Deszcz padał w najlepsze, więc nie było widać, że spod powiek Seungjuna sączyły się łzy. Szedł szybkim krokiem przez mokre ulice nieśpiącego jeszcze miasta. Spod przymrużonych oczu obserwował jak ludzie chowają się przed deszczem, jak przed wrogiem. Nie rozumiał ich. Lubił patrzeć na kropelki wody lecące z nieba, ciężko opadające na pierwszą lepszą rzecz, którą napotkają na swojej drodze. Nie obchodziła go jego fryzura, to, że był mokry. W deszczu czuł się szczęśliwy, wolny, bez zmartwień. Nierówny dźwięk tego zjawiska odprężał go, sprawiał, że zapominał o wszystkich problemach... Jednak nie teraz. Teraz czuł się, jakby jego serce pękło na małe kawałeczki, czuł, jakby ktoś postrzelił go w klatkę piersiową, nieco z lewej strony. Czuł się tak, jakby za chwilę miał upaść na ziemię i zaczekać na chłodne objęcia śmierci.
Wysoki na prawie metr dziewięćdziesiąt chłopak sunął niczym cień po ulicach miasta, które zaczęła spowijać gęsta mgła. Ludzie rozpłynęli się wśród ciemnego, miejscami jasnego - tam gdzie było światło, dymu. Deszcz już przeszedł, pozostawiając po sobie tylko mokre ślady, które i tak pójdą w niepamięć. Przykucnął obok jednej z kałuż i spojrzał na swoje odbicie, przyglądając się sobie dokładnie. Odgarnął przyklejone do twarzy włosy, układając je w mokry nieład, jakby zaraz po wyjściu spod prysznica przetarł je ręcznikiem. Wpatrywał się w swoją zmęczoną, smutną twarz, a dokładniej w swoje opuchnięte od płaczu oczy. Wstał i rzucił na wodę nieduży, za to bardzo uroczy bukiet z różowych i czerwonych róż. Spojrzał na pokaleczoną od kolców dłoń i strzepnął nią, aby wydobyć z niej pozostałości po kwiatach. Patrzył jeszcze przez chwilę na bukiet róż. Przetarł oczy i zaczął iść w stronę domu.