Hope

18 4 1
                                    

Ranek był potworny. Padało, wiało i było zimno. Jadąc autobusem można to było najbardziej odczuć. Mimo wszystko postanowiłam pójść dzisiaj do Akademii. W końcu jutro jest przedstawienie i cały dzień będziemy ćwiczyć. Mam nadzieję, że Madame Marta będzie dzisiaj w lepszym humorze.

Autobus jadący w stronę Akademii zawsze był zatłoczony, niezależnie czy jechałeś wczesnym rankiem, południem czy o północy. Dzisiaj na szczęście udało mi się załapać na miejsce siedzące. Wokół tłoczyli się zmoknięci ludzie. Nagle autobus się zatrzymał, a wszyscy jak kręgle po przewracali się na wszystkie strony. Na mnie wpadła jakaś dziewczyna szczelnie opatulona kurtką przeciwdeszczową
Jej palce prawie wydłubały mi oczy.
- Przepraszam - sapnęła starając się podnieść. Na jej policzkach tańczyły ogniste rumieńce, a buzia wykrzywiała się w przepraszający uśmiechu.
- Nic się nie stało - stęknełam rozmasowywując obolałą dłoń, która ucierpiała chyba najbardziej. Autobus ruszył dalej, a ja wskazałam na wolne miejsce obok mnie. - Siadaj - dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze raz i pośpiesznie usiadła jakby się bała, że ktoś ją podsiądzie.Wbiłam z powrotem wzrok w widok za szybą.

- Clare - odezwała się po chwili nieznajoma. Zmarszczyłam tylko brwi nie rozumiejąc o co chodzi. - Tak mam na imię.

- Ah... Hope - uścisnęłam jej wyciągniętą dłoń. I tak zaczęła się rozmowa. Clare okazała się sympatyczną dziewczyną, która ciągle zmienia miejsca zamieszkania.

Tak miło nam się rozmawiało,że nim się obejrzałam byłam już w centrum, mijając mój przystanek. Do zajęć miałam pięć minut, a tymczasem ja byłam kwadrans drogi od Akademii. Szybko wyszłam z autobusu na następnym przystanku (uprzednio wymieniając się numerami z Clare) i wsiadłam do pierwszego lepszego busa jadącego w stronę Akademii.

Zajęcia już dawno się rozpoczęły, gdy ja wiązałam pointy w garderobie. Przemierzając korytarze otaczała mnie cisza. Szłam pewnym krokiem w stronę sali głównej, gdy zza drzwi jednej z salek dla początkujących dobiegło mnie ciche łkanie. Spojrzałam ostrożnie przez uchylone drzwi do środka i nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. W środku, klęcząc przed lustrem, płakał Jack we własnej osobie. Jack Wilson. Zatkało mnie. Jack płacze? Być nie może. Chciałam podejść i go pocieszyć, zapytać co się stało, ale to przecież był on, ten który natrętnie truje mi życie od ponad roku. Tak, to jest ten, który zniszczył karierę wielu dobrym baletnicom. Nie, jego się nie pociesza. Należą mu się wszelkie zła.

- Jack? - szepnęłam tak cicho, że tylko ja to słyszałam. A przynajmniej tak mi się wydawało.

- Czego tu szukasz - chłopak odwrócił się i łypnął na mnie groźnie, jego oczy były czerwone od płaczu. - No i czego się tak gapisz Hope? Jesteś zadowolona?

- Dlaczego miałabym być...

- Zjeżdżaj stąd brzydulo - warknął, a ja usunęłam się w cień.

Empty HandsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz