Adam smacznie spał. Mógł sobie teraz na to pozwolić, w końcu jego wakacje trwają! Zapewne spędzi je w domu, ale zawsze coś.
Z przecudownego stanu spokoju jakiego doświadczał wybudził go jego przyjaciel Terrance, który ni z tą ni z owąd zaczął uderzać coraz mocniej grabiami w okno jego sypialni. Mieszkali razem odkąd matka Terry'ego wydziedziczyła go, przez to, że odstąpił od sekty wyznającej boga latającego spagetti.-Adam, obudź się ruda klucho, grabię już te liście całe 3 godziny, a ty sobie chrapiesz!! - wykrzyczał zdenerwowany czarnoskóry i po chwili usłyszał orgazmowe jęki wybudzającego się rudego (w sumie już nie, ale taka jest prawda) amerykanina.
-Dobra, przestań niszczyć mi grabie i okna, już idę!
Ciężkimi ruchami zwlekł się z łóżka i popatrzył na zegar. Pokazywał południe. To nie jest jakiś jego rekord w długim spaniu, ale tak, liście nie będą czekać.
Ubrał swoje ciemnozielone, ochydne ogrodniczki i po zjedzeniu śniadania, które składało się głownie z kawy (czyt. tylko z kawy) zszedł do ogrodu. Musieli grabić te cholerne zielsko, ponieważ ogrosnik zachorował. Trzeba sobie radzić. Nagle zza krzaku usłyszeli szelest. Nie taki zwykły szelest.Wiem, wiem bardzo krótki ten prplog, ale to tylko zjawka do czegoś (mam andzieję) większego! Rozdziały będą pojawiać się, kiedy będę mieć czas (który czasem mam, a czasem nie) na ich pisanie. Pewnie się nie podobało, bo w sumie nie wiem co może podobać się w 200 słowowym prologu ale to tyle, czekajcie cierpliwie!!