Malcolm spojrzał na ojca z niemałym zdziwieniem.
- Dobrze, że tym razem przynajmniej powiedziałeś. - mruknął na wspomnienie, kiedy pewnego dnia po prostu wrócił ze szkoły do domu, a drzwi były zamknięte. Jakaś starsza pani przepędziła go sprzed drzwi i cały dzień spędził na włóczeniu się po okolicy, pytając o ojca. Dopiero wieczorem, gdy siedział dłuższy czas w jednej z kawiarni, Sherlock znienacka pojawił się i poinformował syna o przeprowadzce i zabrał go do nowego, ich teraźniejszego mieszkania.
- Och, tak. Wybacz, ostatnim razem po prostu się spieszyłem. - Odpowiedział ojciec dość obojętnym tonem.
- No tak, to przecież normalne. Wszyscy rodzice tak robią. Wyprowadzają się, olewając swoje dzieci i zostawiając je na drugim końcu miasta. - nastolatek przewrócił oczami.
- Zabrałem cię do domu. - Stwierdził mężczyzna dość oczywistym tonem.
- Po ośmiu godzinach.
- Przepraszam. Nie postarałem się. - Sherlock postanowił ukrócić tą pogawędkę i odpuścił.
- Mogłeś wysłać chociaż SMS'a...
- Dosyć! - Mężczyzna uderzył ręką w blat obok zlewu. - Przepraszam. Nie będę powtarzał tego po raz kolejny. Przyjmij to do wiadomości i nie obciążaj sobie tym umysłu. - powiedział i spojrzał na syna, który rownież wpatrywał się w niego intrygująco. Sherlock zmrużył oczy. - Może zagramy w grę? - spytał i nie tracąc kontaktu wzrokowego z synem usiadł w fotelu naprzeciw niego.
- Kolejną grę, którą przegram po kilku chwilach? Nie, dziękuję. - Burknął Malcolm.
- Nie przegrałbyś, gdybyś wysilił bardziej swój umysł. No, może nie przegrałbyś tak szybko... nie jesteś głupim chłopcem, ale czasem życzyłbym sobie, żebyś był nieco bardziej inteligentny. - odpowiedział na jednym tchu.
- To miłe. Nie zagram. - odpowiedział nastolatek, coraz bardziej poirytowany.
- Już zagrałeś.
- Zagrałem?...
- Oczywiście. Sprawdzałem twoją podatność na sugestie. Nie jesteś na tyle naiwny, żeby próbować udowadniać mi, że się mylę. Że mógłbyś być bystrzejszy.
- To dobrze?
- Zależy. - Sherlock złożył dłonie. Jego syn był całkowicie inny niż on sam.
- Nie będę tobą.
- Wiem.
- Może zagramy w prawdziwą grę, tato? - Sherlock spojrzał na syna zaintrygowany.
- Co to za gra? - spytał, odpalając sobie papierosa.
- Nie będę z tobą grał, jak będziesz palił. - Malcolm zakrztusił się i ręką odgonił dym.
- Dobrze. Ustalasz zasady. - mężczyzna zgasił papierosa na ramieniu fotela. Skoro i tak mają się wyprowadzać... - Zazwyczaj nie przeszkadza ci, jak palę.
- Bo nie przeszkadza. Jestem w stanie wytrzymać ten nieludzki, duszący smród. Po prostu ciężko będzie ci operować padem jedną ręką. - odpowiedział Malcolm, rzucając przedmiotem w ojca. Sherlock złapał go sprawnym ruchem. Nastolatek włączył telewizor.
Podszedł do xboxa i włożył do niego płytę z grą, po czym wrócił na fotel.
- Co to za gra? - spytał Sherlock, patrząc w ekran telewizora.
- Heavy Rain. Coś dla ciebie. Wiesz, zbrodnia, porwanie. Przy okazji trochę zręcznościówki.
- A ty nie grasz?
- Nie, to gra dla jednej osoby.
- To co w takim razie będziesz robił?
- Będę obserwował, jak ty grasz i czerpał satysfakcję z tego, że robisz coś normalnego. - Odpowiedział Malcolm i uśmiechnął się do ojca.
- Och.-----
- Tato, nie musisz przechodzić całej gry na raz...
- Sugerujesz, że powinienem przerwać? Wyobrażasz sobie, co by się stało, gdybym nagle przerwał którąkolwiek moją sprawę?
- Ale to jest gra. Siedzimy tu już sześć godzin... - odpowiedział chłopak zaspanym głosem. Była już druga w nocy. To nie było tak, że non stop patrzył, jak Sherlock przechodzi grę. Po prostu nie mógł sobie odmówić widoku grającego na konsoli ojca i zasnął na fotelu na dobre trzy godziny.
- Możesz iść już spać. Nie, chwila: powinieneś iść już spać. Musisz teraz pójść spać. - Mężczyzna nie odrywał wzroku od telewizora.
