- I -

63 5 2
                                    


W zamku było cicho.

Korytarze memoryjskiego pałacu utraciły swą zieleń i przyoblekły szaroczarną szatę żałoby. Niebo, spowite gęstą mgłą, nosiło podobną barwę; znak ostatnich wydarzeń. Wszędzie czuć było duszącą woń spalonego miasta. Po zakamarkach wciąż rozbrzmiewał żałosny lament.

"Panie, chroń królową"

W każdym sercu, drżącym z niepewności o własny los, kiełkowała przerażająca obojętność. Obojętność powstająca tylko wówczas, gdy umysły ludzkie nie mogą pojąć bezmiaru okrucieństw i napotkanych niesprawiedliwości. Kiedy pytanie: "jak coś takiego mogło się wydarzyć?" zabrzmi bezgłośnie w ich głowach po tysiąckroć i z uporem kropli drążącej skały, przygotuje grunt pod rezygnację. Pod zdradę samych siebie.. swego człowieczeństwa.

*

- Po wielkich tragediach najtrudniej jest wrócić do codzienności. - płowowłosa panna o kruchym, bladym ciele i oczach dawno utraconego błękitu podniosła wzrok i zlustrowała każdą ze znajdujących się przed nią postaci.

Chciała wyczytać ich myśli, jednak pozostałości ludzi, które stały teraz przed nią, gapiły się tępo w marmurową podłogę lub znajdujące się za jej plecami niebo.

Dwójka dzieci tuliła się do niewysokiej garderobiany, która nie odwzajemniała niemej prośby potomstwa o chociażby niewielki uścisk dłoni. Kobiety nie stać było nawet na krztę własnego ciepła - zbyt wielki gorąc pozbawił ją męża i najmłodszej córki. Mały chłopiec, może pięcioletni, popłakiwał w objęciach żony podczaszego, stojącej przy swoim mężu wraz z gromadką ich własnych dzieci.

Kanclerz, marszałek ojca i ochmistrz jej matki stali samotnie. Marszałek, młody człowiek, zawitał tu kilka lat wcześniej sam. Pozostali dwaj pogrzebali w popiołach miasta swoje rodziny. Kanclerz tkwił ze spuszczoną głową i śladami roztartych łez na czarnych od popiołu i sadzy policzkach, z myślą w niedalekiej przeszłości. Ochmistrz także nie ukrywał swojej rozpaczy, niepomiernego żalu. Chociaż wydawało się, że było w tym więcej życia... Jako jeden z dwóch wypatrywał się w nią, kiedy mówiła. Wciąż zadawał to samo pytanie, na które większość nie miała już siły.
Drugim obserwatorem był Archifrydd, królewski Archiwista. Siwowłosy starzec o gładkiej i suchej jak pergamin cerze. Jego spojrzenie, zimne jak kolor jego oczu, wprawiało ludzkie dusze w niespokojne drżenie.
Towarzyszył mu z wyglądu nastoletni uczeń - białowłosy elf o opalonej, pokrytej tatuażami twarzy. Stali w dużej odległości od tronu, blisko ściany. Blisko wyjścia.

Zagraniczny dyplomata siedział na
posadzce obok nich. Skulony, z głową utopioną w dłoniach i ubrudzonym odzieniu. Powtarzał jak mantrę imiona towarzyszy podróży. Nie godząc się z niesprawiedliwością losu.
Inni ambasadorzy z zagubionym, błądzącym po niebie wzrokiem, słuchali jej słów.

Niższa i wyższa służba. Szlachetnie urodzeni, (dawniej) bogatsi mieszczanie i zwykle pospólstwo, któremu los najpierw dał drugą szansę, dając posadę w pałacowych progach, ciepły kąt w jednej z najznamienitszych stolic współczesnego świata i później zabrał więcej, niż ofiarował.

Obcokrajowcy i Memoryjczycy.
Ludzie.

Kazała zebrać ich wszystkich w Podniebnej Sali.

Nieco więcej niż sto osób ocalałych od zagłady...

Tyle pozostało z liczącej tysiące pałacowej służby. Z niespełna trzystu tysięcy mieszkańców stolicy.





NorinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz