N/A: spoiler s4
- Cas? - Dean czuł, że przyłapał anioła na czymś... Krępującym? Niewłaściwym? Przerażony wzrok i lekki rumieniec na twarzy potwierdziły przypuszczenie, że Castiel robił coś... niegrzecznego. A prędkość z jaką zamknął laptopa nie przemawiała na jego korzyść. - Cas, czy ty oglądasz porno?
- Nie. - Odpowiedź padła zdecydowanie za szybko. Siedział z laptopem na kolanach, błądząc wzrokiem po ścianach.
- Cas, proszę cię, wiem kiedy kłamiesz. Sam zaraz przyjdzie, lepiej... - Dean machnął ręką w bliżej nieokreśloną przestrzeń, po czym chrząknął z trudem powstrzymując śmiech. No ale, w końcu nikt nie chciałby być nakryty w takiej sytuacji. - Daj spokój, już się tak nie czerwień. To nic takiego.
- Nie. Oglądałem. Porno. - Stanowczy sprzeciw nie był przekonujący. Nie w towarzystwie zawstydzenia godnego dziewicy wpuszczonej do burdelu.
- Tak, tak. A ja jestem Robert Plant.
Castiel spojrzał na niego zagubionym wzrokiem. Robił tak coraz rzadziej i był z tego dumny, ale też przerażony jak szybko uczy się człowieczeństwa. Bycia zwyczajnym. O ile łowcy są zwyczajni. Dean patrzył na niego z wyrzutem, jakby jego niewiedza była zbrodnią. Jakby to była wina jego ignorancji czy niechęci. Jakby to w ogóle była jego wina. A to przecież nie on wymyślił, że będzie aniołem. Starał się, naprawdę się starał, ale nie da się wiedzieć od razu wszystkiego. Sam to rozumiał, Dean tylko patrzył z wyrzutem. A to bolało.
- W Niebie mamy dostęp do internetu, radia i telewizji, po prostu ignorowałem ten fakt przez eony - wycedził.
- Wow, sarkazm, jestem dumny. Ale... Robert Plant... - Zawiesił głos z niedowierzaniem. - Naprawdę?
Cas odwrócił wzrok, zerkając ze zmieszaniem na drzwi. Nie lubił pokazywać, że nawet w tak drobnych kwestiach Dean potrafił go zranić. Nie chciał być słaby. Chciał być jego aniołem stróżem, chronić go, pilnować jego szczęścia, a nie stać się słabością. Okłamuję samego siebie. Chciałbym być dla niego wystarczający. I ważny - myślał wpatrując się w plecy Deana, który odwrócił się, chcąc schować mleko do lodówki. - Dlaczego nie pozwolę mu zobaczyć? Dlaczego nie potrafię go wpuścić?
- Castiel? Wszystko w porządku? - Sam zaraz po wejściu do pokoju, zmarszczył brwi, widząc tęskne spojrzenie anioła.
- Tak. Zamyśliłem się tylko. - Szybko oderwał wzrok od Deana, a na jego twarz wypełzł lekki uśmiech. Tego też zdążył już się nauczyć. Uśmiech. Niby nic, a jednak... Wiele razy widział jak zwykły uśmiech ratował sytuację. Ludzie pod pewnymi względami byli prości. Łatwiej wierzyli w kłamstwa łowców, jeśli były one w odpowiedniej oprawie, a nią często było właśnie przyjazne nastawienie, nawet udawane. Tak samo sprawy się miały podczas wypadów do baru, gdzie celem nie było piwo, a dziewczyny. Castiel przymknął na chwilę oczy próbując powstrzymać zazdrość zalewającą mu żołądek na myśl o wszystkich kobietach, z którymi widział Winchestera. Uśmiech. Potrafił być tak piękny, jeśli był szczery. Och, ile by dał, żeby wywoływać go częściej na twarzy Deana.
- Cas, pomóż mi z zakupami. - Sam wychodził właśnie z pokoju. - Zostało ich jeszcze trochę.
Nie mieli aktualnie żadnej roboty, więc postanowili spędzić ten wyjątkowy czas w jednym miejscu, co z kolei wiązało się z tym, że oprócz uzupełnienia zapasu soli, Winchesterowie kupili też trochę jedzenia, żeby nie musieć wychodzić codziennie rano na śniadanie.
- Już idę. - Cas odłożył laptopa na stół i z niechęcią podniósł się z fotela. Wolałby pozostać w swoich rozmyślaniach nieco dłużej, ale ton Sama był podejrzanie stanowczy. Wyszedł za nim na parking motelu i podszedł do Impali. W otwartym bagażniku zostały tylko dwie torby.