1. Ice cream with you

27 2 0
                                    

W mediach Amy i nuta do rozdziału


Można by powiedzieć, że nikt nie cieszy się z końca weekendu. Można by powiedzieć, że tak jest, gdyby tak było. Ale jak już się domyślacie tak nie jest, bo na tym pieprzonym świecie żyje Anthony Marcowic.

Sam o sobie mawia, że kocha pracować, a przecież dwa dni wolego oznaczają brak postępów w pracy. Nikt jednak nie wie, że mężczyzna ten nienawidzi swojej pracy równie bardzo jak całego Nowego jorku, ale jeszcze bardziej nienawidzi swojego pustego apartamentu i spędzania w nim weekendów. Tak więc początek tygodnia równa się z minimalnym przebywaniu w mieszkaniu, a to już jest sukces.

Czesto można zobaczyć go w centrum miasta. Przechadzającego się, pijącego wieczorną kawe w całodobowych kawiarniach, czy siedzącego przy wytrawnym winie w drogich restauracjach. Poniedziałkowy wieczór nie miał jednak spedzic sącząc wino, może to dlatego, że jego ostatnia wyprawa na nie skończyła się zaburzeniem całej rutyny dnia przez chudą blondynkę. A może to dlatego, że właśnie w tym momencie, wychodząc przez szklane drzwi biurowca jego stalowo-błękitne oczy napotkały spojrzenia właśnie tej dziewczyny? I niech cholerny bóg mi świadkiem, że tak bardzo jak pragnął już jej nie zobaczyć, pragnął też wyjaśnień.

Sprężystym krokiem skierował się do ogródka pobliskiego baru mlecznego, i już z odległości paru metrów dostrzegł jak nastolatka chowa twarz między strony książki a dłonią nerwowo trąca słomkę koktajlu.

Co tu się odpieprza?

- O, Anthony co ty tutaj robisz? Czyżbyś mnie śledził? - dziewczyna wykrzyknęła unosząc głowę, akurat w momencie, w którym odsunąłem sobie krzesło naprzeciwko niej.

- Ja tutaj pracuję, lepsze jest pytanie, co ty tutaj robisz, i w co do jasnej cholery grasz?

Na twarzy blądynki wyskoczył wielki mars, ale maska jej udawanego zdziwienia od razu opadła gdy kąciki ust uniosły się do góry a w oczach zatańczyły wesołe ogniki.

Muszę zapamiętać aby zadzwonić do zakładu dla umysłowo chorych, i zapytać się czy nie zginęła im pacjentka.

- Ja Anthony w nic nie gram i jakbyś nie widział pije niezwykle smaczny koktajl. Piłeś już kiedyś te napoje? Mówię ci cud.

- Cholera jasna dziewczyno kim ty jesteś i skąd znasz moje imię?

Kiedy układasz sobie całe życie, przewidujesz najmniejsze zmiany aby nic cię nie zaskoczyło, a na twoją drogę wyskakuje jakiś wesoły wypłosz. Pamiętaj, musisz go przejechać bo doprowadzi cię do szaleństwa.

- Hej, mam na imię Amy - koścista ręka zamachała przed twarzą mężczyzny, w geście przywitania - wiem jak masz na imię bo ktoś mi powiedział, ale zanim zapytasz się kto, to czy to ważne? Widocznie to było przeznaczenie.

- Nie wierze w przeznaczenie

- Nie musisz - zachichotała jakby powiedziała najzabawniejszą rzecz na swiecie - nie przeszkadza ci to w wypiciu ze mną koktajlu

- Koktajli też nie pijam, a poza tym jesteśmy przed moją pracą - pochyliłem się nad nią a ona uniosła tylko oczu ku niebu lekko przygryzając wargę

- I co z tego?

- To z tego, że mam trzydzieści dwa lata a ty...?

- Siedemnaście, ale dalej nie rozumiem o co ci chodzi - prychnęła lekko jakby oburzona moimi słowami - najwyżej powiesz że jestem twoją córką, czy tam kuzynką. Jak wolisz.

- Nie mam zamiaru nic takiego mówić, tak jak nie mam zamiaru mieć z tobą żadnego koktajlu, nie rozumiesz?

- Ok - wstała biorąc do ręki plastikowy kubek z napojem i znoszoną poprzecieraną katane - idziesz?

- Co?

- No na lody. Jak nie lubisz napojów mlecznych to zjemy lody, albo jak chcesz może być i sorbet. Mi to obojętnie.

- Mówiłem, że nigdzie z tobą nie idę - warknąłem już bliski szaleństwa. Co to jest? Dziewczyna czy ściana?

- Oh daj spokój Anthony to tylko lody, a poza tym nie są blisko twojego biurowca, więc...

- Lody i dajesz mi spokój? - uniosłem pytająco brew a dziewczyna zaczęła kołysać się delikatnie na piętak jakby tocząc bitwę z samą sobą.

- No...ok, ale ty stawiasz

- Niech ci będzie dzieciaku, chodź zanim ktoś mnie z tobą zauważy - i znowu prychnięcie z jej strony.

Dzisiejsze nastolatki za bardzo przypominają koty.

*

- Dlaczego?

- Co dlaczego - odwróciła się w moją stronę nadal przyssana do swoich lodów - dlaczego te lody? Czy nie uważasz, że mięta i jagody to...

- Nie chodzi mi o żaden smak tych twoich głupich lodów, a o to dlaczego przyczepiłaś się do mnie jak rzep psiego ogona.

- Przepraszam bardzo ale mięta i jagoda nie są głupie - oparła wolną rękę o biodro, ale przez to, że w drugiej nadal była zimna przekąska, dziewczyna nie wyglądała ani trochę strasznie - a tak poza tym to znajomość z tobą dała mi darmowe lody.

- I mam uwierzyć, że tu chodzi tylko o lody? - mruknąłem w jej stronę patrząc się na nią wzrokiem mordercy.

- Najlepsze lody w mieście, a tak poza tym chcąc, nie chcąc nadal jestem nastolatką na garnuszku rodziców więc mój budżet jest ograniczony - uśmiechnęła się szeroko i znowu oblizała swojego loda brudząc się przy tym.

Wybuchnąłem głośnym śmiechem nie mogąc się powstrzymać. Ten dzień naprawde był pełen napięcia, a obraz dziewczyny przede mną ocierającej swój pobrudzony nos i ciskającej gromy w moją stronę był przezabawny.

- Czyżby pan Zło się śmiał?

- Pan Zło? Naprawde?

- No tak. Wiesz, cały na czarno, w tatuażach, i zamiast normalnie rozmawiać na wszystkich burczysz i patrzysz się jak na robaki - mówiąc to próbowała naśladować swoje słowa. Prychnąłem. O nie, czyżby jej osoba mi zaszkodziła?

Dźwięk wiadomości zburzył panującą dookoła cisze, dziewczyna szybko wygrzebała telefon z torby i nerwowo przygryzając wargi prze śledziła wzrokiem wiadomość.

- Przepraszam Anthony, dzień był przyjemny, nawet w twoim towarzystwie, ale muszę już lecieć. Pa.

- jak...

Ale dziewczyny już nie było, zniknęła za rogiem budynku zostawiając po sobie spokój. Niekoniecznie chciany spokój.

Hundred moments to lose // ✏Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz