~ Rozdział 7 ~

61 5 2
                                    

- Przepraszam - Tut powiedział to już trzeci raz z rzędu

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

- Przepraszam - Tut powiedział to już trzeci raz z rzędu.

- Nie musisz przepraszać – trzeci raz odpowiedziała Meritamon. - To nie twoja wina.

- To nie był mój pomysł, to fakt, ale ja jestem odpowiedzialny za jego wykonanie. - Tut zacisnął usta, żeby nie powiedzieć czegoś więcej. Na przykład tego, jakim idiotą był Echnaton, zgadzając się na sprzedaż, bo to właśnie była sprzedaż, własnej córki. Merit miała zaledwie dwa lata, kiedy ojciec zaplanował jej całe anch.

- Daj spokój. - Merit ogarnęła wzrokiem całą swoją komnatę, jakby się już z nią żegnając. - Ojciec podjął najlepszą dla kraju decyzję. Wiesz to. Co miał zrobić? Mitanijczycy stali na północy uzbrojeni i gotowi do walki. Lepiej jest oddać im dziewczynę i kilka klejnotów, niż pozwolić, żeby ten cały syf wlał się do Kemet.

- Syf? Od kiedy mówisz syf zamiast nieporządek?

''Od kiedy zaczęłam nałogowo spotykać się z Kha'' - pomyślała.

- Nie zmieniaj tematu - powiedziała na głos – Echnaton postąpił słusznie. Chyba jedyny raz podczas całego okresu swoich rządów - dodała z przekąsem – I to cię boli? Że potrafił zrobić coś dobrego dla poddanych?

- Boli mnie to, że musisz wyjechać, bo kiedyś, gdzieś, ktoś uwzględnił cię spisując traktat o wzajemnej nieagresji - stwierdził Tut. Ale w głębi siebie przyznał Merit rację. Myśl, iż heretyk mógł zrobić coś, co nie prowadziło w linii prostej do zniszczenia kraju, była rozpraszająca. Echnaton robiący coś właściwego? To się po prostu ze sobą gryzło. ''Pewnie i tak zaproponował to ktoś inny, a król wyłącznie podpisał dokumenty.''

- A mnie boli to, że spadł na ciebie ciężar władzy, bo kiedyś, gdzieś, ktoś postanowił, że urodzisz się w Królewskiej Rodzinie, widzisz? Każdego można żałować, ale nie każdego trzeba.

- I uważasz, że ciebie nie trzeba.

- Oczywiście, że nie. Jestem Sent Króla, dorastałam w przepychu, w otoczeniu wspaniałych remecz, miałam wszystko, o czym tylko zamarzyłam. A teraz jadę do potężnego kraju, żeby poślubić tamtejszego księcia, a w przyszłości zostać królową. Mam szczęście. Popatrz na wieśniaczkę. Ona nie dorastała w pałacu tylko w glinianej chacie, rodzice karcili ją i mieszali błotem. Nie miała niczego, prócz pęcherzy na rękach. A teraz jedzie do najbliższej wioski, żeby wyjść za rzemieślnika, a w przyszłości urodzić mu synów. Ma pecha.

Merit miała nadzieję, że jej argumentacja zabrzmiała wiarygodnie. Nie miała pewności, czy miała ona przekonać bardziej Tut'a, czy ją samą. A może ich oboje? Przypowieść o wieśniaczce i księżniczce. Spodobałaby się, piszącym semait mędrcom. Oni lubili podobne mądrości.            

- Ale ja nie znam tej wieśniaczki, za to ciebie - tak. - Tut pogładził dłonią plecy siostry. – Gdybyś nie musiała jechać – uśmiechnął się z abstrakcyjności myśli, którą zaraz miał wypowiedzieć – zostałabyś moją żoną.

Bogowie są ze złotaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz