ROZDZIAŁ 1

17 4 1
                                    

Wtulam się w jego miękką kurtkę; pachnie domowymi wypiekami i lawendowymi perfumami. Ten zapach zawsze kojarzył mi się z ciepłem i bezpieczeństwem. Teraz jest już tylko pozostałością po tych cennych wartościach. Teraz to już tylko popiół. Teraz tylko przypomina mi, że to ostatnia chwila, w której mam Alana.

Tak bardzo boję się tej myśli. Jest pasożytem żyjącym wewnątrz mnie i zżerającym mi po koleiwnętrzności: umysł, duszę, serce.

Bo jutro go stracę.

Stracę Alana.

A wraz z nim zapach lawendy i miękką kurtkę. Dotyk jego dłoni. Ogień jego oczu, smak jego ust, wszystko. Nie zostanie mi nic, nawet wspomnienia. Czas zabierze mi wszystko. Zgodnie z umową zabierze mi pamięć. Jakby Alan nigdy nie istniał. Jakby mnie nigdy nie było w jego skromnym życiorysie. Nie będę mogła wracać co noc do naszych wspólnych wrażeń; dni spędzonych pod namiotem, wyścigach na motocyklach, spacerach, imprezach. Nie będę mogła płakać z tęsknoty w poduszkę. Bo ktoś taki jak Alan przestanie istnieć. I w teraźniejszości, i w przeszłości.

Czas nie postawił mi wyboru. Jako jedyna mogłam mieć z nim jakikolwiek kontakt; wiedziałam, gdzie jest jego siedziba, znałam jego przywileje. On zawsze kazał trzymać mi to w tajemnicy; mówił, że jeśli ktoś się dowie, całemu światu zagrozi niebezpieczeństwo. Nigdy mu nie wierzyłam, ale wolałam być posłuszna – nie było nikogo potężniejszego od niego. On miał całą władzę nad ludźmi. On mógł zniszczyć mnie w jednej chwili i – chociaż to dziwne – ja byłam też jedyną osobą, która mogła zniszczyć jego.

Zaakceptowałam swoje paranormalne umiejętności kontaktowania się z Czasem w wieku szesnastu lat. Nikomu się do tego nie przyznałam – nikt by tego nie zrozumiał. Dla ludzi Czas był po prostu wielkością fizyczną, określającą kolejność zdarzeń. Nikt nie ma pojęcia, że tak naprawdę to Czas to nie pojęcie, ale osoba.

- Do zobaczenia, Alan – mówię i kładę dłoń na jego policzku. Pochyla się i delikatnie całuje mnie w usta. Ale to dla mnie za mało. Chcę więcej, chcę mieć go dzisiaj jak najwięcej, bo już nigdy nie będę mogła go mieć.

Czuję, jak serce mi płonie i przez chwilę wydaje mi się, że zamiast krwi w moich żyłach płynie lawa. Wstrząsa mną mocny dreszcz, bicie serca pulsuje w każdej części ciała, wszędzie. Przyciągam go gwałtownie do siebie – jest tym trochę zaskoczony, ale nie stawia oporu. Przesuwam dłonią po jego puszystych włosach, i zanim całkiem go pochłonę, on odsuwa się delikatnie.

- Jane – szepcze w moje usta. – Jutro się zobaczymy. – Całuje mnie w czubek nosa i patrzy na mnie wnikliwie. Tak bardzo chcę przytaknąć, chcę potwierdzić, chcę mu powiedzieć, że zobaczymy się nie tylko jutro, ale i pojutrze, i dwa dni później, i trzy ...

- Mhm – mruczę niepewnie i mam nadzieję, że Alan nie słyszy, jak nerwowo przełykam ślinę i nie widzi, że drżą mi dłonie. Proszę, nie pytaj mnie o nic więcej, nie chcę cię okłamywać...

Ściska mi rękę, a potem ją puszcza i odchodzi. Patrzę na jego oddalającą się sylwetkę, która z każdym krokiem jest coraz ciemniejsza, coraz mniejsza, coraz mniej wyraźna. Czuję, jak w gardle rośnie mi twarda gula, nic się nie dzieje, gdy próbuję ją przełknąć. Niebezpiecznie kręci mi się w głowie, przytrzymuję się parapetu. Zanim zdążę się zorientować, co się dzieje, osuwam się przy ścianie na podłogę. Przestaję kontaktować, moje własne myśli do mnie nie dochodzą. Chcę kogoś zawołać, chcę krzyczeć, ale z moich ust nie wydobywa się żaden dźwięk. Tracę kontrolę nad swoim ciałem i umysłem i nagle uderza we mnie fala tęsknoty i rozpaczy; jest tak silna, że nie potrafię zachować równowagi. Zaczynam się dusić powietrzem, którym oddycham, powietrzem, którym nie oddycha już Alan. On był dla mnie tlenem, bez niego nie mogę prawidłowo funkcjonować. Tęsknota ogarnia mnie tak niespodziewanie, że paraliżuje mi mózg, zaburza myśli i zanieczyszcza mnie tak wielkim bólem, że nie jestem w stanie go dźwigać.

Jeśli tak ma wyglądać rozstanie, to nie jestem pewna, czy to przeżyję.

Jeszcze mogę z nim być. Jeszcze nie zniknął, jeszcze teoretycznie jesteśmy razem. Mogę mu wszystko powiedzieć, mogę mu wytłumaczyć, że jutro nieodwracalnie o sobie zapomnimy i nic z tym nie możemy zrobić. Ale to bez sensu. Tylko się pogrąży. Nie dam rady. Nikt nie da. Nikt nie może mi pomóc, czasu jest coraz mniej, a ''jutro'' zbliża się tak szybko, że zanim zdążę coś wymyślić – o ile w ogóle to zrobię – nas już nie będzie.

Wychodzę na spacer, może choć trochę się odprężę. Przechodzę przez miasto szybkim krokiem, nagle ogarnia mnie nowa energia, nowa moc. Zaczynam biec, bolą mnie nogi, brakuje mi tchu, ale nie przestaję. Czuję bicie serca tak mocno, że mam wrażenie jakby miało za chwilę rozerwać mnie na dwie połowy. Nieświadomie dłonie zwijają mi się w pięści, a szczęka zaciska. Chcę kogoś uderzyć. Chcę kogoś znokautować, skopać do granic możliwości. Przyspieszam, mimo że padam z wyczerpania. A kiedy zaczynają mi tańczyć czarne plamki przed oczami, wpadam do bloku nr 12, opieram czoło i dłoń o biały tynk. Na klatce schodowej jest cicho, słychać tylko mój własny oddech i nierówne uderzenia serca. Zamykam oczy i szepczę do ściany:

- Tak bardzo nie chcę cię stracić, Alan ...

I wtedy dociera do mnie moja własna myśl, którą skrywałam gdzieś głęboko w sobie i dopiero teraz się ujawniła. Jest jak grom z jasnego nieba, jak nagłe olśnienie. Uderza we mnie jak huragan; pod wpływem jej siły, tracę równowagę. Chwytam się poręczy, a potem zbiegam po schodach i wybiegam na zewnątrz. Nie mam czasu do stracenia: muszę powstrzymać Jutro.

Zatrzymać JutroWhere stories live. Discover now