Prolog (PROMO)

3.6K 223 47
                                    

„Najpiękniejszy uśmiech ma ten, kto wiele wycierpiał"

- Jan Twardowski

  Zielony płaszczyk, który miałam na sobie był już gdzieniegdzie poplamiony, ale nie zwracałam na to uwagi. Wbiegłam w kałużę i podskoczyłam, a krople wody zupełnie jak spadające gwiazdy rozbiegły się w czterech kierunkach. Co jakiś czas odwracałam się i spoglądałam w stronę mamy, która spokojnie podążała za mną. Las pełen był kolorowych liści. Zbierałam tylko te czerwone i żółte. One najbardziej mi się podobały.

 − Mamo! – krzyknęłam. – Spójrz! – Podniosłam ogromny liść klonu i podbiegłam do niej.

 − Jest śliczny – powiedziała, odbierając go ode mnie.

  Uśmiechnęłam się promiennie i zadarłam główkę do góry.

  Mama była bardzo ładna. Przypominała syrenę. Eteryczną istotę, o której tak dużo poetów i pisarzy wspominało w swoich dziełach. Miała regularne, delikatne rysy twarzy, a w świetle słońca jej jasne włosy iskrzyły się jak złoto. Błękitna sukienka podkreślała duże, lawendowe oczy, które skradły serce nie jednemu mężczyźnie. Malinowe usta i brzoskwiniowa cera były tylko dopełnieniem ideału.

  Chwyciłam ją za rękę. Była zimna, ale nie zwracałam na to uwagi. Przytuliłam się do niej i poczułam dotyk na głowie. Lubiłam, gdy głaskała mnie po włosach.

  Dużo ludzi mówiło, że jestem strasznie do niej podobna, różniło nas tylko spojrzenie. Miałam piwne oczy ojca. Ilekroć słyszałam takie komentarze czułam się dumna i szczęśliwa.

 Moja mama była najpiękniejsza i najzdolniejsza na świecie. Nikt nie potrafił wydobyć tak czystych i idealnych dźwięków z instrumentu jak ona.

 − Mamo? – Pochyliła głowę i spojrzała na mnie. – Kiedy będę grała tak pięknie jak ty?

 − Już niedługo – odpowiedziała z charakterystycznym dla siebie spokojem.

 − Naprawdę? – Podniecona spojrzałam jej w twarz, ale mama patrzyła przed siebie.

 − Tam gdzie zmierzamy będziesz najlepszą skrzypaczką. – Chwyciła mnie za rączkę i ruszyłyśmy leśną dróżką coraz bardziej zagłębiając się w labirynt roślin.

 − Będę dużo ćwiczyć – powiedziałam wesoło. – Dopóki nie będę grać tak pięknie jak mamusia!

  Drzewa zaszeleściły pod wpływem wiatru, a deszcz różnokolorowych liści spadł prosto na nas. Szczęśliwa uniosłam rączki do góry i z fascynacją obserwowałam podniebny taniec.

  Zanim doszliśmy do jeziora zebrałam całkiem spory bukiet. Odwróciłam się i dostrzegłam mamę, stojącą na końcu drewnianego pomostu. Nie wahając się pobiegłam w jej stronę. Zwolniłam nieco, gdy dostrzegłam ciemną toń wody. Ostrożnie pokonałam ostatnie kilka metrów.

 − Mamo? – Stałam dokładnie za nią. Błękitna sukienka owinęła się wokół jej kostek, a wiatr potargał do tej pory idealnie ułożone włosy. Nie odpowiedziała.

  Podeszłam bliżej i stanęłam bezpośrednio przed nią. Wpatrywała się w spokojne ruchy tafli jeziora. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Uniosłam bukiecik zrobiony z różnokolorowych liści i uśmiechnęłam się.

 − To dla ciebie – powiedziałam.

  Mama spojrzała na mnie, a potem na podarunek. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jesienny bukiet. Jej oczy zasnuła dobrze mi znana mgła. Skrywała myśli, by nikt niepowołany nie mógł ich odczytać. Opuściłam rączki i po prostu czekałam. Mówienie teraz do niej było bez sensu. Przyjrzałam się jej przechylając główkę i marszcząc cieniutkie brwi. Zdarzało się to coraz częściej. Nagle jej twarz jakby stopniała. Podniosła wzrok, który nie był już matowy. Przykucnęła i objęła mnie ramionami.

  − Nie zostawisz mnie, prawda? – zapytała, drżącym głosem i jednocześnie ścisnęła mnie mocniej. – Nie zostawisz...

  Wtedy nie rozumiałam co tak naprawdę oznaczały jej słowa, ani czego były zapowiedzią. Byłam tylko siedmioletnim dzieckiem. Dziewczynką, która udałaby się wszędzie byle tylko być z matką. Miłość i przywiązanie tylko to się liczyło. Dlatego odpowiedź na jej pytanie wydała mi się niezwykle prosta.

  Odrzuciłam za siebie bukiecik i objęłam mamę za szyję. Kolorowe liście wylądowały na niczym nie zmąconej tafli jeziora i powoli odpływały jak łódeczki.

  − Kocham cię – powiedziałam, wtulając główkę w jej ramiona.

  − Ja ciebie bardziej Aniu. I dlatego, nie potrafię cię tu zostawić...

  Poczułam jak jej ciężar ciała na mnie napiera.

  − Mamo? – Uniosłam głowę i spojrzałam na nią niewinnym wzrokiem. Uśmiechnęła się. Po raz pierwszy od dawna.

 Poczułam się szczęśliwa. Nie często to robiła, dlatego traktowałam taką chwilę jak najcenniejszy skarb. Kochałam ten ciepły, dodający otuchy, promienny uśmiech, który pod każdym względem był idealny.

  Nie spuszczałam wzroku z jej twarzy. Nawet wtedy, gdy straciłam równowagę. Jej włosy rozwiały się i utworzyły wokół głowy aureolę. Naprawdę wyglądała jak syrena. Była piękna, uzdolniona i... zabójcza.

  Woda była zimna. Bardzo. Do tego stopnia, że odczuwałam fizyczny ból. Panika. Strach. Te pierwotnie emocje opanowały moje ciało. Dusiłam się. Ramiona matki były jak śmiercionośna pułapka. Walczyłam, ale nie potrafiłam się wydostać. Wbiłam paznokcie w jej skórę i wtedy spojrzałam w oczy. Były puste. W tej jednej chwili wszystko stało się dla mnie jasne. Ona od dawna była martwa...

  Jej powieki powoli opadły, a uścisk zelżał. Przerażona odepchnęłam ją od siebie i spojrzałam w górę. Nie potrafiłam pływać, ale ze wszystkich sił próbowałam wydostać się na powierzchnię. Ciało matki, już dawno pochłonęła otchłań. Nie walczyła. Poddała się i przegrała. Promienie słońca przedzierały się przez wodę. W akcie desperacji uniosłam dłoń. Kurczowo próbowałam uchwycić świetlny sznur. Zupełnie jakby to miało pomóc. Zabrakło mi jednak sił. Zanim jednak straciłam przytomność dostrzegłam cień, który przybrał kształt człowieka. Wciągnął w moją stronę dłoń, a ja pogrążyłam się w ciemności.

  Tego dnia zdałam sobie sprawę z jednej, bardzo istotnej rzeczy. Nic na tym świecie nie jest idealne, a z pewnością nie ludzie...

IDEALNY JAK DIABLI - JUŻ W KSIĘGARNIACH!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz