Kupuję przypadkowy bilet na autobus. Nie mam pojęcia, dokąd jadę. Zresztą, wszystko mi jedno. To nieistotne.
Kiedy przysiada się do mnie starsza kobieta, zbieram w sobie resztki odwagi i wyrzucam całą swoją dotychczasową osobowość. Dziś nie jestem tą Kamilą, która mierzy wszystkich zimnym, bezwzględnym spojrzeniem i ocenia po wyglądzie. Dziś zostawiam wszystko, co ma związek z tą Kamilą.
Pytam nieznajomą, jak jej mija dzień, a potem rozmowa idzie nam gładko. Kamila, którą do dziś byłam, nie zdołałaby z siebie wydukać ani słowa. Pewnie zmieniłaby miejsce, wolałaby stać, niż siedzieć obok tłustej, zadufanej babki z brudnymi włosami.
Zazdrościłam ludziom, którzy tak łatwo nawiązywali kontakty. Zawierali nowe znajomości. Dobrze się bawili całe życie, niezależnie od pogody i nastroju.
Tak naprawdę zawsze chciałam być jedną z tych osób. Dopiero dzisiaj odkryłam to pragnienie. Dopiero dzisiaj spojrzałam na siebie tak, jakby nie było strachu. Jakbym nigdy go w sobie nie miała.
A ja przez tyle lat go hodowałam w sobie. Karmiłam lękami i podlewałam tłumaczeniami. Pielęgnowałam go, pozwalałam, by rozwinął się we mnie jak pasożyt. Nie czułam tego, jak zżerał po kolei moje najcenniejsze wartości.
Kiedy pierwszy raz w życiu pozbywam się strachu, dostrzegam w sobie całkiem inną osobę, niż tą, którą byłam.
Nie liczę, ilę przystanków przejechałam, ale czuję, że to wciąż za mało. Moja wewnętrzna nawigacja mówi mi, że to ciągle za blisko. Za blisko miejsca, w którym żyje zepsuta Kamila.
Wysiadam w Lublinie. Gdy pytam kierowcę, jak daleko jesteśmy od mojego miasta, odpowiada, że cztery godziny drogi. Czyli według moich obliczeń, musi być godzina dwunasta. Nie mogę sprawdzić; wyłączyła telefon. Nie zamierzam odbierać dziś telefonów od nikogo, chcę pobyć sam na sam ze sobą. Nową sobą. Najpierw ja muszę dobrze ją poznać, zanim pozwolę jej porozmawiać z moimi znajomymi.
Kieruję się do pobliskiej kawiarni, przed którą stoją leżaki i niskie stoliki. Ze wszystkich kawiarni, w których byłam, ta wygląda najbardziej zachęcająco. Pracuje w niej małżeństwo, jak podejrzewam, para ma japońskie lub chińskie korzenie. Zapominam, jaką kawę lubiłam najbardziej – dzisiaj zdaję się na nich. Mają w oczach błysk życzliwości, miłości – coś, co pomimo ostrzeżeń mojej matki, wzbudza we mnie zaufanie do nich.
Całe życie uważałam, że wszystko, co moja matka mówi, jest święte. Każde jej słowo, każdą myśl brałam jako przewodnika.
Ostatecznie ona jest tylko człowiekiem. Nie Bogiem, chociaż w dzieciństwie właśnie za Niego ją uważałam. Może się mylić, popełniać błędy. Nie zawsze ma rację. Nagle stałam się takim samym człowiekiem, jak ona – pełnoletnim i posiadającym dokładnie takie samo prawo do wyrażania mądrości życiowych. Własnych mądrości życiowych. Nie jestem nią. Nie muszę przejmować od niej wszystkiego, co próbowała mi wpoić przez ostatnie dwadzieścia lat.
Chcę zaufać.
Komukolwiek, bo jeszcze nigdy tego nie robiłam.
Matka zawsze mówiła, że jeśli komuś zaufam, zawiodę się. Ale kiedy Japonka podaje mi kawę, której nigdy jeszcze nie piłam, smakuje tak bosko, że nie ma mowy o żadnym zawodzeniu. W chwili gdy ciepło słodkiej kawy rozpuszcza mi język i podniebienie, zaczynam myśleć, że zaufanie to najpiękniejsza rzecz w życiu. I pomyśleć, że nigdy nie chciałam jej spróbować. Nie posmakować, jak wrzątek zaufania zalewa mnie ciemną kawą.
Dopijam kawę i pytam Japonki o atrakcyjne miejsca w mieście. Tłumaczę, w jestem turystką i nie bardzo wiem, czego tu szukam.
- Przygody – odpowiada. – Szukasz przygody.
Znika za drzwiami magazynu, a kiedy wraca, niesie ze sobą kilka ulotek. Przeglądam jej obojętnie. Park Rozrywki. Klub u Rema. Linowy Park. Rynek przy fontannie. Skatepark. Ogród Botaniczny. Warsztaty chemiczne. Stadnina koni u Magdy.
