Michelle- 11.11.1985 07:30 (dzień śmierci Depresji)
- Cisza!- wrzasnęłam.- Już nie chcę was słuchać! ZOSTAWCIE MNIE!!!
Te głosy nie dawały mi spokoju. Już od dwóch miesięcy je słyszę. Każą mi robić złe rzeczy. Ja nie chcę robić złych rzeczy.
Wstałam z łóżka i podeszłam do lustra. Niesamowite jak człowiek może zmienić się przez dwa miesiące. Moje włosy niegdyś czarne i zadbane, teraz wyglądały jak gniazdo uwite przez wróbelki latające po parku przed szpitalem psychiatrycznym. Zielone oczy pełne szaleństwa. Cera zupełnie blada. Spod koszuli wystają wszystkie kości.
Nagle do pokoju weszła pielęgniarka z miską parującej brei, która chyba ma być owsianką i kubkiem mleka. Pewnie i tak jest już zimne.
- Jak się dzisiaj czujemy?- spytała z tak obrzydliwie nieszczerym uśmiechem na twarzy, że zachciało mi się wymiotować.
- Świetnie, cudownie.- wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Och, dziękuję.- zaszczebiotała i wyszła.
Nareszcie.
Wychyliłam się przez okno. Rozejrzałam się. Nikogo nie zauważyłam, więc przerzuciłam przez parapet jedną, a potem drugą nogę. Włożyłam je między brudne kraty. To samo zrobiłam z głową. Zaczęłam wdychać do płuc wilgotne, listopadowe powietrze.
- Chelle... Chelle...- usłyszałam szept.
Odwróciłam głowę w lewą stronę. Zobaczyłam Walta siedzącego tak jak ja na parapecie. Jak go opisać? Jest wysoki i przystojny. Ma półdługie czarne włosy i szare oczy. Teraz wychudł, ale gdy przyjechał do szpitala wyglądał dużo lepiej. Jak my wszyscy.
- Jestem.- odpowiedziałam.
- To super. Patrz co mam.- przełożył rękę przez kratę, w dłoni trzymał...
- Wytrych!- pisnęłam szczęśliwa.- Skąd go masz?
- Ta stara wariatka spod czternastki mi go dała.- odparł.
- Czemu?- spytałam.
- Nie wiem.- wzruszył ramionami.- Hej, wracajmy do pokoju. Na korytarzu coś się dzieje.
- Okej.- wsunęłam się do środka przez kraty, Walt zrobił to samo.
Podeszłam do drzwi i wyjrzałam przez małe kratki na wysokości mojej twarzy. Zobaczyłam lekarza i pielęgniarki wynoszące ciało tej starej wariatki spod czternastki. Długie, siwe włosy tworzyły aureolę wokół jej pomarszczonej twarzy skrzywionej w przedśmiertnym grymasie. Ona jest kolejnym dowodem na to jak dobrze wykwalifikowani są pracownicy szpitala. Nawet nie potrafią upilnować pacjentów.
Poczekałam aż kroki ucichną i wróciłam na parapet.
- Walt.- szepnęłam.- Jesteś?
- Jestem.- odparł.
- No to jak? Uciekamy ze szpitala?- spytałam.
- Okej. Dziś w nocy?- zapytał.
- No dobra. Od kilku dni obserwuję pielęgniarki i lekarzy, więc dam znać jak będzie czysto. Tylko nie zasypiaj. – uśmiechnęłam się.
- Naturalnie szefowo.- parsknął Walt po czym oboje zaczęliśmy się śmiać.
. . .
Walter 12.11.1985 01:38
CZYTASZ
Szpital psychiatryczny nr.11
Misterio / Suspenso- Popełniła samobójstwo?- upewniła się pielęgniarka. - Tak - odpowiedział beznamiętnym głosem doktor Hill.