- Tato, wróciłem! - Malcolm zdjął z siebie płaszcz i ostrożnie odłożył go na wieszak. Westchnął, nie uzyskując żadnej odpowiedzi od ojca, ale w ogóle go to nie zaskoczyło. Stary mógłby się jednak trochę bardziej postarać, jeśli chciał być postrzegany jako jakikolwiek autorytet...
- Wróciłem. Tato... - chłopak stanął obok ojca tuż przy jego stanowisku pracy. A raczej jednym wielkim wysypisku odczynników chemicznych i innych pierdół. Główne miejsce zajmował mikroskop, od którego Sherlock nawet nie oderwał wzroku.
- Przeszkadzasz mi. - odpowiedział sucho, wciąż nie zaszczycając syna spojrzeniem.
- Też miło cię widzieć. - Nastolatek odsunął się i powłóczając nogami powlókł się do swojego pokoju na piętrze.
Mieszkali w ładnym apartamencie, dość dużym jak na dwie osoby, więc właściwie mogli spędzać całe dnie bez zamienienia ze sobą słowa. To najwyraźniej odpowiadało Sherlockowi, w którym rzadko odzywał się ojcowski instynkt i zajmował się swoimi sprawami.
Malcolm rzucił swoją torbę w kąt i obojętnym spojrzeniem obrzucił komputer. W ramach kary, ojciec pewnego dnia zmienił hasło, w jego mniemaniu "banalnie proste", a chłopak nie był w stanie go rozszyfrować. Sherlock pozostawał nieugięty, zdeterminowany, by wyćwiczyć sztukę dedukcji u własnego syna.
Piętnastolatek usiadł na łóżku i wbił wzrok w ścianę.
Być może gdyby miał matkę, życie wyglądałoby inaczej.
"Nie masz matki. Masz mnie." - odpowiadał za każdym razem ojciec, zbywając syna, wyraźnie nie mając ochoty na rozmowę na ten temat.
Ale kto by miał?
Sherlock nie mógł przyznać się do tego, że jeszcze będąc studentem zaliczył laskę, niemal rok później doprowadzając ją do śmierci.
Sama sobie winna. Zasłużyła. - Myślał, gdy jeszcze od czasu do czasu wracał myślami do tej kobiety. Mimo wszystko miał rację - zdecydowanie nie była materiałem na matkę.
Nie chcąc myśleć wiele więcej, chłopak postanowił wyjść z domu. Zawsze mógł się powłóczyć po parkach, albo znaleźć jakąś kafejkę internetową. Nie wspominając o tym, że robił to praktycznie od rana.
Zszedł na dół i stanął we framudze drzwi. Sherlock nie zwrócił na niego uwagi.
- Wychodzę. - Rzucił krótko i odwrócił się na pięcie, gotowy do wyjścia.
- Nie, oczywiście, że nie. Nie wychodzisz. - Ojciec wciąż nie podniósł na niego wzroku. Malcolmowi skoczyło ciśnienie.
- Dlaczego nie? Mógłbyś się w końcu zastanowić, co bardziej ci przeszkadza. Moja obecność, czy jej brak... - chłopak szybkim krokiem zbliżył się do ugiętego stołu.
Sherlock wreszcie spojrzał na chłopaka. Krótko go zlustrował.
- Najpierw powinieneś odrobić lekcje. - powiedział miękko, wracając do mikroskopowej analizy.
- Skąd możesz wiedzieć, czy mam jakąkolwiek pracę domową do zrobienia? - Malcolm złożył ręce na piersi. Wiedział, że nie powinien być bezczelny, ale tylko pyskowanie sprawiało, że ojciec odrywał się od swoich pasjonujących zajęć.
- A skąd TY możesz wiedzieć, skoro nawet nie byłeś w szkole? - odparł Sherlock. Po raz kolejny pozwolił sobie na spojrzenie na syna.
Czyste ręce, wyprostowana sylwetka, nie zmęczona całodziennym dźwiganiem podręczników i twarz lekki muśnięta na czerwono jesiennym słońcem. - Uspokój się i ciesz, że nie mam teraz czasu na użeranie się z tobą. - dodał po chwili ciszy. Nie miał zwyczaju rozmawiać zbyt dużo z własnym dzieckiem - dobre manto zawsze sprawiało, że chłopak chodził jak w zegarku, przynajmniej jakiś czas.
