3#

131 18 8
                                    

- Rownież mi... miło. - John uścisnął drobną dłoń chłopca i posłał mu mały, szczery uśmiech, który szybko zszedł mu z twarzy, gdy spojrzał ponownie na Sherlocka. Holmes był intrygujący i zdawał się świdrować go spojrzeniem od góry na dół.
- Tak, Malcolm... idź obejrzeć swój pokój i rozpakuj ubrania, później pomogę ci z resztą. - Sherlock delikatnie acz stanowczo popchnął syna w kierunku drzwi prowadzących na korytarz do sypialni.
- Więc... jest pan doktorem, panie Watson. Afganistan czy Irak? - Mężczyzna uśmiechnął się do niego przerażająco.

-----

Gdy Malcolm obudził się, na zewnątrz już się ściemniało. Chłopak zauważył, że wszystkie jego rzeczy zostały już poukładane i rozłożone, nawet ubrania, które miał rozpakować, a tego nie zrobił. Cóż, jakimkolwiek bałaganiarzem nie byłby Sherlock, nadgorliwie dbał o porządek u swojego syna.
" - Oczyszczanie umysłu zawsze zaczynaj od oczyszczenia otoczenia, w którym się znajdujesz.
- To dlaczego ty zawsze pracujesz w takim bałaganie?
- Mojego umysłu nie da się już oczyścić. Można tylko wyrzucić z niego parę gratów. Oczyszczanie umysłu jest potrzebne w twoim wieku, by zapomnieć o tych wszystkich nieistotnych bzdurach, które kotlą się w twojej ślicznej główce. Póki jeszcze można."
Chłopak liczył na to, że zastanie ojca w domu, albo przynajmniej będzie sam. Nie miał ochoty na zostawanie sam na sam z obcym facetem w mieszkaniu.
Już miał wstać z łóżka, ale niewidzialna siła popchnęła go z powrotem na pościel. To jeszcze nie była pora na wstawanie...

