-2-

55 3 3
                                    

Moja koszula była podarta, tak samo i spódnica. Włosy były zburzone, a makijaż znajdował się pod taflą wilgotnej ziemi, która była na mojej twarzy. Otwarta i głęboka rana na prawym piszczelu wciąż mi doskwierała.

Ciężko żeby od razu przestała Abbie...

Szliśmy w kierunku jakichś "rozległych terenów" jak to powiedział jeden z nich. Nie miałam siły już za nimi iść, musiałam się zatrzymać. Jak pomyślałam, tak zrobiłam, po prostu się zatrzymałam i osunęłam na ziemię koło jakiegoś drzewa. 

Mój oddech był ciężki i nierówny, głowę miałam opartą o pień drzewa. Byłam wycieńczona. Zauważyłam, że podchodzi do mnie jeden z żołnierzy, to ten z intensywnie zielonymi tęczówkami.

- Dobrze się czujesz? - zapytał. Pewnie, właśnie rozbiliśmy się samolotem, czuję się wyśmienicie!

- A jak myślisz? - pytam ironicznie.

- Wiem, że to było trochę głupie pytanie, ale zauważyłem, że się zatrzymałaś.- powiedział.

- Sherlocku...- patrzyłam jak grupka mężczyzn się oddala, nie robili tego z zawrotną prędkością z powodu wypadku, ale byli coraz dalej.

- Może ci pomogę? - zapytał z nutką nadziei w głosie. Prychnęłam na jego słowa i odwróciłam głowę w drugą stronę.

- Nie potrzebuję pomocy. - rzekłam oburzona i spróbowałam wstać, jednak doskwierający ból sprawił, że zasyczałam. Szatyn z uśmiechem na twarzy pokręcił głową i złapał mnie jedną ręką w talii żeby mnie podeprzeć. Zaczęłam się wyrywać, ale ten zacisnął swoją dużą dłoń jeszcze bardziej.

- Nie wyrywaj się, a będzie łatwiej. Taka mała rada.- powiedział i ruszył powoli.

- Hyh, znalazł się...- chcąc nie chcąc musiałam skorzystać z jego pomocy.

***

Idąc tak dobrą godzinę zauważyliśmy kampus znajdujący się trochę dalej od nas. Na twarzy każdego z nas zagościł uśmiech, szczególnie na mojej, bo dłużej już z tą nogą nie wytrzymam. Z daleka było widać dym unoszący się najwyraźniej z ogniska. Zaczęliśmy się kierować w tamtym kierunku w tempie na jakie pozwalał nam nasz stan zdrowia.

Kiedy dotarliśmy na miejsce nie zastaliśmy nikogo... Nagle wokół nas wyskoczyli mężczyźni oraz kilka kobiet zaopatrzeni w bronie skierowane w naszą stronę. Ubrani byli w mundury wojskowe.

- Ani drgnąć. - powiedział jeden z nich. Miał ciemne blond włosy, piwne oczy, które wściekle mierzyły nasze ciała, broń miał nakierowaną prosto na mnie. Serce zaczęło mi mocno walić, oddech stał się płytki i szybki, byłam przestraszona. - Kim jesteście? - zapytał surowo, aż przeszły mnie ciarki.

- Przeżyliśmy katastrofę lotniczą. Spory kawałek stąd, na zachód rozbił się samolot, którym lecieliśmy. - odezwał się ktoś z naszej grupy.

- Mamy wam uwierzyć? - zakpił z nas blondyn.

- A jak my wyglądamy? Zdrowo, pełni życia?- powiedział ten ze szmaragdowymi oczyma. Blondyn oblizał dolną wargę i dał swojej "jednostce" sygnał żeby opuścili broń. Wszyscy się rozeszli, został jedynie jak zdążyłam się już zorientować blond dowódca.

- Mundury i wszystko co wam potrzebne macie w tamtym namiocie. Mam nadzieję, że byliście szczerzy...- rzekł do nas pokazując miejsce, w które mamy się udać następnie zawołał kilku mężczyzn i zlecił im sprawdzenie zachodniej części terenu.

Kiedy weszłam do namiotu, w którym mieliśmy znaleźć o dziwo to co było nam potrzebne, nie wiedziałam co mam zrobić. Widziałam tam jedynie metalowe stelaże z półkami.

- Ten powinien być dobry. - podszedł do mnie szatyn ze szmaragdowymi tęczówkami. Serio kuźwa? Znowu on? Wręczył mi do ręki materiał moro i polecił przebranie się.

- No fajnie, tylko gdzie?

