Niepowetowana strata

5 1 1
                                    

- Dzień dobry - rzekł mężczyzna w meloniku, zbliżając się do mnie. W ręku miał parasol, który wziąłem za karabin maszynowy AK-47. - Nazywam się Mikołaj Chłód. - podał mi rękę.

- Adolf Hitler, miło mi. - uścisnąłem ją. To stąd ten chłód, pomyślałem. - Co pana sprowadza w te skromne progi? - zapytałem, przeżuwając posiłek.

Mikołaj rozejrzał się po zdemolowanym mieszkaniu. Ja natomiast siedziałem spokojnie przy ledwo trzymającym się na nogach stole, jedząc obiad z larw.

- Jestem właścicielem tego lokalu. - powiedział, wciąż patrząc dookoła. Jego twarz przy tym przybierała dziwne miny, jakby ten widok głęboko go ranił. 

- Wspaniale, ale nie o to pytałem. - odparłem, krztusząc się. Jadłem zbyt łapczywie. Skarciłem się w myślach. Mama nie byłaby zadowolona, że jej synek nie potrafi normalnie jeść.

Mężczyzna odłożył parasol, przysunął jedno z przewróconych krzeseł do stołu i usiadł. - Czy mógłby mi pan powiedzieć, jak już pan tu jest, co tu się stało?

Podniosłem wzrok znad talerza i wbiłem go prosto w niego. - Nie wiem i gówno mnie to obchodzi. Zapytam jeszcze raz. Co pana tu sprowadza?

Próbował wytrzymać moje spojrzenie. Patrzyliśmy na siebie tak dłuższą chwilę. - Przyszedłem złożyć wypowiedzenie najmu pani Agacie. Zalegała z wpłatą kilka miesięcy, a od miesiąca przestała do mnie przychodzić i... - zawahał się z zażenowaniem, ale kontynuował wątek - i... się ze mną pierdolić. Uznałem więc, że miarka się przebrała, i że należy ją wypierdolić na zbity pysk.

Pokiwałem delikatnie głową z uznaniem. - Dobrze chciał pan postąpić... Niestety, jak pan zapewne zauważył, pani Agata sama się wypierdoliła z tego świata, a konkretniej mówiąc - ktoś jej w tym pomógł. Przez ostatni miesiąc nasze drogi, to znaczy moje i pani Agaty, złączyły się w nietypowy sposób. Jestem tutaj dlatego, by rozwiązać tę sprawę do końca. 

- Ktoś jej w tym pomógł? To znaczy, ma pan na myśli morderstwo? - zapytał Mikołaj, nagle ożywiony.

- Nie, skąd. Mam na myśli dobroduszność i uczynność tej osoby. Chciałbym jej pogratulować odwagi i wręczyć czek na milion złotych. To nie lada wyczyn, pomóc innej osobie w tak karkołomnym zadaniu, jakim jest odebranie sobie życia. - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu niczym Łukasz Nowicki.

- Ach... - Chłód odetchnął z ulgą. Pozwolił sobie na uśmiech. - Ma pan całkowitą rację. 

Po tej wymianie zdań zamilkliśmy. Mikołaj zerkał co chwilę na zegarek. Ja w tym czasie skończyłem posiłek, wyrzucając miskę za siebie. Resztki pokarmu porwały szczury, które wypełzły nie wiadomo skąd. Świeciły na fioletowo.

- Niech pan zobaczy, jakie ładne zwierzątka. - odezwałem się, pokazując palcem na bijące się o dwie larwy gryzonie.

- Taaak, wyborne... Naprawdę nazywa się pan Adolf Hitler? - zapytał.

Odwróciłem się do niego i odparłem. - A pan naprawdę nosi melonik w dwudziestym kurwa pierwszym wieku? 

Speszył się trochę, ale pozostał twardy w swoim poglądzie na temat kapelusika. - Proszę pana, każdy człowiek na tej planecie może się ubierać, jak mu się żywnie podoba...

- No, a ja mogę się nazywać, jak mi się podoba. - przerwałem mu. 

- Ale ja tylko chciałem zapytać czy to jest pana prawdziwe nazwisko! 

