11 - Secrets

425 40 76
                                    

Nasze kroki odbijały się echem od ścian korytarza, kiedy schodziłyśmy kolejno na coraz to niższe poziomy. Światła jarzeniówek były przytłumione, a Azyl pogrążony w wyjątkowej ciszy; najwyraźniej na zewnątrz było dość późno. Uniosłam głowę, instynktownie szukając gwiazd na sklepieniu – ale jedyne, co zobaczyłam nad sobą, to metalowa kopuła wysoko w górze.

– Jesteś pewna, że możemy tu być? Nie ma tu czegoś w stylu ciszy nocnej? – wyszeptałam niepewnie do Risy, gdy poprowadziła mnie do kolejnych metalowych schodów w dół.

– Ze mną nic ci się nie stanie – uspokoiła mnie dziewczyna, otwierając dla mnie kolejne drzwi. Korytarze zdawały się być prawie całkiem opustoszałe; minęliśmy po drodze zaledwie kilku wojowników, głównie tych patrolujących teren, którzy widząc, że jestem z Risą, nie zwrócili na mnie większej uwagi. Po tylu taksujących spojrzeniach, którymi zostałam obrzucona dziś przez większość społeczności Azylu, sprawiało mi to właściwie ulgę – przynajmniej przestawałam czuć się tak oszołomiona i przytłoczona tym miejscem.

Po kilkunastu minutach dotarłyśmy do wyjątkowo ciężkich, wręcz pancernych drzwi. Risa otworzyła je z trudem, a ja wstrzymałam oddech, gdy moim oczom ukazały się kolejne schody, prowadzące stromo w dół – tym razem pogrążone w głębokiej ciemności, przerzedzanej jedynie kilkoma pochodniami.

– Risa, czy jesteś tego pewna?... – nie potrafiłam ukryć przestrachu w swoim głosie. Dziewczyna roześmiała się cicho na widok mojej miny.

– Spokojnie. Elisea pracuje dziś na nocną zmianę, więc nie powinnyśmy mieć żadnych problemów – rzuciła lekko w odpowiedzi i ruszyła w dół – a ja, pozbawiona innych możliwości, za nią. Schodziłam najostrożniej, jak umiałam i trzymałam się mocno poręczy, czując, jakby schody przedłużały się w nieskończoność z każdym moim krokiem – a im niżej byłyśmy, tym zimniejsze stawało się powietrze.

– Czy ty też tu pracujesz? – spytałam Risę, by odwrócić swoją uwagę od ogarniającego mnie z każdą chwilą niepokoju; mój szept odbił się głuchym echem od chłodnych, kamiennych ścian.

– Nie, w życiu. Nie wytrzymałabym tutaj, tak daleko od słońca – odparła z rozbawieniem dziewczyna. – Pracuję przy zasobach, więc często wychodzę w las razem z grupą myśliwych. Głównie zbieram potrzebne zioła i owady do wytwarzania leków, a od niedawna uczę się też je robić sama.

– To prawie jak w wiosce, co? – nie mogłam powstrzymać bladego uśmiechu, przypomniawszy sobie ciągłe wymykanie się Risy z wioski do lasu i jej ogromną wiedzę na temat roślin i ziół.

– Tak – dziewczyna uśmiechnęła się smutno. – Prawie.

Dotarłyśmy do końca schodów; Risa roześmiała się cicho na widok ulgi na mojej twarzy, gdy w końcu stanęłam na bezpiecznej ziemi. W betonowym korytarzu, w którym się znalazłyśmy, panował półmrok, więc dopiero po dłuższej chwili zobaczyłam napisy na ścianach, jakby namalowane czarną farbą: oddział A, B, C...

– To miejsce także powstało przed Praimfayą – uprzedziła moje pytanie Risa i poprowadziła mnie w stronę ostatniego z wejść. – Według legendy to właśnie tutaj Założyciele i Becca Pramheda dali początek całemu funkcjonowaniu Azylu. Żeby zachować bunkier w sekrecie przed walczącymi o władzę w stolicy, nauczyła obywateli formuły, która miała ochronić tajemnicę tego miejsca.

Gdy otworzyłam usta, by spytać, o jakiej formule mówi, dziewczyna otworzyła metalowe drzwi przed nami i wprowadziła mnie do środka.

Moim oczom ukazało się kilkanaście zbiorników, połączonych skomplikowanym systemem rur i tub. Całość maszynerii napędzana była pracującym głośno generatorem. Gdy podeszłam bliżej konstrukcji, zobaczyłam ustawione na stole fiolki, do których rurkami wlewana była kropla po kropli gęsta, przezroczysta substancja. Risa chwyciła jedną z fiolek w dłoń i przytknęła mi pod nos. Zmarszczyłam brwi, nie będąc w stanie rozpoznać tego dziwacznego zapachu, nieco kojarzącego mi się z laboratoriami na Arce.

Survivors: Praimfaya || the 100Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz