Yahaba x Kyoutani

624 69 36
                                    

Było duszno. Nie pomagało uchylone okno.

Jeszcze mniej pomagała sytuacja, ale miłość i jej czas musiały się w końcu skumulować. I choć stawało się tylko coraz bardziej gorąco, zaś serca biły już prawie boleśnie, nie istniał odwrót ni odnowienie dystansu.

Nie odsunęliby się od siebie, nie chcieli. Nie mogli?

Mimo fobii wobec nowości. Niepewności i wstydliwej świeżości ciała, po raz pierwszy i ostatni.

Kyoutani pomyślał, że mało jeszcze wie o rękach Yahaby, mało je zna. Jeszcze nigdy nie dotykały go w sposób tak ciężki - jak oddech Kentarou w owym momencie, jak wzloty i upadki jego piersi. Tak przesycony emocjami. Inny, choć powinien być znajomy. Miłosny, a przecież awangardowy, choć miłość była ta sama, co na co dzień, zaufana.

I nigdy nie dotykały go w miejscach, które teraz zostawały na nowo odkrywane. Najpierw wydobyte spod koszulki, powoli; przywitane równie niespiesznym pocałunkiem, który budził Kyoutaniego do życia, do przesunięcia dłońmi po wygiętym łuku pleców Shigeru. Gest ten znalazł pot - i zarazem dowód, że nie tylko żyły blondyna tętniły przepływami, nie tylko jego serce gubiło się w upodobaniach. Wpadli w to obaj. Bać się? Krępować? Cieszyć? 

Byli w niebie czy zagrożeniu?

Krew za to wiedziała, krew nie uciekała i nie cofała się. Napełniała Kyoutaniego ciepłem, rozkazywała ciału, decydowała. Bolała, zatrzaśnięta w niecierpliwych lędźwiach, zakażając niecierpliwością całą atmosferę, która dotąd skupiała się nerwowo wobec tego, iż w ten czy inny sposób może być nadal zbyt wcześnie. 

Palce Kentarou za jednym zamachem starły pot ze skóry drugiego chłopaka, charakternie, paznokciami, razem z naskórkiem. Zostawił po sobie zaczerwieniony ślad, który Yahaba pokwitował dyszącym milczeniem. 

I tylko osaczył mocniej, przylegając do Kyoutaniego, od bioder wzwyż; każda część ciała i każdy jego aspekt wywierał fizyczną oraz niematerialną presję. Wdzięcznie zgodził się z rozpoczętą inicjatywą, przypieczętował umowę z ustami przy obojczyku, podrażnieniem skóry, które nie miało utaić się tak szybko. Bo dlaczegóż? 

Upewnili się jeszcze, zgodzili raz jeszcze, podali wiadomość wprost z warg w wargi. 

Odzyskawszy skrawki przestrzeni na oddech, Kentarou mógł sięgnąć pośladków Shigeru, rytmicznie a niewizualnie przestudiować jego ciało, przekonać się więcej o strukturze, zgięciach, granicach i wrażliwości w praktyce. Gdy w drogę wszedł mu jeansowy materiał, sprowadził go wzdłuż bioder, przeklinając w myślach. Potem mógł przygarnąć do siebie chłopaka, posiąść w równym stopniu, co pozwalać się posiadać; kradł jego wargi, miękkie, tudzież oczy, łaskoczące rzęsami w czas pocałunku.  

Odpowiadał adekwatnie do tego, co odbierały jego zmysły. 

One, obnażone wraz z całym jego istnieniem, kiedy odjęli sobie nawzajem ostatnie tajemnice ubioru. Wreszcie. Bo krew za bardzo wrzała, więcej znacząc niż obawa.

Kyoutani próbował rozumieć. Poznać. Desperacko. Bezskutecznie. Przecież już ponoć znał te dłonie, a wbrew tej wiedzy, zbieranej od dawna, zdawały się inne na jego udach - i to nie mijało.

A inne jeszcze na pośladkach.

Wreszcie, finalnie, znowuż nietypowe, spoczywając w zgięciach jego kolan. Władczo i stabilizacyjnie, gdy on opierał pięty o plecy Shigeru.

Jakże dziwnie były te dłonie nieruchome, kiedy równocześnie dążyli ku sobie przez dynamikę.

Aż do pointy.

W malinowym chruśniaku [Haikyuu]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz