Arthur podczas któregoś treningu musiał uderzyć się w głowę. Zdecydowanie. Od trzech dni gonił tylko z książkami w tę i we w tę. Przez wszystkie te lata, gdy mu służył, nie widział go z taką ich ilością. Na początku miał go za królewskiego dupka, który nie potrafi czytać. A te kilka dni ( i cała reszta, gdy widział go pochylonego nad dokumentami) przeczyły jego teorii. I to go po części irytowało. Reszta to to, że nie wiedział, co jego małżonek knuje. Zastanawiał się nawet nad tym, czy nie byłoby dobre zaprowadzić go do Gaiusa.
Jedyne, co udało mu się ujrzeć to okładka, która i tak nie powiedziała mu zbyt wiele. Jedyne, co zobaczył to kwiaty. Jego obrączka miała również zdobienia układające się w motyw kwiatu, ale nie znał się na nich, aż tak dobrze mimo zbierania ziół dla Gaiusa.
- Dokąd idziesz? - zapytał w końcu Merlin.
Arthur obejrzał się na niego w drzwiach i jego wzrok spoczął na zakrytym przez fałdy szat, brzuchu. Nie było jeszcze nic widać.
- Muszę coś załatwić. Nie czekaj na mnie.
Gdyby Merlin miał wazon pod ręką, pewnie już wylądowałby na ścianie. Lub drzwiach. Lub innych płaskich przestrzeniach w komnacie. Ale Merlin był cierpliwy i nie rzucał, czym popadnie. Wcale mie dlatego, że nic nie miał pod ręką, totalnie nie.
***
Następnego dnia, gdy się obudził, sam, bo Arthur nie wrócił na noc, zobaczył na poduszce obok frezję. Pamiętał go, bo Gaius jej często używał. Na stole znajdował się irys. Szybko ubrał pierwszą, lepszą szatę i wyszedł z komnat. Było dosyć wcześnie, więc nie spotkał nikogo na korytarzu, na którym znalazł białego hiacynta, a kilka metrów dalej niebieskiego. Z kwiatów zrobił sie już mały bukiet, ale to nie był koniec. Ekscytacja rozsadzała go od środka, był ciekaw, do czego go ta kwiecista droga go doprowadzi, i kto zrobił mu taką niespodziankę. Chociaż jego lista nie była zbyt długa. W zasadzie była na niej tylko jedna osoba. I to wywoływało uśmiech na jego twarzy, który nie chciał zejść.
Następną rośliną była konwalia. W drzwiach na dwór znalazł czerwonego goździka, a idąc przez dziedziniec do nieużywanej części ogrodu, różowego. Doszedł do wielkiego, zrobionego z bluszczu i innych pnących się roślin, mur.
Niby jak miał wejść do środka. Nic dziwnego, że wymyślił go Arthur. Zawsze pozostanie bezmyślnym, aroganckim dupkiem. Bezmyślnym aroganckim dupkiem ze świetnym tyłkiem... Stop! Wejście do ogrodu było ważniejsze. Teraz. Potem ma zamiar myśleć o wszystkich częściach ciała jego małżonka. Przeszedł wzdłuż muru, aż natchnął się na zagłębienie. Trudno dostępne, ale jednak wgłębienie, do którego moment później wszedł, z wściekłością marszcząc nos przez kłujące gałązki.
Odetchnął z ulgą, gdy wyszedł z przejścia. Rozejrzał się dookoła i dosłownie szczęka mu opadła. W ogrodzie znalazł wszystkie te kwiaty, które go tu doprowadziły. Najpierw goździki, potem irysy, hiacynty, frezje i inne. W kącie pięły się drzewa, a pod nimi stała długa, rzeźbiona z drzewa ławka.
- Uważaj, bo ci mucha wleci - usłyszał i podskoczył zaskoczony. Spojrzał za siebie i zobaczył uśmiechającego się Arthura, który moment później podszedł do niego i objął go w pasie. - Podoba się?
- Bardzo - przyznał. - Ale z jakiej to okazji?
- Mój prezent ślubny dla ciebie - wsadził nos we włosy Merlina i zaciągnął się ich zapachem. - O tym miejscu wiemy tylko my dwaj. I Gaius - zamyślił się - I Gwen. Ale to dlatego, że mi pomagali.
- Sadziłeś to wszystko? - zdziwił się Merlin. - Przecież jesteś leniem - Ręce na jego biodrach zacieśniły swój uchwyt, ale nie na tyle mocno, by zrobić siniaki.
- Aleś ty zabawny, Merlinie. Ciesz się, że jestem w nastroju - prychnął.
- To co? Teraz ja ci się mam odpłacić? - otarł się o Arthura sugestywnie i spojrzał na niego niewinnie.
- Nie.
- Ależ... Zaraz. Jak to ,,nie"?
- Nie spałem całą noc, przygotowując ten ogród. I drogę do niego. Wiesz, ile trwało znalezienie znaczeń kwiatów i sprowadzenie ich do Camelotu? Idę spać - odpowiedział mu, odwrócił się na pięcie i odszedł, ziewając głośno.
- Arthurze!
***
No wiem. Jestem okropna, a tłumaczenie się nic nie da. ALE postaram się poprawić.