40 - Worthless

171 26 16
                                    

Gyon op gon Haihefa!

Wstałam z klęczek i wzięłam Shaelyn na ręce, by mogła zobaczyć królewski pochód ponad tłumem, w środku którego staliśmy. Król Savan szedł powoli w stronę kamiennego wzniesienia ramię w ramię z królową Tityą, a za nimi ubrane w barwne kostiumy Ziemianki niosły pozłacane misy i pochodnie. Każdemu ich krokowi akompaniowały bębny tak donośne, że miałam wrażenie, że czuję w brzuchu ich wibrowanie.

Kiedy królewska para zasiadła na tronach, z tłumu wystąpił Azariah, prowadzony przez dwoje wojowników z wojennymi barwami na twarzach. Kael, patrzący na całe widowisko pomiędzy nogami stojących przed nami Ziemian, wydał cichy okrzyk podziwu – niemalże nie poznał przyjaciela, ubranego w uszyte specjalnie dla niego szaty Podakru, z ostrzyżonymi blond włosami i wzorami z ciemnej farby na twarzy.

Byłam pod wrażeniem spokoju i opanowania chłopca, na którego patrzyła przecież cała wioska; jedynie jego ukradkowe zerknięcia na tłum pokazywały, że czuje się niespokojny, jakby kogoś szukał.

I wiedziałam dokładnie, kogo.

Z całych sił starałam się ignorować strach, rosnący mi w gardle przez cały dzień – szczególnie, gdy słońce zaszło, a Jamesa nadal nigdzie nie było. Próbowałam uspokajać się myślą, że wiele rzeczy mogło go zatrzymać, a skoro wartownicy nie przywlekli go jeszcze do króla, to nie udało im się go schwytać; ale przecież mogło to również oznaczać, że postanowili ukarać go natychmiast...

Z trudem wzięłam kolejny oddech. Wiedziałam doskonale, że nawet na sekundę nie mogę poddać się paranoi – szczególnie że dziś czułam się bardziej obserwowana, niż zwykle. Ilość martwych ryb w jeziorach przeraziła Podakru i przez cały dzień musiałam udawać równie zaskoczoną i wzburzoną, co oni, wysłuchując ich teorii o wybuchu jakiejś nieznanej mi zarazy albo zatruciu wód przez Azgedę. Bałam się przez moment, że połączą zniknięcie Jamesa ze śmiercią ryb, ale okazało się, że miał solidne alibi: całą noc pomagał rybakom przy dokach i był wraz z nimi świadkiem tego, co się stało.

Król dopiero około południa wydał odzew do ludu na ten temat – nakazał wszystkim spokój i przysiągł zająć się tą sprawą po koronacji, a tymczasem na potrzeby uczty polecił opróżnić część spichlerzy, czym skutecznie odwrócił uwagę ludzi od problemu. Zgodnie z zaleceniami Jamesa obserwowałam go uważnie; nie wyglądał na wyjątkowo zaaferowanego czy zdenerwowanego, więc albo idealnie odgrywał swoją rolę, albo teoria wysnuta przez chłopaka nie miała prawa bytu.

Ale teraz, kiedy koronacja trwała, a on nadal nie wracał, nie miało to już dla mnie żadnego znaczenia. Trzymałam dzieci tuż przy sobie, z całych sił usiłując wyglądać na podekscytowaną i zachwyconą uroczystością, ale każda sekunda była dla mnie wewnętrzną walką z paraliżującym strachem, że marnuję cenny czas, kiedy James może potrzebować mojej pomocy, może być w niebezpieczeństwie, może już nie...

Haihefa, ai swega yu klin – rozległ się pomiędzy uderzeniami bębnów głos Azariaha. Klęczał teraz przed tronem ojca, zgodnie z zasadami królewskich obrzędów. Choć jego głos był cichy, uderzyła mnie ukryta w nim siła. – Przysięgam wieczną miłość i oddanie naszemu klanowi, przysięgam prowadzenie go po ścieżkach zwycięstwa i przysięgam opiekę, gdy twoje kości dołączą do grona naszych przodków.

Król wstał i uniósł swój miecz w górę. Zachowywał idealną powagę, ale nawet z odległości mogłam dostrzec, że jego oczy płonęły.

– Duchy przeszłe, przyszłe i teraźniejsze zaakceptowały twoją przysięgę, Azariahu kom Podakru – dobiegł mnie jego donośny głos. – Akceptuję cię i ja jako następcę mojego tronu, kości z moich kości, krew z mojej krwi.

Survivors: Praimfaya || the 100Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz