Rozdział numer jeden.

80 7 9
                                    

Terrance i Adam zaczęli powoli stąpać w kierunku nichcianych odgłosów. Krzaki ciągle się ruszały, a dopiero po chwili, jak klaun z pudełka wyskoczyli z niego zamaskowani niczym ninja troje mężczyźni. Oczywiście było widać tylko ich oczy. Przyjaciele spojrzeli po sobie. Adam nie miał pojęcia czego chcą. Po co mieliby do niego przychodzić zamaskowani Azjaci? O ile to Azjaci.
-Terry, masz mi coś do powiedzenia? -zapytał Adam z miną przyszłej ofiary spalenia na stosie za czary.
-No coś ty? Ja miałbym coś przed tobą ukrywać? -łysy tancerz skłamał. Coś ukrywał. Coś co nie moglo ujrzeć światła dnia.

Cała akcja trwała szybko. Po słowach Terrance'a zamaskowani rzucili się na niego, jak starsze panie na "Crocs'y" w Lidlu. Adam stał jak wryty. Nie mial zielonego pojęcia o co chodzi. Nie wiedział, czy uciekać, czy pomóc przyjacielowi. Chwilę później z workiem niczym Świętego Mikołaja, w którym znajdował się czarnoskóry wskoczyli na drzewo i tyle ich było widać.
Adam nadal stał nad miejscem zdarzenia. Pomyślał, że jedyną rzeczą, która może pomóc mu w tej sytuacji to policja, ale nie był tego pewien. Pierwszą myśl lepiej zostawić na później.

Gdy był już w domu rozmyślał. Zdawał sobie sprawę, że to bardzo dziwne, że nie pobiegł za nimi, nie skorzystał z usług tej całej policji... Miał zamiar pomyśleć. Wymyślić jakiś inny sposób. Policja zapewne mu nie pomoże, tak już często bywa. Usiadł na krześle i oparł głowę rękami. To miały być wspaniałe "wakacje" spędzone z przyjacielem. Martwił się o niego, co chyba jest oczywiste. Bał się, że mogą zrobić coś Terrance'owi. Mogą wrócić po niego samego, chociaż nie miał pojęcia o co chodzi, czarnoskóry mógł wplątać w coś, także jego.
Spojrzał na telefon. Było już późno, zasiedział się dość. Wystarczająco wrażeń, jak na jeden dzień.
Po wstaniu z krzesła postanowił zamówić pizze. Nie chciało mu się już gotować, a że było już późno postanowoł zjeść ją na jako tako "obiado-kolację". Ołożył telefon i rzucił się swym tlustym ciałem na kanapę.
-Moje życie jest nudne. Może i jestem sławny, może i mam swoje napalone fanki, ale to za mało... Potrzebuję czegoś, potrzebuję kogoś, kto zrozumie me upodobania, całego mnie! -ostatnie dwa słowa wykrzyczał , jakby miał go ktoś usłyszeć. Lubiał monologi. Terrance uratował go z jego chorobliwej samotni, a teraz nawet jego nie ma.

Dostawca pizzy dotarł po jakiś dwudziestu minutach. Adam zsunął się ociężale na podłogę i leżał na niej kilka sekund, ale pomyślał, że dostawca też ma swoje życie. Pewnie ma kogoś, kto na niego czeka...
Otworzył drzwi, wziął pizze ze smutną miną i dał mężczyźnie pieniądze. Przyjrzał mu się. Był to niski blondyn z wyraźnym makijażem i tajemniczym wyrazem twarzy. Zaciekawił go, ale nie mógł przedłużać stosunkowo krótkiej czynności. Chciał już zamknąć drzwi, gdy nagle jegomość odezwał się do niego.
-Ej panie, czekaj pan. Co się stało, że wyglądasz gościu jakby Ci pół bydła wybiło? -zapytał nieznajomy.
-Niestety, mam prywatne problemy, duże problemy... -Adam domknął drzwi, ale w momęcie zatrzaśnięcia się zamka poczuł nagły ból w kolanie, spowodowany kopem blondyna, który właśnie wyłamał dziurę w drzwiach. Lambert upadł na ziemię.
-Ja zajmuję się problemami! -wykrzyczał swoim powalenie dziwnym a zarazem seksownym dla Adama głosem. Jego noga nadal tkwiła w drzwiach. Próbował są wyciągnąć, ale bez skutecznie. Jedynym sposobem było powalenie drzwi do wewnątrz, jak i zrobił. Powstała z tego bardzo niekomfortowa piramida. Na samym dole leżał Lambert, na nim drzwi, a na samej górze znajdował się dostawca. Z całego tego pobojowiska wystawała ręka wokalisty z pizzą.
-Przepraszam, nie powinienem używać mojej zadziwiającej siły, żyje pan? - spytał obcy Adamowi człowiek i zdjął z niego drzwi. Wokalista ciężko podniósł swój ciężki zadek z podłogi.
-Jak widać tak -zaśmiał się. Pomimo zaistniałej sytuacji nie był zły na nieznajomego. W końcu mógł mu pomóc, chyba -Adam - wyciągnął rękę w stronę mężczyzny.
-Tommy, Tommy Joe Ratliff - z uśmiechem odwzajemnił uścisk ręki.
-A więc, jak możesz mi pomóc?
-Jestem poszukiwaczem przygód, detektywem, czym chcesz. Zgubiłeś coś, masz problem? Ja to załatwię!
-Do dobrze się składa, może potem się zdzwonimy? Mam sprawę.
-Nie ma takiej potrzeby! Właśnie skończyłem zmianę, możemy załatwić to teraz.
-Świetnie, może usiądziemy? Mamy też pizze.

Męszczyźni usiedli na kanapie i zaczeli rozmawiać o zaistniałej sprawie. Tommy miał pomysł.

-Porwany powiadasz? Wiesz przez kogo? -pytał blondyn.
-Nie mam zielonego pojęcia. Byli zamaskowani i zaraz uciekli -Adam oparł głowę za oparcie.
-Rozumiem, nie masz żadnych wrogów, ani nic?
-Nie, na pewno nie.
-Więc to jego sprawka, rozumiem -blondyn podrapał się po głowie -musimy poszukać jakiś wskazówek, pokażesz mi miejsce zdarzenia?
-Tak, za mną - Lambert prowadził Ratliffa na miejsce. Był bardzo intrygujący. Mały, słodki i jakimś dziwnym trafem jego głoś wydawał mu się bardzo pociągający.

-To tutaj - oznajmił Adam.
Joe przyglądał się wszystkim zakamarkom.
Trwało to trochę czasu, alę znalazł ślad. Ślad bardzo ważny. Mógł rozwikłać całą zagatkę zamiarów tych ludzi, a także problemów Terrance'a.

Zwykłe AdommyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz