Mogiła Druga

364 25 11
                                    

Strata przyjaciela boli. Obserwowanie jego śmierci paskudnie wypala wspomnienia strachem. Utrwala współczuciem. Byłyśmy jak strute. Już żadna z nas nie zasnęła, pilnując jedna drugą. Żeby sytuacja się nie powtórzyła. Żeby nie przeżyć déjà vu. Żeby nie zostać samej z problemem.

Zabrali nam szkło i butelkę; ostatnie narzędzia, które mogłyby nas ochronić. Czułam wyrzuty sumienia, gdyż broniłam ich po to, aby posłużyć się nimi w późniejszym czasie do ataku lub obrony. Kasia wyciągnęła je z ukrycia i wykorzystała do samobójstwa. Kto wie, może i my powinnyśmy wtedy zrobić to samo? W końcu pozbawienie samego siebie życia to pewien rodzaj samoobrony; ucieczki od trudów, które stoją nam na drodze.

Nadszedł nowy dzień i nowy rozdział opowieści o trzech grobach.

Nasi świeżo poznani od złej strony znajomi nie należeli do pracowitych osobistości. Zachowywali się tak, jakby poprzednia noc nie miała miejsca, a oni przyjechali na wakacje. Na zmianę przez okno obserwowałyśmy naszych oprawców; w sumie nic lepszego nie miałyśmy do roboty — ochota na rozmowy nam przeszła, a jedyny temat, na jaki faktycznie chciałyśmy rozmawiać, a który przewałkowałyśmy na dziesiątą stronę, brzmiał: "co dalej?". Adolf bez skrępowania pożyczył leżak, ustawiając go w nasłonecznionym miejscu i wyciągając starą twarz do gwiazdy. W pełnym świetle mogłam ocenić jego wiek. Miał najwyżej pięćdziesiąt lat, chociaż jego cera przypominała wyschniętą, wiotką maskę staruszka. Nie stronił od alkoholu, nawadniając się już od dziesiątej. Rychu dołączył do Tomasza koło południa, kiedy to łaskawie wstał z łóżka. Wcześniej słyszałam, jak wymiotuje, pokarany zbyt dużą ilością procentów w żyłach i siary w żołądku. Adam krył się po kątach, od czasu do czasu towarzysząc starszym kolegom. Jeśli rozmawiali, to przyciszonymi głosami.

Nie zwracali na nas uwagi, co z jednej strony było nam na rękę, a z drugiej, w pewnych przypadkach, niekoniecznie. Do toalety pozwolili nam pójść dopiero późnym popołudniem i przysięgam, że jeszcze chwila, a bym popuściła, zalewając piętro i zapewne mocząc to, co znajdowało się poniżej. Naraziłabym się tym samym na gniew porywaczy. Będąc chwilę bez opieki w dobudówce, chlapnęłam sobie trochę wody z wiaderka. Troszeczkę, tyle, żeby nie zauważyli. Nie dostawałyśmy ani jedzenia, ani picia, bo po co marnować zapasy na kogoś, kto i tak pożegna się z życiem w ciągu najbliższych dni?

Wieczorem postanowili nas wykorzystać, broniąc się tym samym przed zbytnim przemęczeniem. Ewelina poszła na front budynku razem z Rychem, a ja miałam przysłużyć się Adamowi.

Stałam w otwartych drzwiach, wpatrując się w zesztywniałe ciało Kasi. Leżała przed budynkiem, pod najbliższym drzewem, wlepiając sine ślepia prosto we mnie. Jej twarz tuliła się do poduszki ze ściółki leśnej. Gdyby nie te oczy, pomyślałabym, że odpoczywa. Przyjaciółka była ważniejsza niż to, co Zaleski ze mną wyprawiał. Sprawnie wiązał me wyciągnięte przed siebie ręce za pomocą liny. Nie należała do nas, oni musieli ją przywieźć.

— Nie masz wyrzutów sumienia? — zapytałam, kiedy szarpnął węzłem po raz kolejny. Nie odrywałam wzroku od przyjaciółki.

Podniósł na mnie oczy, lekceważąco unosząc brwi.

— Bo twoja koleżanka się zabiła? — zaszydził, zerkając przez ramię. — Nie. Była idiotką i to był jej wybór.

Popuścił trochę sznura, po czym obwiązał się nim w pasie. Ostatni raz pociągnął, upewniając się, iż nie wyswobodzę rąk. Machnął dłonią, ruszając w stronę lasu. Minęliśmy nagie ciało, jakby było tylko kawałkiem nieznanego ścierwa.

Las gęstniał z każdym pokonywanym metrem. Ptaki nad naszymi głowami urządzały sobie gonitwy, piszcząc oraz śpiewając, nieświadome drapieżców poruszających się kilkanaście stóp niżej. Wiewiórki skakały z korony na koronę, zrzucając zeschnięte liście. Całkiem miło się spacerowało, a może byłoby milej, gdybym nie wybrała się na przechadzkę z gwałcicielem i moim prawdopodobnym mordercą?

Litość, na którą zasługujesz [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz