Gdy byłem młodszy, mój przyjaciel zwykł mawiać „gdy zaczniesz uciekać, nigdy nie przestaniesz". Jego odwaga zawsze mnie inspirowała, nigdy się nie wycofywał. Ale teraz... Teraz zaczynam wątpić w jego słowa. Wszystko czego chcę, to wrócić do domu. Do Brooklynu. Do niego.
Moja historia zawsze była skomplikowana i może nieco smutna. Wszystko zaczęło się dziesiątego marca tysiąc dziewięćset siedemnastego, gdy moja matka zostawiła mnie w jednym z nowojorskich domów dziecka zaraz po moim narodzeniu. Nie wiem, dlaczego. Może wiedziała, jak okropnym chłopcem stanę się, gdy dorosnę? W kółko powtarzano mi te same słowa: „Jamesie Buchananie Barnesie! Sprawiasz same kłopoty!". Nic więcej. Tylko problemy. Sam byłem jednym wielkim problemem, dla wszystkich. Wszystko działo się z mojej winy.
Ale czy moją winą były też prześladujące mnie, wielkie dzieciaki? To było naturalne, że chciałem się bronić. Jak mówiłem, mój najlepszy przyjaciel, Steven Rogers, od zawsze powtarzał, że nigdy nie można zacząć uciekać. I próbowałem pamiętać o tych słowach w każdej chwili mojego życia.
Zawsze zastanawiało mnie, jak mógł być tak odważny ze swoim wychudłym, małym ciałkiem i tyloma chorobami. Ale, co naprawdę, naprawdę podziwiam, zawsze trzymał się tego co mówił. Więc jeśli powiedział, że nigdy nie ucieknie, nigdy nie będzie uciekał, nie ważne co by się działo.
Może właśnie dlatego nie umarł w młodości, gdy wszyscy lekarze twierdzili, że nie dożyje nawet do okresu dojrzewania. A on wierzył, że będzie dobrze, nawet gdy JA zaczynałem wątpić. Zawsze wierzył.
Miało to niestety swoje wady. Na przykład, gdy tylko zobaczył jakiś wrednych osiłków, od razu chciał „skopać im tyłki" i zawsze wszczynał bójkę. Jak można sobie wyobrazić, zawsze kończył bardzo źle. Był przecież taki chudy! Jeden cios i te kruche kości mogłyby zostać połamane. I wtedy pojawiałem się ja, jako jego bohater - wyciągałem go z kłopotów cały czas. Ale, szczerze mówiąc, kto z nas był prawdziwym bohaterem? Słabeusz, który próbował ukarać zło, czy silny, który jedynie ratował małego przyjaciela z opresji?
On był tym, który troszczył się o wszystkich. Ja dbałem jedynie o siebie i o niego. I teraz mnie przy nim nie ma. Nie mogę przypomnieć o jego tabletkach na astmę czy nadciśnienie, ćwiczeniach na chory kręgosłup i stawy, przeczytać czegoś, gdy nie dojrzy literek, zaparzyć ziół na chory żołądek czy przeziębienie. Nie mogę powstrzymać go od kolejnej bójki i opatrzyć ran gdy znowu zrobi coś głupiego. Bo teraz jestem na wojnie. Zostawiłem go na Brooklynie. Samego. Bez nikogo.
Lubiłem poznawać nowych ludzi, mimo, że wielu raniło mnie w dzieciństwie. Byłem gadatliwy, zawsze miałem kogoś do wyrzucenia swoich żali. Zdobywałem znajomych, dziewczyny, chodziłem na przyjęcia. A Steve? Dla niego całym światem były jego kredki, farby, książki... I ja.
Zmusiłem go do życia w małym, ciemnym mieszkaniu, jedynie z lekarstwami i rysunkami. I może moimi listami, ale co jeżeli ich nie dostawał? Listonosz mógł kilka pogubić. Chciałem upewnić się, że wszystko u niego w porządku, ale on zawsze to powtarzał. Nie mogłem niestety ufać - ten mały człowiek nawet na łożu śmierci mówiłby, że jest dobrze. Irytujące, ale co innego mógłbym zrobić?
Jestem tak daleko od domu.
Myślałem, że wojna zrobi ze mnie bohatera. Że będę czuł się dumny z tego co robię, z walki w imię wolności narodowej. Ale jedyne uczucie, które doprowadza mój umysł do szaleństwa, to niewyobrażalny strach. Strach przed brońmi, krwią, martwymi ciałami, hukami, burzonymi budynkami, łamiącymi kośćmi... Wszystkim, co mogłem tu zobaczyć.
