Rozdział drugi

16 0 0
                                    

 Nie patrzę na niego; patrzę gdzieś daleko przed siebie, ale czuję, jak na mnie spogląda. Widzę kątem oka, jak stawia butelkę piwa pomiędzy nami.

- Cześć – odpowiada. Jego głos jest rozluźniony i leniwy. Mówi to tak, jakby dopiero co się obudził i mówił mi, co chce zjeść na śniadanie. Jest taki zwyczajny; jakby znał mnie od kilku lat. Wbrew swoim zahamowaniom i wewnętrznym ostrzeżeniom, odprężam się przy nim. Opadam plecami na oparcie i pytam:

- Co tu robisz? – Może to najbardziej banalne pytanie, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. On jednak traktuje to poważnie. Nie dostrzega we mnie mojej niedojrzałości emocjonalnej. Nie patrzy na mnie przez pryzmat ''nastolatka'' albo ''puszczalska wariatka''. Nie uważa, że jestem chora psychicznie dlatego, że mam końcówki włosów ufarbowane na nietypowy kolor. Nie ocenia, zanim nie pozna. Nie wiem czemu, ale kiedy zdaję sobie sprawę, że nie jest powierzchowny, ogarnia mnie jeszcze większa chęć, aby go poznać. Chcę mieć jego charakter na wyciągnięcie ręki, chociaż nie wiem jeszcze, co w sobie skrywa.

- Jestem tu, żeby zapomnieć – odpowiada i mierzy mnie nieobecnym wzrokiem. Upija łyk piwa i podsuwa je w moją stronę. – Chcesz? – pyta. Naprawdę jedyną rzeczą, na jaką mam teraz ochotę jest jakikolwiek alkohol, pomimo że ułatwiłby mi zapomnieć o dawnej Kamili, to nigdy by jej nie zlikwidował. To nie w moim stylu – pić, żeby zapomnieć. Ale nie muszę tego robić wyłącznie z tego powodu. Chcę odmówić, ale w chwili, gdy nieznajomy czeka, aż podejmę decyzję z butelką przy mnie, ogarnia mnie dziwne uczucie; nie potrafię powiedzieć, że nie mam ochoty na piwo. Nie umiem ujawnić przed nim siebie; którejkolwiek siebie, bo teraz mam ich dwie. Ostatecznie wyduszam z siebie ochrypłym głosem, który zaskakuje nie tylko jego, ale przede wszystkim mnie:

- Dzięki, nie piję.

Patrzy na mnie zdziwiony. Najwyraźniej nie sprawiam wrażenia grzecznej dziewczynki.

- W takim razie czym się zajmujesz? – pyta z rozbawioną miną, jakby picie alkoholu było rzeczywiście jedynym sensownym zajęciem. Ale skoro już jesteśmy przy mało sensownych wypowiedziach, dlaczego miałabym w to nie wejść? Podejmuję grę, ale zanim mu odpowiem, muszę to sobie przemyśleć. Czym się zajmuję? Trudne pytanie. W praktyce łamię ludziom serca i doprowadzam ich do płaczu. Momentami jestem tak bezwzględna, że największym twardzielom brakuje słów. Jednak czy ta autoprezentacja to nie jest zbyt ostry wizerunek? Ja bym się przestraszyła na miejscu tego chłopaka. Ale z drugiej strony chcę, żeby od razu poznał moje najgorsze cechy. Chcę, żeby już na początku wiedział, czym ryzykuje, zapoznając się ze mną. Lepiej, żeby wycofał się teraz. Odwracam się w jego stronę, kładąc rękę na oparciu ławki.