Nastolatek westchnął i opadł na krzesło naprzeciw ojca. Oparł brodę o rękę, drugą dłoń zajmując jakąś buteleczką z niebieskim płynem.
- Nie wylej. Odłóż. - Czy ten człowiek ma oczy wszędzie?! - Malcolm zaczynał być poirytowany. Każdy normalny nastolatek zamknąłby się w pokoju obrażony na cały świat, ale Malcolm próbował sobie przynajmniej sprawiać pozory, że spędza czas z własnym ojcem. Oparł więc głowę o stolik i wsłuchał się w tykanie zegara.
Zasnął niemal automatycznie.
Sherlock jeszcze dłuższą chwilę zajmował się analizą chemiczną, po czym ostrożnie odłożył odczynniki, popakował wydobyte dowody do plastikowych woreczków i wreszcie wstał, by otworzyć okno.
Nigdy nie wiedział, w którym dokładnie momencie robi się aż tak duszno. Najwyższy czas zwrócić na to uwagę.
Spojrzał na swojego syna, który zasnął, leżąc na stole. Cmoknął z niezadowoleniem i oparł się o szafkę, wpatrując się coraz bardziej intensywnie.
To już nie jest dziecko. Sherlock nie może bez przerwy go pilnować. Owszem, gdyby miał kogokolwiek do pomocy, tak jak zazwyczaj to jest w rodzinach - żonę, bądź kobietę - sprawa wyglądałaby inaczej. Ale niestety tak nie jest i muszą sobie jakoś radzić.
Mężczyzna wiedział, że w lodówce nie znajdzie nic ciekawego oprócz zwłok psa i ludzkiej nerki, więc sięgnął po telefon i wykręcił numer do chińskiej.
Nie miał ochoty na jedzenie, ale nie był aż tak wyrodnym ojcem, żeby nie zapewnić swojemu dziecku obiadu. A na wieczór się coś wymyśli...
Po złożeniu zamówienia usiadł w fotelu w salonie połączonym z kuchnią. Zamknął oczy i złożył ręce.
Sprawa, którą prowadził była skomplikowana.
To nie była zwykła kradzież czy włamanie.
Ktoś z jakiegoś powodu wykradał rzeźby z muzeum i wytwarzał ich idealne kopie, odkładając je na miejsce jakiś czas później wraz z drugą wersją obok. Był to niebywały problem dla właścicieli muzeum - kopia przedmiotu była idealna. Ktoś miał niebywały talent. A i problem był ogromny - Nie dość, że warte olbrzymie pieniądze rzeźby były wykradane, to na dodatek wystawy, nawet po odstawieniu ich na miejsce były zamykane, ponieważ niemożliwe było odróżnienie fałszywego przedmiotu od prawdziwego, co w oczach klienta było bezwartościowe.
Nawet sam Sherlock był wściekły. Nie potrafił odróżnić oryginału od falsyfikatu... to wymaga więcej pracy, niż wydawałoby się to na początku.
Gdy mężczyzna otworzył oczy, ponownie miał kilka metrów przed sobą śpiącego syna. Zmrużył oczy.
Chłopak był jedyną przeszkodą w realizacji wszystkich jego spraw - kiedyś po prostu mógł wynająć nianię, ale aktualnie żadna z nich nie chciała pracować dla Sherlocka Holmesa. Cóż, po małym incydencie z ciałem w wannie...
Poza tym, chłopak był już za duży na tego typu opiekę, lecz wciąż za młody, by całymi dniami i nocami przesiadywać samemu w domu.
Malcolm parę minut później obudził się, słysząc dzwonek do drzwi. Swój wzrok natknął na dogłębne spojrzenie ojca, ale szybko go odwrócił. Zawsze czuł się, jakby ojciec infiltrował wszystkie jego myśli, spojrzenia i uczucia. Sherlock wstał i poszedł odebrać zamówioną chińszczyznę. Skinął głową na syna, by ten przeniósł się z kuchni do salonu i położył jedzenie na stoliku do kawy. Stół w kuchni już dawno przestał pełnić swoją prawdziwą rolę.
Zjedli w ciszy. Po posiłku Sherlock zamknął oczy i wyprostował się.
Odetchnął.
- Wyprowadzamy się. - oświadczył i jak gdyby nigdy nic wstał, by posprzątać po posiłku.