Nie zdążyłem odpowiedzieć, ponieważ w tym samym momencie do pomieszczenia weszła jeszcze jedna osoba. Wysoki mężczyzna w okularach, ubrany w czarny, lateksowy płaszcz, pod którym było widać kamizelkę kuloodporną. Wielkie, skórzane buty. Zamarłem w bezruchu. Mikołaj natomiast wyglądał teraz na całkowicie spokojnego. Zmienił się też jego wyraz twarzy, wyglądał na dużo pewniejszego siebie. Poprawił melonik na głowie, złożył ręce na piersi, jakby chciał powiedzieć 'I co teraz, frajerze? Meloniki górą'. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni jakiś przedmiot i rzucił go na stół.

- Wojciech Cejrowski, Federalne Biuro Śledcze. W skrócie - EF BI JAJ. Tu ma pan moją odznakę. Jest pan aresztowany za morderstwo pierwszego stopnia Agaty Misiewicz, i za parę innych, mniej znaczących przestępstw. Może pan zachować milczenie albo zdjąć buty. 

Nie wiedziałem co powiedzieć. Patrzyłem to na zadziorną teraz twarz Mikołaja, którą zdobił ironiczny uśmieszek, to na twarde, bezkompromisowe oblicze Cejrowskiego. Pomyślałem, że musi być z niego kawał skurwiela. W oczy rzuciła mi się gruba blizna na policzku. 

- Fajna blizna, panie Wojtku. - rzuciłem, zdejmując moje ukochane, jaskrawo-niebieskie półbuciki. 

Agent zmierzył mnie wzrokiem, tym razem poczułem rzeczywisty chłód. 

- Żadne kurwa panie Wojtku. - każde słowo wyartykułował osobno, z naciskiem. Włosy zjeżyły mi się na głowie. Po chwili dodał. - Dzięki. - Wyjął z kieszeni płaszcza papierosy marki Radomskie i zapalił jednego, przesuwając zapałką o melonik Mikołaja. Ten zerknął na niego oburzony, ale prędko się opamiętał i nic nie powiedział. Zachowanie Cejrowskiego, jego postura przypominały mi tylko jedną osobę - Arnolda Schwarzeneggera vel Terminatora.

- Oto moje buty, chcę zachować wolność. Nic nie zrobiłem! - położyłem miękko buty na stole, byle tylko ich nie uszkodzić w jakiś sposób. 

Cejrowski z papierosem w ustach podniósł jednego buta do góry i począł mu się bacznie przyglądać. Jego badawczy wzrok nie mógł przeoczyć żadnej skazy. Kiedy skończył oględziny, prychnął z zadowoleniem i zwrócił się do Mikołaja. 

- Patrz kutasiarzu, jakie zajebiste buciki. Oryginalne półbuty z czasów Napoleona. Podobno sam cesarz w nich popierdalał. - ocenił je jeszcze raz z daleka, chcąc się upewnić czy się nie pomylił w ocenie, po czym dodał. - Nie możemy go zamknąć. Jest zbyt cenny dla społeczeństwa. - Puścił mi przy tym oko, wziął drugiego buta i zamaszystym krokiem wyszedł z mieszkania. Odetchnąłem z ulgą, po raz kolejny tego dnia. 

Mikołajowi uśmiech zniknął z twarzy tak szybko, jak się na niej pojawił. Podrapał się po meloniku. - No, to w takim wypadku... - nerwowo się zaśmiał. - To ja będę leciał. Życzę miłego dnia. - Wstał błyskawicznie, nieznacznie się ukłonił w progu i puścił się biegiem, prawdopodobnie za Cejrowskim. 

Cisza otaczała mnie zewsząd. Nie było słychać nawet gmerania radioaktywnych szczurów. Ogarnął mnie smutek. Straciłem najcenniejszy przedmiot, jaki w życiu posiadałem - półbuty. Trud, z jakim lata temu mama je zdobyła w tureckim burdelu nie był wart mojej wolności, ale muszę przyznać - przed Cejrowski stchórzyłem. Wiedziałem, że za buty ten człowiek jest zdolny zrobić wszystko. 

Bosy, z poczuciem beznadziejności wyszedłem stamtąd. Wygląda na to, że sprawa utkwiła w martwym punkcie. Jedyna osoba, która mogła mi coś powiedzieć o tajemniczej postaci, przepadła na wieki. Pozostało mi jedynie czekać, aż sama się ujawni. 



You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 01, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Zwyczajne życieWhere stories live. Discover now