- Łamię ludziom serca i doprowadzam ich do płaczu – staram się, żeby mój głos brzmiał dramatycznie i poważnie, ale mimo wszystko nam obojgu chce się śmiać już na wstępie. – Potrafię zgasić każdego. Każdemu odebrać nadzieję, wiarę. Czasem nawet miłość. – Nieznajomy słucha mnie uważnie i patrzy wnikliwie, a na jego twarzy błąka się lekki, rozbrajający uśmieszek, który nie pozwala mi się skupić. - Im bliższe są nasze relacje, tym większe prawdopodobieństwo, że cię zranię.

Przez chwilę siedzimy w milczeniu. A później znów się odzywam:

- O czym chcesz zapomnieć?

Dopija piwo do końca. Nie jest zaskoczony moim pytaniem. Co więcej, wygląda, jakby tylko czekał, aż o to zapytam. Bez pozwolenia bierze sobie pasmo moich włosów i owija wokół palca. Kiedy włosy się rozpadają, powtarza czynność, a potem zerka na mnie spode łba, uśmiechając się zadziornie.

Tłumaczę sobie, że to tylko jeden z wielu przystojnych facetów, jakich wielu na ziemi. Zawsze kiedy widzę któregoś z nich, serce mi przyspiesza, ale teraz, kiedy on na mnie patrzy, czuję coś jeszcze. Coś, czego nigdy nie czułam. Pulsowanie w skroniach, drżenie rąk i zimne fale zalewające mnie z dołu i pnące się po moim ciele aż do głowy. Boję się tego wszystkiego, bo jeszcze nigdy tego nie doświadczyłam; boję się, że to nie jest zwykłe zauroczenie, przez jakie przeszłam wiele razy. Ogarnia mnie paraliżujący strach, że to coś poważniejszego. Na samą myśl o tym, przełykam głośno ślinę. Czuję, że powinnam stąd uciekać, że dzieje się coś złego, ale ten strach trzyma mnie w miejscu. Nie mogę wstać, nie mogę nawet się poruszyć, dopóki on nie spuści swojego spojrzenia.

- O wszystkim, mała – odpowiada, a ja ledwo chwytam jego słowa; przez to wszystko zdążyłam już zapomnieć, o czym rozmawialiśmy. – O świecie, o ludziach, o potrzebach, o dziewczynach, o tym, kim jestem.

O tym, kim jestem.

Chcę przymknąć oczy i rozgłaszać tę myśl w każdym zakamarku mojego umysłu, ponieważ to nie tylko jego myśl – to przede wszystkim jest moja myśl, ale nie mogę tego zrobić, nie mogę się przed nim ośmieszyć. A może nie mogę przed nim otworzyć własnej wersji mojej osobowości.

Jego głos wywołuje we mnie leciutkie dreszcze, ale nie chcę, żeby to zobaczył, więc prostuję się gwałtownie. Są jak delikatne przewody elektryczne, przechodzące przez mój kręgosłup. Nie mogę tu dłużej zostać. To się źle skończy dla nas obojga. Nie mogę pozwolić emocjom przejąć nade mną kontroli, a jeśli zostanę tu chociaż chwilę dłużej, wiem, że tak się stanie.

- Pora na mnie – oznajmiam, podnosząc się z ławki, chociaż potrzebuję całej mojej woli i siły, żeby to zrobić, bo wewnętrzna moc wciąż próbuje mnie tu zatrzymać. Staram się brzmieć normalnie, ale nie jestem pewna, czy mi to wychodzi. Z początku widzę w jego oczach ... rozczarowanie? Ale może to tylko złudzenie, bo dość szybko znika, ustępując miejsca irytującemu, obojętnemu uśmiechowi.

- Baw się dobrze, mała. – Patrzy na mnie z dołu z iskrą w oku. Podnoszę leniwie dłoń na znak pożegnania i zaciskam usta w wąską kreskę, która ma przypominać uśmiech, a potem odwracam się i odchodzę.

Im bardziej się od niego oddalam, tym szybciej idę. Oddech mam płytki i zdecydowanie za szybki. Próbuję się uspokoić, dziesięć powolnych, głębokich wdechów, ale nie jestem w stanie zahamować swojego serca. Słońce razi mnie w oczy, a kiedy chcę założyć okulary przeciwsłoneczne, orientuję się, że nie mam ich przy sobie.

