Rozdział 2

215 25 48
                                    

22 kwietnia, czwartek.

Następnego dnia jest deszczowo. Krople uderzają o szyby i spływają po nich strużkami. Chociaż słońce świeci mocno, wydaje się, że ludzie są w wyjątkowo kiepskich nastrojach, w tym również i Louis. Siedzi na swojej zmianie w kawiarni i bębniąc palcami o ladę, wpatruje się nieobecnym wzrokiem w powiększające się kałuże. Ruch jest dziś dość spory, może z powodu chęci przeczekania gdzieś ulewy.

Niosący się z radia głos Louisa Armstronga zakłóca na moment brzdąknięcie dzwoneczka, oznajmujące przybycie nowego klienta. Louis podnosi głowę i ułamek sekundy później jest już w drodze, by odebrać płaszcz od niskiej kobiety w średnim wieku.

— Dzień dobry, Georgio — wita się z uśmiechem, odwieszając okrycie koloru kremowego na wieszak.

— Och, uwierz mi, nie jest taki dobry — wzdycha kobieta, gdy Louis gestem dłoni zaprasza ją do stolika. Potem odsuwa krzesło, na które ta opada ze zmęczeniem. — Od rana męczy mnie straszna migrena. Pomyślałam, że może najlepsza w całym Chicago herbata Louisa Tomlinsona trochę ukoi ból.

Skończywszy mówić, mruga do niego i uśmiecha się delikatnie. Louis wydobywa z siebie krótki śmiech i znika z powrotem za ladą, by sięgnąć po odpowiednią herbatę — białą o smaku mandarynkowym.

Możliwe, że traktuje Georgie Smith z nieco większą uprzejmością niż pozostałych klientów. Ma dużo szacunku do tej pogodnej i energicznej, jak na swoje lata (Georgia zabiłaby go, gdyby usłyszała od niego te określenie), kobiety.

Poznali się pewnego letniego popołudnia zeszłego roku, gdy Louis siedział trochę roztrzęsiony na ławce w parku. Niedługo przed tym odeszła (Louis nienawidzi słowa "umarła") jego babcia i naprawdę kiepsko to zniósł. Wypłakiwał sobie oczy, siedząc pośród drzew w dość opustoszałym parku, bo wiedział, że tłumienie emocji nie pozwoli mu ruszyć dalej. Louis jest strasznym wrażliwcem, okej? Ale nikt inny poza nim nie musi o tym wiedzieć. Nie chciał, by jego rodzina widziała go w takim stanie, bo to sprawiłoby tylko, że czułby się jeszcze gorzej, niemęsko, obnażony, słaby i wszystkie inne przymiotniki podkreślające jego kruchość. Dlatego też tamtego dnia przechodził przez żałobę samotnie, aż nie przysiadła się do niego pewna starsza kobieta. Nie powiedziała nic, tylko ujęła delikatnie jego dłoń, obserwując kaczki urządzające sobie kąpiel w jeziorku. Louis zdziwił się na ten gest — w końcu obca kobieta trzymała go za rękę, podczas gdy był w rozsypce, zapłakany jak ośmioletni chłopiec. Wtedy przemówiła:

— Nie denerwuj się. Nie wstydź się, że masz uczucia.

Louis zawahał się — przeszło mu przez myśl, by jak najszybciej dać stamtąd nogę — ale w końcu zdecydował się odpowiedzieć.

— Z wielką chęcią bym się ich pozbył.

— Zmienisz zdanie, gdy szczerze się zakochasz, kochanie — powiedziała spokojnie i wreszcie na niego spojrzała, a w jej oczach zobaczył prawdziwe, ludzkie zainteresowanie i otwartość. I jakkolwiek przereklamowanie i niewiarygodnie nie brzmiałyby jej słowa, Louis wziął je sobie do serca. Tak po prostu.

— Trzymam za słowo.

Potem jakoś tak wyszło, że spotykali się częściej, w tym samym miejscu. Rozmawiali. Louis nie mówił zbyt wiele, ponieważ wolał słuchać opowieści Georgii. Kiedy zaczęła się I wojna światowa, miała zaledwie pięć lat. Louis nie dowierzał, jak wiele przeszła ta kobieta. Podziwiał ją — była inteligentna, silna, szczera i nigdy nie oceniała Louisa. Jeszcze nie spotkał kogoś, kto nie patrzyłby na niego w sposób, jakby wiedział o nim dosłownie wszystko. Georgia twierdzi, że ktoś taki stanie kiedyś na jego drodze, ale Louis za każdym razem zbywa to krótkim "akurat", bo, cóż, nie jest aż takim optymistą. Jeśli w ogóle jest?

Imagine (Larry Stylinson)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz