ix. can I hold monaco?

415 85 1
                                    

─ Język urzędowy?
─ Francuski ─ odpowiadam, zaglądając w książeczkę będącą przewodnikiem po tym wcale nie tak malutkim państwie, w którym właśnie się znajdujemy.
─ Ale szczęście, że mam wykształconą ku temu pseudo żonę ─ mówi, przeskakując z nogi na nogę, ciągnąc za sobą walizkę przez jedną z głównych ulic Monako.
Śmieję się z niego a on wytyka język w moim kierunku. Przewracam oczyma i ciągnę swoją walizkę zaraz u jego boku.
─ Należy nam się impreza ─ mówię.
─ O nie, Honey Jones. Dziś idziemy do kasyna ─ dodaje, choć nie jestem co do tego przekonana. Kasyna rządzą się własnymi prawami. Wchodzisz, wygrywasz a potem cię nie wypuszczają dopóki nie obstawisz kolejnej kolejki, w której tak na marginesie przgrasz wszystko i wyjdziesz w majtkach.
Dosłownie.
Takie miałam o nich zdanie, ale Michael wręcz się uparł i z drugiej strony miał trochę racji, w końcu być w Monako, nie wstąpić do dzielnicy Monte Carlo i nie skończyć w kasynie to jak pójść do McDonalds i nie zjeść burgera, zamówić sałatkę.
─ Ale obiecaj mi teraz, że wyjdziemy gdy powiem, że na nas czas ─ mówię cicho i chwytam go pod rękę gdy wchodzimy do hotelu, w którym miejsce zarezerwował nam Michael przez internet podczas podróży z Barcelony.
─ Mogłabym prosić o nazwisko? ─ pyta z pięknym angielskim akcentem ciemnowłosa recepcjonistka. Michael uśmiecha sięi wymownie. Zapewne chodzi mu o to, że jednak jest w stanie dogadać się tutaj nie po francusku. Ale we Francji jest inaczej.
─ Clifford ─ odpowiada.
─ Michael i Honey Clifford, zgadza się? Miło mi państwa powitać w Columbus Hotel. Tutaj jest karta do państwa pokoju. W razie potrzeby można dzwonić po lokaja, polecam także naszą restaurację. Dziś mamy niesamowite zupy ─ zaczyna dość szybko i mam wrażenie, że tak na dobrą sprawę tylko ja jej słucham, bo mój towarzysz jest w innym świecie.
Chwilę potem dziękuję jej i wchodzimy do windy.
─ Nie miałem pojęcia, że są zniżki dla nowożeńców. Czasem opłaca się hajtnąć ─ mówi, wciąż śmiejąc się pod nosem.
Kiwam głową na znak tego, że zgadzam się z jego słowami i chwilę potem otwiera drzwi od pokoju, po czym wprowadza nasze walizki. Od razu podchodzę do wielkiego okna i spoglądam na panoramę Monako.
─ Tam chyba jest Monte Carlo. Trzeba zajrzeć w rozkład jazdy...
─ Przejdziemy się, zdążymy wrócić przed końcem doby pokojowej jeśli zjemy coś za pół godziny i nie dam się wciągnąć hazardowi.
─ Ty, nie dasz się wciągnąć ─ zaznaczam a Mike bezczelnie otwiera moją walizkę na co otwieram tylko znacznie szerzej usta. ─ Nie pomyliłeś się? O ile wiem nie nosisz staników.
─ O ile wiesz ─ powtarza, gdy ogląda się przez ramię ─ masz coś seksownego?
─ Miałam zabrać na podróż? Z tobą? ─ pytam gdy oboje zaczybamy się śmiać i ostatecznie zamykam mu walizkę przed nosem.