Zostały na ławce, z nieznajomym.

Mogłabym wrócić, ale nie. Dopiero teraz dociera do mnie, co się ze mną dzieje i uświadamiam sobie, jak blisko zakochania byłam. Nie mogę tam wrócić. Nie mogę pozwolić rozpalić miłości ogniska z małej iskierki tlącej się już gdzieś w środku mnie. Wiem, co stałoby się dalej. Znam to z rozmaitych opowieści i legend. Ognisko zamieni się w nieokiełznany pożar, który wymknie mi się spod kontroli.

Zawsze przerażała mnie ta definicja miłości, ale nie miałam okazji, żeby poznać inną. Jednocześnie wiedziałam, że jest prawdziwa, bo ... Właśnie, bo moja matka tak mawiała. A ja chłonęłam każde jej słowo jak mała naiwna dziewczynka. Gdyby kazała mi skoczyć w ogień, bez wahania bym to zrobiła. ''Lepiej zwalczyć szkodnika, jakim jest miłość, póki jest jeszcze nieszkodliwy i łatwy od usunięcia'' – mówiła.

Mimo że chcę się uwolnić od jej myśli, coś teraz nie pozwala mi wrócić. Strach. Bo nigdy nie doświadczyłam miłości. A ona jest nieprzewidywalna, nigdy nie wiadomo, co chowa dla ciebie w zanadrzu. Może dać ci bukiet róż, po czym strzelić ci z liścia. Bałam się tego. Bałam się, że pewnego dnia tak zawróci mi w głowie, że kiedy on powie : ''skocz w ogień'', ja to zrobię.

Trudno, kupię sobie nowe okulary przeciwsłoneczne. Na pewno nie będą kosztowały tyle, co mój powrót do nieznajomego. Bo on kosztowałby cały mój umysł i serce.

Słońce praży coraz mocniej. Dojście do bramy głównej zajmuje mi około piętnastu minut. Przekraczając próg i wychodząc na ulicę czuję, jakbym właśnie wybiegła z pomieszczenia wypełnionego śmiertelnym gazem. I może tak właśnie jest; miłość jest jak komora z usypiającym gazem – jeśli się nie ewakuuję w porę, szkodliwy gaz opanuje mój umysł, moje uczucia i emocje, moje myśli, moje ruchy, moją duszę, moje serce. Uśpi moją czujność i zdrowy rozsądek – to tego bałam się najbardziej. To to powstrzymało mnie, żeby nie wbiec prosto w ramiona nieznajomego bruneta.

Rozglądam się za postojem taksówek, ale w pobliżu żadnego nie ma. Zresztą nawet gdyby był, dokąd bym pojechała? Już dawno pozbyłam się ulotek, które podarowała mi Japonka z kawiarni. Nie pamiętam, jaki był następny punkt mojego zwiedzania. Ale to nieważne, bo już wiele rzeczy nie pamiętam. Nie pamiętam, kim jestem i nie pamiętam, jak mam teraz na imię. Nie mam pojęcia, co tu robię i jeszcze bardziej nie wiem, co się przed chwilą wydarzyło. A może po prostu nie chcę tego wiedzieć. Bo chociaż dopiero co nabyłam nową osobowość i zaczęłam ją sobie kształtować, a ktoś bez pozwolenia wtargnął w nią i dokonał zmian, na które wcale nie miałam ochoty.

Kiedy zdaję sobie sprawę, że stoję w miejscu, ogarnia mnie panika. Jeszcze nigdy nie byłam tak bezsilna. Nie ruszam się z miejsca i czekam, nie wiem na co, ale czekam.

Według mojej matki, nie warto by było. 

Zanim zapomniszWhere stories live. Discover now