Bo wojna nie jest taka, jak pokazywali nam na filmach. Nie jesteśmy bohaterami. Jesteśmy bardziej jak pionki w jakieś brudnej grze. Nie liczymy się. Jesteśmy narzędziem, by to wszystko skończyć. By wygrać.
Ale jesteśmy razem, tak? Nie, to tylko wszystko pogarsza. Spytasz, dlaczego?
Ponieważ rozmawiacie. Poznajesz chłopaka. Może ma podobną historię do ciebie, może po prostu go polubiłeś. Możesz poznać go lepiej, zjeść z nim nieco suchego chleba, spać niedaleko siebie na ziemi, w nocy, kiedy wojna na chwilę się zatrzymuje. Wiesz, że ma na imię Richard, był adoptowany, ma dziewczynę, a przed wojną sprzedawał gazety niedaleko twojego sierocińca. Obiecał, że wróci niedługo, zupełnie jak ty. I zupełnie jak ty wierzył, że wojna to coś dobrego. Że walczycie w imię słusznej sprawy.
Lubił się uśmiechać. Wydawało się, że robi to cały dzień. I mógłbyś przysiąc, że kąciki ust trzymał uniesione nawet w momencie, gdy kula przebiła się przez jego żołądek. Stałeś tak blisko, że masz krew na swojej koszuli.
I teraz jadasz sam. Nie masz nikogo do kogo mógłbyś się odezwać przez następne kilka dni. Tylko ty i krew twojego niedoszłego przyjaciela. Wiesz, że nie możesz sobie z tym poradzić, ale życie toczy się dalej. To wojna - niesie za sobą ofiary. I możesz stać się jedną z nich. Znajdujesz kolejnych mężczyzn, których może mógłbyś nazwać w przyszłości przyjaciółmi, ale kolejne kule ściągają ich jeden po drugim.
I przychodzi taki dzień, gdzie naprawdę chcesz umrzeć. Stać się jednym z poległych. Bo oni teraz mogą odpocząć. Nie widzą nowej, świeżej krwi, nie czują bólu. Cokolwiek dzieje się po śmierci, musi być lepsze od piekła, które przechodzimy.
Ale wiesz, że nie możesz tak po prostu odejść. Jesteś tu dla bliskich. Nie możesz pozwolić wojnie ich zabrać. I obiecałeś, że wkrótce wrócisz. Wkrótce. Taką masz nadzieję. Bardzo, bardzo chcesz.
Teraz mam moment spokoju. Klęczę nad brzegiem jeziora. Cisza w powietrzu nie jest tak naprawdę kojąca - irytuje mój umysł, sprawia, że chcę krzyczeć, tylko po to, by usłyszeć jakiś głośniejszy dźwięk. Przyzwyczaiłem się do hałasu tak bardzo, że czuję się bez niego pusty.
Spoglądam na odbicie w wodzie. Mam brudną twarz i dużą ranę na policzku. Oczy wyglądają na zmęczone i... stare. Tak jakby wojna uczyniła mnie starszym niż naprawdę jestem. Moje ciuchy pokrywają czarne i czerwono-brunatne plamy, są rozdarte w wielu miejscach, zniszczone... Jak mój umysł.
Bo możesz wyjść z wojny cały. Ale wojna nie wyjdzie z ciebie. Nigdy.
I tak ma to wyglądać? Całe moje życie? Tylko strach, ból i krew?
Jutro pójdziemy na kolejną bitwę. Kolejni ludzie zginą, wśród nich być może ja. Może wygramy, może nie. Nikt nie wie.
Może już nigdy nie zobaczę mojego małego Steviego? Może już nigdy nie zrobię mu głupiego żartu, ani nie zrobię herbaty, gdy się przeziębi. Może złamię obietnicę. Jak wielu innych.
Jeśli tak będzie, Steve, proszę, wybacz mi.
Chcę być w domu. Z tobą.
Poczekaj na mnie, wrócę niedługo.
YOU ARE READING
'Till the end of the line - Stucky one shots
FanfictionZbiór opowiadań o duecie Rogers&Barnes. "Ból. Na nim opiera się moja egzystencja. Od niego wszystko się zaczęło. To właśnie z bólu narodził się Zimowy Żołnierz. Stworzony, by zabijać. By stać się bronią, narzędziem. Maszyną bez uczuć. A teraz wła...