1939
Nie wiedziałam, co mam robić. Mój spadochron wiatr zniósł na wschód. Po wylądowaniu znaleźliśmy się w potrzasku, nasza grupa skoczków została złapana i rozbrojona przez Sowietów.Rzecz, która była prawdopodobnie gorsza od śmierci. Ci którzy decydują się pójść na wojnę, żeby bronić ojczyznę nie boją się śmierci na polu walki, lecz właśnie tego. Do samego końca miałam nadzieje, że to jeszcze nie koniec i jakoś nas stąd wydobędą, mimo, że ciągle słyszałam ohydne uwagi na mój temat, które przeplatały się z wrzaskami i wulgaryzmami. Poczułam pchnięcie kolby karabinu z tyłu głowy, a przed oczami pojawiły mi się mroczki i wtedy zdałam sobie sprawę, że to co się dzieje jest realne i już nie będzie żadnego ratunku. Ledwo co włóczyłam nogami przez tempo, które nam narzucali i przez wielki mundur, który miałam na sobie.
O dziwo, nie posiadali takich w rozmiarze damskim. Część mojej feministycznej osobowości mogłaby próbować coś z tym zrobić, ale teraz nie miałam do tego głowy. Tylko częściowo przez wyczerpanie i panikę, którą starałam się opanować jak najlepiej się tylko dało. Bardzo wiele ułatwiło mi to, że wszyscy Polscy oficerowie nawet ci, których nie znałam, starali się utrzymać mnie jak najbliżej środka i pilnować, aby nic mi się nie stało. Nie wiedziałam jak kiedykolwiek będę mogła wyrazić wdzięczność tym wszystkim ludziom, którzy wybrali moje dobro ponad swoje własne.
Cała ta sytuacja przypominała mi zamieszanie jakie było w moim rodzinnym domu, kiedy razem z młodsza siostrą Agnieszką i Starszym bratem Olgierdem biegaliśmy po naszej posesji w rodzinnym Lusowie pod Poznaniem.
Było mnóstwo pisków, małej dziewczynki, która denerwowała się, bo nie nadążała za rodzeństwem. A kiedy podchodziliśmy do pobliskiego jeziora, nasza opiekunka tak się denerwowała, że krzycząc na nas niemal zdzierała sobie gardło. To wszystko i tak nie mogło równać się z krzykiem mojego ojca, kiedy uznał, że jeżdżenie konno razem z pięcioletnią dziewczynką jest nieodpowiedzialne i głupie. Może miał rację, ale ja po prostu czułam, że żyje gdy przebywałam na świeżym powietrzu, jeżdżąc konno. Próbowałam zarazić tym siostrę. Teraz to się diametralnie zmieniło. Dusiłam się w tym tłumie, kiedy popychana szłam na przód.
***
Jechaliśmy w wagonie bydlęcym, jak wcześniej sądziłam, że było duszno to w tej chwili musiałabym być niedotleniona. Co prawda nie mogłam narzekać, oficerowie naprawdę starali się o mnie dbać, pomagali mi się przesunąć w stronę ścian, gdzie między deskami, mogłam złapać trochę powietrza. Starałam się wyciszyć umysł i przestać myśleć, to było czymś w rodzaju mojej tajnej broni, kiedy nie radziłam sobie z sytuacją. Jednak przez moje bariery przebijały się wściekłe głosy żołnierzy.
- Do diabła z takimi sojusznikami, którzy do nas strzelają- narzekał pod nosem, oficer stojący obok mnie. Otaksowałam go spojrzeniem, na chwile odrywając usta od szczeliny miedzy deskami i jednocześnie pozbawiając się cennego dopływu powietrza. Miał ciemne włosy, lekko przyprószone siwizną, mocno zarysowaną szczękę i skrzywiony nos. Prawdopodobnie był kiedyś złamany i nie zrósł się poprawnie. Ktoś, kogo nie mogłam dojrzeć ze swojego położenia, oprócz mnie także go usłyszał i kontynuował temat:
- Nie traćmy nadziei, pozostał nam jeszcze sojusz z Anglią i Francją- zaczął zaciekle, ewidentnie wierząc w to co mówi. Wyśmiałabym go, ale przerażenie opanowało całe moje ciało i nie mogłam się ruszać, a co dopiero wydawać jakieś dźwięki.
- Nie słyszałeś?- prychnął głośnie inny żołnierz- Francuzi nie będą ginąć za Gdańsk.Osobiście podzielałam jego opinie, z natury nie byłam nastawiona pesymistycznie, ale cóż pewne doświadczenia zmieniają człowieka.
Brunet, który wcześniej zażarcie bronił naszego sojuszu, teraz zaczął się modlić. Widocznie jego nastawienie podupadło.
- Przecież nie mogą nas tak traktować, co z konwencjami?- jęczała grupka żołnierzy znajdująca się bardziej z przodu.
- Naprawdę szkoda, że Stalin nie słyszał o tych waszych konwencjach- zripostował kolejny. Dobrze, że chociaż on zachował trzeźwy umysł i nadal silił się na cięte odzywki. Jeszcze inni opowiadali historię o Grodnie i małym chłopcu, który próbował rzucić koktajl Mołotowa, lecz nie potrafił go podpalić, więc żołnierze go zobaczyli i schwytali. Został przywiązany do przodu czołgu i rozstrzelany. Nauczycielki to zobaczyły, nie zważając na nic przebiegły dystans dzielący je od chłopca, a następnie go uwolniły. Wszyscy byli tak zszokowani, że im na to pozwolili. Dla chłopca było już za późno, ale udało się powiadomić matkę. Była to niesamowicie smutna i poruszające historia. Coraz więcej jęków i żołnierskich piosenek rozbrzmiewało w mojej głowie więc oparłam ją o ścianę i wsłuchałam się w miarowy stukot.
CZYTASZ
Per aspera ad astra (one shot)
Historical FictionTak właśnie skończyłam, otrzymując kulkę w głowę jako prezent na trzydzieste drugie urodziny, nie żebym miała wygórowaną listę podarunków w ten wyjątkowy dzień. Ucieszyłabym się gdyby ludzie po prostu zapomnieli, ze to już trzydzieści dwa lata. Tymc...