Historia jest po części zmyślona, więc proszę się nie czepiać szczegółów. Zaczyna się od 18-letniego Kraftiego, który dowiaduje się, że... z resztą sami możecie przeczytać ;) Miłej lektury.
Niesamowite, że każdy kto mnie zobaczył ma o mnie inne informacje. Jedni mówią, że doświadczony skoczek, piękne noty, idealne lądowanie. Są też ci drudzy. Mało mnie obchodzi, co myślą, bo od nich da się tylko usłyszeć: karzeł, za młody, kurdupel, 1,60m w kapeluszu, nawet nie wie, co to telemark itp. Ah, nie cierpię ich. Szczególnie tego całego Wellingera i bandy. Co ja im zrobiłem? No przecież. Odebrałem szanse na sukces w Pucharze Świata, po prostu przyszedłem i skoczyłem. Jestem od nich o wiele gorszy, więc niech się nie czepiają. Nie zabiorę im tego, co osiągnęli przez lata. Bynajmniej nie mam tego na celu. To tylko sport, powinien być przyjazny. Ale nie. Oni mordują mnie wzrokiem zaraz, gdy pojawię się na skoczni. Tak też było tym razem. Siedziałem spokojnie na ławcę, gdy te dwa buce podeszły znienacka. - Ty, kurdupel. Pomysliłeś skocznię, juniorów jest tam - wskazał palcem i odeszli ze śmiechem. Nie rozumiem ich. Nic nie robię, staram się nie zachodzić im drogi, ale oni i tak mnie znajdą. - Michi - zwróciłem się do blondyna - Nie chcę tu dłużej być. - A co? Wellinger? Pokiwałem głową. - Słuchaj młody - chcesz być kimś to im się postaw. Pokaż im jak jest naprawdę. A może mają rację? Nie dam rady. Nie. Zrobię co mówią. Pokażę tym narcyzom, gdzie moje miejsce!
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.