Ostatecznie decyduję się na Ogród Botaniczny, a potem może rynek albo klub. Jeszcze nie mam pewności.
Kiedy docieram do Ogrodu, jestem wykończona. Czuję odciski na stopach, kręgosłup mnie boli od szpilek, a włosy straciły swój połysk. Dlatego zanim wejdę, próbuję je rozczesać. Przy kasie oprócz wejściówki kupuję Coca Colę i upycham ją do torebki.
Schodzę ścieżką usypaną z kamyków coraz niżej, a później droga dzieli się na dwa. Wybieram tę bardziej zacienioną; przypomina las, gdzieniegdzie padają pojedyncze plamy słońca, podświetlające liczne chmary meszek, które w blasku promieni wyglądają jak magiczny pył. Wchodząc coraz głębiej, czuję się jeszcze bardziej tajemniczo. Odchylam ciężkie gałęzie, które torują mi drogę. Jestem jak detektyw. Od jednego drzewa do drugiego, od jednej gałęzi do drugiej. Na tej trasie nie ma nikogo. Umysł mi odpoczywa, oddycha świeżym powietrzem, świeżo nabytą osobowością. Przyswaja sobie nowe cechy i nawyki, jak ciało po przeszczepie serca – przystosowuje wszystkie organy do nowej wersji narządu. Obce staje się w jednej chwili wieloletnim domownikiem. Moja nowa dusza pożyczona na jeden dzień, zagospodarowała się w moim umyśle.
Kiedy odsłaniam kolejną gałąź, okazuje się, że to już ostatnia – przede mną rozpościera się widok na ogromny plac skąpany w słońcu ze stawem pośrodku, otoczonym drzewami i ławkami. Automatycznie zakładam okulary przeciwsłoneczne. Kiedy wychodzę ze swojej kryjówki i zerkam przelotnie na pierwszą ławkę obok mnie, dostrzegam na niej samotnego bruneta.
Siedzi, zakładając po męsku nogę na nogę. Plama słońca oświetla całą jego postać, promienie odbijające się od jego włosów oślepiają mój wzrok. Mruży oczy, ponieważ słońce świeci mu centralnie w twarz. Ma niewyraźny wyraz twarzy, ale poza tym widzę wydatne rysy, kształtne usra, ostro zarysowaną szczękę i kości policzkowe.
Powoli zaczyna docierać do mnie, że powinnam ruszyć się z miejsca, ale za bardzo spodobała mi się zabawa w ''znajdź najbardziej seksowne szczegóły u bruneta''. Stoję więc dalej, trzy metry przed nim i wpatruję się w jego twarz. Nie rusza się, ale widzę, że czuje się niezręcznie.
Kiedy odpuszczam i robię kilka kroków do przodu, przypominam sobie, że nie jestem tą Kamilą. Dzisiaj jestem kimś innym, kimś, kto nie boi się własnych myśli i uczuć, kimś, kto poderwałby tego faceta w kilka minut.
Patrzę na niego znowu. Teraz nie jest to przelotne, odległe spojrzenie. Daję mu do zrozumienia, że nie zamierzam się ruszyć dalej. Czuję, jak resztki mojej słabej, skromnej i niepewnej osobowości mnie opuszczają. Teraz się nie boję. Teraz, pod wpływem jego spojrzenia, nabieram sił. Nieznajomy jednocześnie mnie onieśmiela i sprawia, że jestem odważniejsza. Uświadamia mi, że powinnam iść i przytrzymuje mnie w jednym miejscu swoją obecnością.
Jego spojrzenie jest obojętne, nie wyraża żadnych emocji. Jakby przyszedł tu po to, żeby być sam. Albo żeby zapomnieć, że jest sam. Obydwa przypuszczenia odbierają mi po połowie odwagi. Chcę zrezygnować, ruszyć dalej, ale nie mogę. Dopóki jestem w zasięgu jego wzroku, mam wewnętrzny paraliż. Nie pozwolę, żeby jakieś ograniczenia mnie teraz zatrzymały. Lepiej spróbować i żałować, niż później żałować, że się nie spróbowało.
Nie wiem, co się ze mną dzieje, gdy siadam na ławce obok niego i przebijam się przez koncert ptaków zwykłym:
- Cześć.
Mojej dawnej Kamili nie ma już we mnie.

YOU ARE READING
Zanim zapomnisz
RomanceOna boi się miłości. On nigdy nie czuł potrzeby, żeby ją poznać. Oboje NIGDY jej nie doświadczyli. Ale w czasie, kiedy los stawia ich na swojej drodze, ona staje się dla niego uzależniającym alkoholem, a on dla niej tlenem. Oboje wchodzą...