałam Lucy jeszcze przez chwilę, ale nie zjawiła się.
- Tutaj nie ma już demona... - szepnęła Lolly, kręcąc smutnie głową. Popatrzyła na mnie z troską, po czym zabrała resztę dziewczyn, by zostawić nas samych.
- Nie, ja nie wierzę... - mówiłam, dotykając jego torsu. Nie znalazłam nigdzie rany, ani choćby śladu krwi. - To nie może być prawda...
Zrezygnowana, zebrałam wszystkie siły i przeniosłam jego ciało na kanapę. Odgarnęłam włosy z jego czoła i złożyłam tam delikatny pocałunek.
- Co ja mam teraz zrobić? - pisnęłam, siadając obok na podłodze.
Podciągnęłam kolana pod brodę i ukryłam twarz w dłoniach.
Straciłam wszystko.
***
Z myśli ocknęło mnie nagłe drgnięcie jego ciała.
- O kurwa... - dźwięk jego głosu, wydał mi się wtedy spełnieniem moich modlitw.
- Justin! - błyskawicznie podniosłam się z podłogi i klęknęłam tuż przy nim - Justin?
- Co...to...kurwa...było...? - wychrypiał, powoli unosząc ręce do głowy - Ała...
- Jak się czujesz? - pytałam szybko, nie odrywając od niego wzroku - Bardzo cię boli?
- Ja pierdole... - jęknął, próbując usiąść. Pomogłam mu - Co tu się stało?
- Ja sama nie wiem... - odpowiedziałam - Przyszedł Colin, był bardzo zły i...
- Colin - wyrzucił demon, lekko zaciskając pięści - Miałem już go uderzyć.
- Tak, a potem... - nie wiedziałam, jakich słów użyć - Nagle coś błysnęło. Uderzyło cię. Zobaczyłam, że przy Colinie stał...anioł. To była piękna dziewczyna z białymi skrzydłami.
- Cholera - warknął Justin, patrząc przed siebie gniewnym spojrzeniem - A skąd ten frajer ma anioła?!
- Nie wiem - jęknęłam - Oni chyba chcieli cię zabić.
- Heh, to coś im nie wyszło - zaśmiał się cicho, po czym z trudem wstał - Załatwię go.
- Kogo? - również wstałam - Colina?! Nie!
- Nie jego - wyrzucił w odpowiedzi - Tylko tę anielską sukę.
Po tych słowach Justin skoczył w stronę otwartych frontowych drzwi.
Jednak nie udało mu się wybić, tak daleko i sprawnie jak zawsze.
Co więcej, lądując ciężko na ziemi, potknął się i zwyczajnie upadł.- O rany! - zawołałam, podbiegając do niego - Jesteś cały?
Syczał z bólu, trzymając się za ramię, kiedy pomagałam mu wstać.
Jeszcze przez chwilę pocierał obolałe miejsce.- Co jest kurwa? - zaklął, niemal panicznie oglądając się za siebie - O nie.
- Coś nie tak? - zapytałam, patrząc na niego z niepokojem - Odpocznij jeszcze chwilę.
- Ty nie widzisz, co się stało, do cholery?! - zawołał, łapiąc mnie za ramiona. Nie wiedziałam, o co mu chodzi - Moja skrzydła! Gdzie są moje skrzydła?!
Zakryłam usta dłonią i odsunęłam się.
- O nie, nie, nie... - mówił coraz szybciej Justin - To nie mogło się stać...
Po chwili opadł bezsilnie na kanapę. Jego pewność siebie i siła zniknęły. Ciężko oddychał, czasem zginając się w pół z bólu.
Widziałam, jak przez jego ciało przechodzi dreszcz. Nie wyglądał dobrze.
- ... Jak mogę ci pomóc? - szepnęłam, bojąc się o niego coraz bardziej.
- Ty jemu już nie pomożesz, Rosalie.
Lucy stała naprzeciwko nas, jedną dłoń opierając o blat kuchennego stołu.
Justin cicho warknął, kiedy ją zobaczył.
- Co mu się stało? - zapytałam, kiedy poszedł bliżej.
- Na nieszczęście Justina, Colin podczas balu dowiedział się szczegółowo od Lolly, jak wywołałaś demona, Rosalie - zaczęła spokojnie Lucy - Wszyscy wiemy jaki przebieg miał koniec imprezy, w której między innymi zginął niewinny niczemu Alex. Somers był wściekły i chcąc pomścić przyjaciela, pod wpływem emocji wywołał anioła.
- Dlaczego anioła? - pisnęłam - Przecież ja wywołałam demona.
- Ponieważ, niestety Rosalie kierowały tobą złe zamiary - cmoknęła Lucy - Colin, chciał pozbyć się demona. Demon równa się zło. Zwalczanie zła równa się czynienie dobra. Chcesz czynić dobro? Otrzymujesz anioła. To proste.
- Co ten... anioł zrobił Justinowi? - zapytałam, patrząc z niepokojem.
- Oh. Ona chciał go zabić. - powiedział zupełnie spokojnie - Ale widziałaś jej skrzydła? Były niewielkie. Pamiętasz co to znaczy, prawda?
Pamiętałam słowa Justina: "Wielkość skrzydeł u demonów i aniołów świadczy o ich sile. Im skrzydła są większe tym jest się silniejszym. Dlatego zawsze łatwo ocenić z kim ma się do czynienia."
- Anioł którego wezwał Colin nazywa się Sophie. Nie jest tak silna by zabić demona, jednak... - spojrzał w stronę Justina - ... masz duże kłopoty.
On tylko jęknął w odpowiedzi.
- Nie jesteś już demonem - wyrzuciła sucho Lucy - Nie masz już żadnej mocy.
Ukrył twarz w dłoniach.
Czułam, że to oznacza coś bardzo złego.
- Dobrze wiesz, co cię czeka, Justin - ciągnęła, ale tamten jakby nie reagował - Za trzy dni umrzesz.
Moje serce w tym momencie rozpadło się na milion kawałków.
CZYTASZ
DEMON [1&2]
Fanfiction[1] - Bądź ostrożny - ostrzegłam Justina, kiedy wziął mnie na ręce. Kiedy objęłam jego szyję, a on trzymał mnie mocno, wielkie czarne skrzydła rozwinęły się za nim. Lśniące pióra zabłysnęły w słonecznym blasku, a my oderwaliśmy się od ziemi. (Pomys...