─ Oddałabym wiele za to, żeby odmówić gdy zapytał mnie czy za niego wyjdę ─ mówię, zajadając się sałatką z figami.
─ A ja żeby wybrać tańszy pierścionek. Pochowałem sześć tysięcy dolarów ─ mamrocze, biorąc w dłoń kieliszek z winem.
─ Akurat na biednego nie trafiło.
─ Ale na niego nie zasłużyła ─ mówi, skubiąc żeberka w iście śródziemnomorskiej przyprawie.
─ Prawda ─ wzruszam ramionami a mężczyzna unosi ponownie kieliszek.
─ Za popełnione błędy! ─ podnosi nieco głos, więc uderzam delikatnie swoim kieliszkiem w jego i upijam łyk półsłodkiego, czerwonego wina.
─ Mimo wszystko go kochałam ─ przyznaję się a Michael kiwa nieznacznie głową.
─ Mimo wszystko także ją kochałem ─ mówi i potem już milczymy. Dopiero po kilku minutach wracamy do normalnej rozmowy, gdy już idziemy w kierunku dzielnicy Monte Carlo. Po drodze, na jednym z deptaków gra uliczny muzyk. Akordeon w jego rękach zdaje się być w najbardziej odpowiednim miejscu na ziemi. Gra pięknie, płynnie i porusza, choć to zwykły akordeon a grający na nim mężczyzna to zwykły starszy pan. Wrzucamy mu pieniądze. Mamy euro z pobytu w Hiszpanii i wrzucamy dwa, potem jeszcze dwa aż w końcu Michael daje dwadzieścia i okręca mnie wokół mojej własnej osi. Wygłupiamy się, usiłując tańczyć a pan przygrywa nam nieco szybszą piosenkę. Na koniec zwalnia tak, że znajduję się już w ramionach Clifforda i tylko kołyszemy się na boki. Uśmiecham się pod nosem i gdy decyduje, że idziemy dalej łapie moją dłoń.
─ Bonne nuit ─ rzucam do mężczyzny a on zdejmuje beret i mamrocząc coś po francusku, z uśmiechem na ustach macha nam na pożegnanie.
Mrok powoli opanowuje Monako i zanim dochodzimy do kasyna robi się kompletnie ciemno. Michael gra od godziny i póki co się bogaci, wyglądając na niezdarnego, choć tak naprawdę to tylko pozory. Zachowuje się tak jakby już kiedyś grał i był w takim miejscu. Nudzę się, obserwując jego poczynania. Jąkając się odpowiada, że gra dalej, ale ciągnę go za rękaw. Mam wrażenie, że przedobrzy.
─ Naprawdę chcesz żebym przestał? ─ pyta, gdy kładę głowę na jego ramieniu. Sunę dłonią w dół po rękawie jego białej jak śnieg koszuli i ostatecznie splatam nasze palce ze sobą.
─ Tak, źle się czuję ─ mówię dokładnie to, co ustaliliśmy.
─ Nie może pan odejść od stołu jeśli reszta gra ─ zwraca mu uwagę po angielsku krupier a ja znacznie się opieram na moim towarzyszu.
─ Słabo mi Michael ─ mówię cicho a mężczyzna zabiera wygraną gotówkę.
─ Panowie, nadzwyczajna sytuacja, żona jest w ciąży. Zaraz wracamy ─ mówi. Nie zabiera wszystkiego, nie uwierzyliby, że wróci. Wychodzimy na dwór i gdy mniej więcej nikt nie zwraca na nas uwagi uciekamy. O mały włos nie łamię obcasów na bruku Monako, ale gdy znikamy z widoku wracamy w towarzystwie śmiechu do hotelu. Dobiega pierwsza, więc zmieniamy kierunek i za część wygranych pieniędzy jemy drugą kolację nad morzem śródziemnym w towarzystwie muzyki i wspomnień o minionym dniu.

Troszkę mnie nie było. straciłam formę do pisania opowiadań tego typu, więc zaczęłam szykować nowy projekt będący zbiorem opowiadań na zasadzie napisanej przeze mnie historii pt. Planets. Podobny styl, różne historie, które gdzieś kiedyś usłyszałam.

{ widowers } • clifford.Where stories live. Discover now