-----

- Twój syn choruje? - Watson postanowił zejść na chwile z tematu własnego życia prywatnego, które Sherlock dogłębnie inwigilował i zagadnął o chłopaka. Nastolatek był niewysoki, szczupły i blady.
- Malcolm? Tak, choruje. Jest anemikiem.
- Anemia?
- Tak.
- Leczona?
- Bezskutecznie. Siedem lat.
- Siedem lat?! U kogo ty go leczysz?! Przecież ten chłopiec się męczy...
- Lekarze są niekompetentni. Często zmieniam placówkę - Sherlock wydawał się być delikatnie, niezauważalnie zdenerwowany. Nie umknęło to oku Johna.
- Takie przewlekłe choroby trzeba zwalczać. Kiedyś pójdziesz obudzić syna, a on nie wstanie...
- Przestań! - Sherlock nagle wstał i zamknął oczy.
- Jestem lekarzem. Nie obiecuję cudów, ale mogę doglądać stanu jego zdrowia.
Mój stary znajomy z czasów szkolnych pracuje w pewnym szpitalu, bardzo ceniłem sobie to miejsce... przed wyjazdem.
- Malcolm nie znosi szpitali. Badań.
- To chyba najwyższy czas, żeby polubił...
W tym momencie do salonu wpadła pani Hudson.
- Sherlocku, ktoś do ciebie. Znowu coś nabroiłeś? Och, obym tylko nie znalazła któregoś dnia trupa w lodówce... - Na te słowa Sherlock niemal poderwał się z fotela i wyszedł z mieszkania, schodząc na dół.
- Ach, ten Sherlock, zawsze były przez niego problemy... ciągle nieproszeni goście, bójki, skandale... ale to taki dobry chłopak... - z tymi słowami sama wyszła.
John nie wiedział, co powinien w tym momencie zrobić.
Wydawało mu się jednak oczywiste, że skoro Sherlock zostawia syna samego, coś musi być nie tak z jego relacjami. A skoro i tak mieli mieszkać razem...
- Mogę wejść? - John uchylił lekko drzwi do pokoju, w którym Malcolm się zamknął. Leżący chłopak tylko skinął głową, co mężczyzna uznał za potwierdzenie.
Usiadł na krześle przy biurku i spojrzał na nastolatka. Zupełnie nie wiedział, jak zacząć.
- Mógł... mógłby pan powiedzieć mojemu tacie, że źle się czuję?... - spytał powolnym, cichym głosem.
- Twój tata wyszedł.
- A...
- Powiedz mi, Malcolm... bierzesz jakieś leki?
- Tak...
- Mógłbym je zobaczyć? - Na te słowa chłopak wskazał ręką na jedną z półek, na której ojciec położył leki.
Mężczyzna wziął do ręki dwa pudełka, które tam znalazł.
Chłopak brał preparaty z żelazem. Dość silne, możliwe, że zbyt silne dla tak młodego organizmu.
- Ojciec zabiera cię do lekarza?
- Rzadko. Gdy coś mu nie pasuje w lekarzu, po prostu wychodzimy w trakcie wizyty.
- Ach. Czyli nie miałeś robionych żadnych badań, by chociaż poznać rodzaj swojej choroby?
- Miałem. Ale ojciec nie odebrał wyników.
- Dlaczego więc bierzesz jakiekolwiek leki, skoro nie wiesz, co leczysz?
- Ojciec wywnioskował, że to musi być niedobór żelaza.
- Wywnioskował?
- Tak. Ale te leki pomagają... - John nie mógł już tego słuchać. Odłożył pudełka na miejsce i ciężko opadł na krzesło.
- Masz może numer do swojego taty? Pozwolisz mi zadzwonić? - spytał cicho, odczuwając coraz większą wściekłość na Sherlocka.
- Mam. Ale on nie odbierze.
- Dlaczego? A gdyby coś ci się zaczęło dziać? - Tutaj Johnowi odpowiedziała cisza. Już miał wychodzić, ale usłyszał, jak chłopak zbiera się, by coś powiedzieć.
- Mój tata mnie nie kocha. - Johna niemal uderzyło na te słowa.
- Dlaczego tak uważasz?
- Po prostu. On nikogo nie kocha.
- Na pewno przesadzasz. To twój ojciec...
- Kiedyś zostawił mnie w przedszkolu. Pojawił się po trzech dniach... chcieli mu mnie zabrać, ale wtedy przeprowadziliśmy się po raz pierwszy. - Wytłumaczył chłopak, który podniósł się do siadu i oparł o ścianę.
John westchnął i przejechał ręką po twarzy.
- A twoja matka? Dziadkowie?
- Nie mam matki. Nie wiem czemu tata nie chce zostawiać mnie u dziadków. - Tutaj John nie miał już żadnych więcej pytań. Miał ochotę zamordować człowieka, który w ten sposób traktował własne dziecko.
- Malcolm... wiesz, jeśli twój tata by się zgodził, to jutro mógłbym zabrać cię do lekarza. W szpitalu, w którym sam kiedyś pracowałem... jestem pewien, że jesteśmy tam w stanie uzyskać pomoc dla ciebie. - John starał się brzmieć przyjaźnie.
- Tata może nie wrócić na noc. - Boże, jakim trzeba być człowiekiem...
- Często cię tak zostawia?
- Nie. Ale zawsze robi to w najmniej odpowiednim momencie. - W takiej sytuacji John nie miał zamiaru w ogóle pytać się o zdanie Sherlocka. Skoro faceta gówno obchodzi stan własnego dziecka, to z pewnością ma gdzieś to, co dzieje się z nim, gdy jego nie ma w domu.
- Słaby ze mnie kucharz... ale może zrobię coś do jedzenia? Poczujesz się trochę lepiej. Chcesz się czegoś napić?
- Tak, dziękuję. - Malcolm był zaskoczony uprzejmością niemal nieznajomego mężczyzny.
- Zaraz wrócę. - Powiedział John i wreszcie wyszedł z pokoju. Przeszedł do kuchni i wreszcie mógł sobie pozwolić na wyzwolenie tego, co siedziało w nim przez te paręnaście minut.
- Kurwa mać!

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 22, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Redukcja dedukcjiWhere stories live. Discover now