Hot Shot

1K 109 50
                                    


                Tydzień, tygodniem – jak każdy poprzedni, niezwykle spokojny i zdecydowanie pusty. Praca w klubie jest zdecydowanie żywsza tylko na weekendy. W tygodniu nie ma wielu osób, dopiero od czwartku zaczyna się maraton. Swój szczyt oczywiście ma sobota, gdzie klub pęka w szwach. Po lokalu przewija się wiele nieznajomych twarzy, nawet jeśli niektórzy są już stałymi bywalcami... i tak nie da rady ich zapamiętać.

         Voltron Club cieszył się niesamowitą popularnością wśród młodych imprezowiczów. Każdy weekend był wręcz jedną wielką orgią na parkiecie. Dj'e owego miejsca byli najlepsi w okolicy, kelnerki śliczne i kuszące, a barmani przystojni i doświadczeni. Niektórzy pracownicy to typowi studenci, którzy po prostu dzięki stałej pensji oraz sporych napiwkach, mogli się utrzymać na wyżynach ciężkiej nauki dla swej sowitej przyszłości.

          Jedną z takich osób był Keith, który od ponad roku, pełnił rolę barmana. Nigdy jakoś szczególnie nie wyrażał emocji dotyczących tej pracy, tym bardziej na nią nie narzekał. Miał gościu talent do mieszania drinków, wiedział co z czym połączyć, a tym samym wprawić dziewczęta w rozmarzone westchnienia. Czarnowłosy był niezwykle przystojny a jego stoicka twarz, zwinne dłonie, oraz postawa, po prostu sprawiały, że był oblegany ze wszystkich stron, a napiwki jakie mu się trafiały, zapewniały mu drugą pensję.

        Nigdy jednak nie był w stanie spamiętać swoich klientów. Było ich za dużo... kolorowi, szarzy, czarni, biali, żółci... Jak kto woli. On tylko podawał napoje i czasem jak miał lepszy dzień – posyłał uśmiech.

        Tej soboty, wszystko wokół jego osoby pozmieniało barwy. Nie dość, że jego współlokator się wyprowadził, to jeszcze o mało nie zawalił egzaminów. Był wściekły i nieco roztargniony. Została jeszcze godzina do otwarcia klubu, więc chwycił się polerki szklanek, całkowicie odpływając. Dopiero w momencie gdy poczuł dłoń na ramieniu, wzdrygnął się a whiskaczówka wyślizgnęła się na podłogę, rozbryzgując na wiele małych kryształków.

        -Keith, wszystko w porządku? Odleciałeś.

        Czarnowłosy widząc zmartwioną minę Shiro, westchnął i pokręcił głową. Poprawił mężczyźnie szarą muchę i zaraz chwycił się za miotłę, by posprzątać ten szklany bałagan. Sam przyodział zaraz swoją czerwoną muchę, widząc, że zielona jest jeszcze nie zabrana. Ach pewnie Pidge przyjdzie równo o 22... No nic. Wrócił do swych zajęć, by zaraz wbić się w rytm całonocnej zabawy.

        No i się zaczęło. Klub zaraz zalał tłum wygłodniały zabawy, Dj, wskoczył na swój stołek, a większość plejady ruszyła do wodopoju. W końcu jak tu zacząć balety, bez porządnego shota na pobudzenie? Keith zaraz został otoczony, a kolejka do niego, przypominała węża bez ogona. Shiro również był oblegany, a Pidge, która ledwie przyszła, została zaatakowana przez grupę facetów, łaknących zimnego piwska.

        Zazwyczaj to pierwszy rzut jest najtrudniejszy, potem ludzie podchodzą, by się doprawić, albo po podrywać barmanów. Po dobrej godzinie najgorsze oblężenie minęło, więc szatynka zniknęła na chwilkę na zapleczu, Shiro poszedł donieść towar, a Keith przez moment pełnił wartę w samotkę. Obracał butelkę likierku w dłoniach, by móc go porządnie wymieszać, kiedy do baru podeszło dwóch młodziaków. Byli mniej więcej w tym samym wieku co Kogane, lecz obaj zdawali się być innej narodowości. Jeden nieco grubszy i ciemniejszy, przypominał typowego Hawajczyka, a drugi był szczupły i widocznie pełen pewności siebie, przez co emanował kubańskim temperamentem.

        Latynos oparł łokcie o blat i zaczął bezczelnie wpatrywać się w czarnowłosego barmana, któremu z wolna zaczynała pulsować żyłka na czole. Nie odzywał się jednak i czekał.

Dirty Dancer [ Klance ]Where stories live. Discover now