1

117 16 2
                                    

''On jest jak ojciec, którego nigdy nie miałem... Nie wiem, jak głupi muszę być myśląc o złym człowieku w dobry sposób. Jestem psychiczny, psychiczny jak on.''

- Luke! - głos Liz rozniósł się po całym pomieszczeniu. Blondyn wrzucił ostatniego cukierka do ust i szybko pobiegł do kuchni, nie chcąc kary ze strony matki. - Widziałeś może słodycze na święta? Byłam pewna, że położyłam cały worek w szafce pod zlewem. - kobieta odwróciła się w stronę syna, patrząc na niego wyczekująco. Chłopiec spuścił wzrok na swoje stopy, przybierając smutną postawę.

- Zjadłem je, mamo... - powiedział niepewnie. - Przepraszam.

- Kochanie, przecież mówiłam ci, że są na Wigilię dla dzieci państwa Hood. - westchnęła. Jej ręka szybko powędrowała do kieszeni spodni, z których wyciągnęła niegruby portfel. Przez chwilę się zastanawiając, patrzyła na parę banknotów w jego środku i finalnie ostatnie swoje pieniądze podała chłopcu. - Pójdziesz do sklepu. Cisza nocna jest dopiero za pół godziny, zdążysz. Chyba nie muszę mówić ci, co masz kupić? - młodzieniec pokręcił przecząco głową.

- Mam iść sam? - zapytał, zakładając swoje niebieskie trampki na stopy.

- Jesteś już duży, dasz radę. Ja mam jeszcze parę ciast do upieczenia. - przymknęła oczy ze zmęczenia, a najmłodszy Hemmings, nie chcąc już zawracać jej głowy, po prostu opuścił mieszkanie. 

Miał do sklepu pięć minut drogi spacerem, dlatego szedł powoli, bez zbędnego pośpiechu. Mijał domy, w każdym z nich dział się istny przedświąteczny bałagan. Każdy budynek przyozdobiony był milionem kolorowych lampek. Jedyną rzeczą, której brakowało do uzupełnienia tej cudownej atmosfery był śnieg. Ale o to trudno było w Australii, gdyż padał on tam tyle razy w roku, ile Luke umył dłonie po wyjściu z toalety w całym swoim życiu. 

Światła latarni oświetlały twarz chłopca i jego drogę, która powoli dobiegała końca. Dwunastolatek zatrzymał się przed sklepem, oglądając kartkę na nim wywieszoną.

''Nieczynne w święta''

- Kto by się spodziewał, huh. - parsknął pod nosem, otwierając drzwi supermarketu. Do jego uszu doszedł charakterystyczny dźwięk dzwonka, mający na celu oznajmić panu za ladą przyjście nowego klienta. Blondyn od razu powędrował do działu ze słodyczami, uśmiechając się na widok tysiąca słodkości. Wziął do ręki woreczek i zaczął nabierać do niego po jednej garstce każdego rodzaju cukierków, pilnując, by nic się nie wysypało. Szczęśliwy, z nieco ciężkim pakunkiem przy sobie, podszedł do wagi stojącej na kontuarze obok kasy. Umieścił ciężar na maszynie, oglądając szybko zmieniające się cyferki. Dwa kilogramy. 

Zaczął zastanawiać się czy to nie za dużo, lecz przeszkodził mu kasjer.

- To będzie dwanaście dolarów. - mężczyzna łapczywie wyciągnął rękę po pieniądze. Niebieskooki sięgnął do kieszeni, wyjmując banknoty i przeliczając je w rękach. Podał wyznaczoną kwotę sprzedawcy, zachowując pozostałego dolara dla siebie. Kiwnął pożegnalnie głową i zabierając swoje zakupy, opuścił budynek. Rozejrzał się dookoła. Miasto było już całkowicie puste, światła w domach pogasły, a głośna muzyka wydobywająca się z mieszkania naprzeciwko sklepu ucichła. Nastała ta godzina. Cisza nocna.

Niski blondyn przeraził się na myśl o powrocie do swojej chaty. Niby było to zaledwie pięć minut drogi, lecz trauma spowodowana dużą ilością horrorów obejrzanych przez chłopca dawała mu teraz się we znaki. Nastolatek był cholernie przerażony i marzył teraz tylko o tym, by znaleźć się w łóżku wraz ze swoim pluszowym misiem. 

- Ale jesteś głupi, Luke. - odezwał się sam do siebie i ostatecznie ruszył z miejsca, w którym stał, stawiając niepewne kroki i rozglądając się na prawo i lewo. W sumie już zapomniał o tym, czego się bał. Policji, która mogła zjawić się u jego boku w każdej chwili? Cieni bezdomnych, dzikich kotów? A może sam siebie?

To miało pozostać zagadką.

Prowadził się samotnie pośród drzew, różnokolorowych budynków i ciszy, która w tym momencie była nieznośnie "głośna". Nie wiedział, czy dzięki temu czuł się bezpieczniejszy czy jednak  nie. Gdyby był młodszy zapewne liczyłby na to, że uratuje go Święty Mikołaj, podwożąc swoimi magicznymi saniami do domu. Ale tak nie było.

- Heeeej? Wszystko w porządku? - dzieciak podskoczył, słysząc nieznany głos zza swoich pleców. Odwrócił się, mierząc mężczyznę wzrokiem od stóp do głów i stwierdził, że nie wygląda on groźnie. Włosy miał kręcone, a w jego policzkach znajdowały się dołeczki, co powodowało, że przypominał uroczego nastolatka. - Boisz się? Och, niepotrzebnie. Jestem Ashton.

- Umm... Luke. - chłopcy podali sobie przyjaźnie dłonie. 

- Może cię gdzieś podwieść? Akurat jadę w stronę, w którą idziesz, Nath...ekhm, Luke. - uśmiechnął się, odchrząkując nieznacznie. Młodszy kiwnął tylko głową na zgodę i zobaczywszy samochód, usiadł na miejscu pasażera w starej furgonetce Ashtona. Mężczyzna szybko znalazł się za kierownicą i odpalił silnik, cały czas delikatnie unosząc kąciki swoich ust. - Gdzie mieszkasz?

- Tasman Parade 239 - blondyn poprawił się na miejscu, kładąc reklamówkę ze słodyczami na swoich kolanach. Loczek przytaknął, milknąc natychmiast i skupiając się na drodze. Razem od czasu do czasu zerkali na widoki zza okna, lecz młodszy chłopak zaprzestał tej czynności zaraz po tym, gdy tak jak uważał - nieświadomie przejechali obok miejsca jego zamieszkania. - Minąłeś mój dom. - Kierowca rozejrzał się po okolicy.

- Rzeczywiście! Przepraszam. - jego twarz wyglądała na naprawdę przejętą tym faktem, jednak nadal jechali przed siebie. 

- Zawrócisz? - młodzieńcowi zaczęło szybciej bić serce, a jego ręce samoczynnie się trząść.

- Dlaczego miałbym? - usłyszał ociężały głos przy uchu i wywnioskował z tego jedno:

Miał kłopoty.

Nathan [Muke]Where stories live. Discover now