- Niby dlaczego?
- Bo musimy opuścić mieszkanie o szóstej rano.
- Żartujesz?! A nasze rzeczy? - chłopak momentalnie się przebudził.
- O tak. Rzeczy. Spakuj się. - Sherlock powstrzymał się od spojrzenia na syna i wybuchnięcia śmiechem.
- Boże! - Malcolmowi cisnęły się na usta same niecenzuralne słowa. Lecz zanim jeszcze poszedł do swojego pokoju w celu spakowania swoich rzeczy i, być może, przespania się jeszcze chwilę, wstał i spojrzał na ojca z góry.
- Tato?
- Słucham.
- Co... co byś zrobił, gdyby mnie porwano? Tak jak w tej grze? - spytał Malcolm z ciekawością.
- Czemu zadajesz mi takie pytania?
- Intryguje mnie to.
- Po pierwsze, jesteś moim synem. Nie dałbyś się porwać. Wiesz, jak się bronić.
- Ktoś mógłby mnie ogłuszyć. Dźgnąć, wstrzyknąć, podrzucić coś...
- Zakładając taki scenariusz... Jesteś moim synem. Zrobiłbym wszystko, żeby mieć cię z powrotem.
- Tak uważasz? - Malcolm spojrzał na ojca z powątpiewaniem, ale nie natknął się na powrotne spojrzenie.
- Tak robią rodzice. Szukają swojego zaginionego dziecka.
- Normalni rodzice. Ci trochę bardziej... No wiesz, dziwni, robią dochodzenie na własną rękę i zamiast szukać dziecka, szukają porywacza. To im sprawia przyjemność, to ich kręci. Przestępcy. - chłopak rzucił ojcu pogardliwe spojrzenie, na które Sherlock się natknął. Niestety. Wymiana spojrzeń trwała kilka sekund, zanim Malcolm finalnie zamknął się w swoim pokoju na dobre.
Chłopak spakował wszystkie swój rzeczy w pół godziny. Miał doświadczenie w pakowaniu się.
Częste wyprowadzki, obozy i kolonie, które załatwiał mu ojciec by tylko pozbyć się go z domu na czas śledztwa sprawiły, że wiedział, co dokładnie zabrać, a co więcej już mu się nie przyda.
Chwilę później walnął się do łóżka w ubraniach, uchodząc w płytki sen.-----
- Pobudka. - Sherlock wszedł do pokoju syna. Zdecydował się tym razem nie używać jakichś gwałtownych sposobów na obudzenie chłopca jak miał w zwyczaju, więc po prostu stanął nad nim.
- Która jest?... - Malcolm podniósł się i ziewnął.
- Piąta trzydzieści. Znając twoje codzienną, ranną rutynę pół godziny starczy ci na zebranie się. Śniadanie zjemy na miejscu. - Malcolm rozejrzał się po pokoju. Było niemal pusto.
- Em... gdzie reszta moich rzeczy? Zabieramy wszystko?
- Oczywiście. Są już na miejscu. No, wstawaj, jak nie wstaniesz w przeciągu najbliższej półtora minuty, nie zdążysz sobie popatrzeć przez okno jak co rano. - Sherlock uśmiechnął się krótko i dość fałszywie, po czym wyszedł z pokoju.
Chłopak z niechęcią wstał i zamknął się w łazience.-----
Jakąś godzinę później byli już na miejscu.
Baker Street, 221b.
- Och, jesteś, Sherlocku. I twój synek... ostatni raz widziałam cię, jak byłeś takim małym szkrabem...
- Jeśli nie pamiętasz, Malcolm, to jest Pani Hudson. - Powiedział Sherlock i dał się ucałować starszej pani.
- Taa...
- Wejdźcie, skarby. - Powiedziała i zaprowadziła ich do mieszkania.
O wiele mniejszego, niż miewali do tej pory i zdecydowanie mniej zagraconego, co w obliczeniach wychodziło bardziej na plus.
Chłopak od razu usiadł na jednym z foteli.
- Mógłbym iść jeszcze się trochę przespać? - spytał, patrząc na ojca, który wyraźnie czegoś wyczekiwał.
- Jeszcze chwilę. - Dokładnie w tym momencie z głębi domu wyszedł niski mężczyzna, nie zaskoczony wizytą nowych lokatorów, ale wyraźnie zaintrygowany.
- Doktor John Watson. Sherlock Holmes, miło mi. - Sherlock wyciągnął rękę do faceta, wyraźnie oszołomionego tak bezpośrednim przywitaniem. - A to mój syn, Malcolm. Dobry chłopak, ale bywa namolny, przepraszam za to z góry.
- Namolny? Bywają dni, w które w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. - chłopak oburzył się. Niemniej jednak wstał i wciągnął rękę do mężczyzny.