- Tutaj?

- Przy tobie? Chciałbyś. - fuknęłam na jego nadzieję.

-Nikt nie mówił, że mam zamiar tutaj zostać. - uśmiechnął się rozbawiony sytuacją. Westchnęłam poirytowana i spojrzałam na niego wzrokiem pełnym gniewu. On tylko uniósł ręce w geście obronnym i wycofał się z namiotu.

W jednym z kartonów, które znajdowały się na półkach znalazłam bandaż, którym po ściągnięciu podartej odzieży owinęłam swoje piersi. Następnie założyłam spodnie od munduru oraz buty. Sięgnęłam po górę stroju i zaczynałam zapinać od niej guziki. Spojrzałam się przed siebie i zauważyłam tego samego faceta, który zaczyna mnie już coraz bardziej irytować. Skanował moje ciało, jego oczy śledziły mój każdy ruch. Bezczelny. Zorientował się, że go zauważyłam i zmieszany postanowił już wejść do namiotu.

- Przepraszam, chciałem ci tylko pomóc. - unikał kontaktu wzrokowego i pocierał swój kark dłonią.

- W czym? W przebieraniu się? Z tym dam sobie jeszcze radę. - rzekłam złośliwie.

- Może nie w czym, ale z czym, a mianowicie z nogą. trzeba opatrzyć tą ranę- powiedział trzymając w ręku bandaż i butelkę ze spirytusem. - Usiądź. - rzekł do mnie, a ja nie zwlekałam chwili dłużej. Chciałam zrobić z tą raną cokolwiek. Szatyn podwinął materiał mojej nogawki, a ja mimowolnie cofnęłam nogę. Rana była ogromna i niestety głęboka. Rozciągała się od kolana do praktycznie samego końca nogi.

Serce zaczęło mi szybciej bić kiedy widziałam jak przybliżał butelkę ze spirytusem do rany. Zasyczałam z bólu kiedy strużki cieszy zaczęły płynąć po mojej ranie.

- Uwaga, bo teraz będę musiał docisnąć ręką bandaż. - ostrzegł.

- Dobra, rób to byle szybko. - powiedziałam przez zaciśnięte z bólu zęby. Przyłożył bandaż do mojej nogi i docisnął go lekko ręką, zagryzłam dolną wargę. Zaczął owijać moją nogę z góry na dół i odwrotnie. Powoli i delikatnie. Patrzyłam się dokładnie jak to robi. Szatyn spojrzał w moje oczy dalej bandażując moja nogę. Patrzyliśmy się tak na siebie chwilę po czym on spuścił wzrok i śledził swoje poczynania. Potem znów spojrzał na mnie i rzekł:

- Jestem Harry.- przedstawił się.

- Nie myśl, że tak łatwo owiniesz sobie mnie wokół palca. - odpowiedziałam na co on krótko się zaśmiał.

- Nie ma za co. - powiedział rozbawiony.

- I tak nie zamierzałam dziękować. - powiedziałam z chytrym uśmieszkiem na twarzy.

- Zdawałem sobie z tego sprawę. - powiedział kiwając lekko głową na lewo. Rozdarł końcówkę bandażu i zawiązał ją.

- Ale jest lepiej, bo przynajmniej wiem jak się nazywasz z waszej piątki. Będzie mi łatwiej. - zaśmiał się i obciągnął moją nogawkę.

Nawet nie wiem co powiedzieć o sytuacji, w której się znajduję... Witaj przygodo?

                                                                        - czytarka16 -

Witam was w waszym upragnionym rozdziale! Może niektórzy zauważyli (albo i nie), że wczoraj na tablicę dodałam post o treści: " Coś się święci...". I właśnie to się święciło!  Przepraszam bardzo, ale przez dłuższy czas nie mam jako takiej weny :C Sami widzicie jakie ten rozdział denny.

Ale nie mogłam już was dłużej męczyć kochani! ♥

A jak nie mam weny to oczywiste, że nie piszę, bo nie chcę właśnie żeby te rozdziały wychodziły takie do dupy. Szczególnie w tym ff... Chcę żeby to ff było takie, żebym mogła być z niego zadowolona.

W woli ścisłości: opisuję wygląd Harry'ego z Dunkirk! Czyli nie ma loczków :C

Mam nadzieję, że nie zabiłam was tym rozdziałem, bo mnie się on straaasznie nie podoba =/

Nie będę pisać, ani obiecywać kiedy kolejny rozdział, bo sami już pewnie zauważyliście co wychodzi z moich planów -,-


War of Love || Harry StylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz