1. Pobudka

35 0 0
                                    

Miałem wtedy 17 lat. Obudziłem się w kapsule odpoczynkowej. Pot lał się ze mnie strumieniami, jak z jakiejś fontanny. Było mi tak gorąco, jakby włożono mnie do rozgrzanego pieca. Byłem cały obolały. Jakby przejechano po mnie walcem i wbito igły we wszystkie części ciała. Nie było to zbyt komfortowe. W końcu ból ustępował. Niestety powoli. Aczkolwiek nie myślałem już o nim tak bardzo, jak wcześniej. Zastanawiałem się za to, skąd właściwie się tu wziąłem. I przede wszystkim, gdzie dokładnie byłem. Gdy ból ustąpił, wyjrzałem przez okno kapsuły, które było za moją głową, a że kapsuła była mała, metalowa i trochę ciasna, nie było łatwo się obrócić. Zobaczyłem kosmos. Gwiazdy migotały praktycznie wszędzie. Komety latały raz w jedną, raz w drugą. Ujrzałem w oddali małą, fioletową mgławicę. To był jeden z najlepszych widoków, jakie miałem okazję zobaczyć w życiu. W końcu nieczęsto takie coś można zobaczyć na żywo. Gdy już przestałem podziwiać wszechświat, spostrzegłem, że jestem praktycznie goły. Nie miałem wogóle na sobie ubrań.Trochę się zawstydziłem, ale później pomyślałem, że przecież nie ma czego. W końcu byłem tu sam. Nagle kapsuła się otworzyła. Oślepiający blask walnął mi zdrowo po moich błękitnych oczach. Zobaczyłem kobietę, na oko po trzydziestce ubraną w biały kitel jak z apteki. A kobieta? No... jak kobieta. Miała lekką nadwagę. Kruczoczarne włosy, duży nos... no nieważne. Zaprowadziła mnie do niewielkiej szatni. W całym pomieszczeniu było pełno szafek z numerkami na każdej. Ono samo szare, bure i ponure. Coś jak składzik na miotły. Tylko większe. I bez mioteł. Na środku stało niewielkie biurko z ekranem. Kobieta usiadła na krześle, uruchomiła ekran i zaczęła pytać.

Nazwisko i imię?

Przeraziłem się, bo kobieta niby młoda, ale głos ma jak takie stare babsko z mojej szkolnej stołówki. Wiecie, taki skrzeczący, zgryźliwy.

Robert Fines - odpowiedziałem niepewnym tonem

Wstukała szybko.

Wiek?

17 lat

Spojrzała na mnie. Przypatrywała chwilę, potem znów wstukiwała coś do ekranu. Byłem strasznie skrępowany stojąc do obcej kobiety goły. Na szczęście szybko skończyła wpisywać dane. Co prawda jeszcze w międzyczasie pytała skąd dokładne pochodzę. Jaki kraj, miasto, dzielnica itp., ale po kliknięciu ostatecznego "enter" na holograficznej klawiaturze jedna z szafek się otworzyła. Kobieta poszła po ubranie i dała mi je. Dostałem białe szorty, czarne skarpetki, parę butów i czarny t-shirt. Na moje oko wyglądałem trochę jak pajac. Gdy przebierałem się, zaczęła mówić:

Kolonisto 36470842, witam na statku "Virgil". Naszym celem jest planeta K-57354. Czuj się jak w domu.

Co to wszystko właściwie oznaczało? O czym do mnie mówiła? Kolonista? Kolonista czego?

Jak się przebrałem, odprowadziła mnie do czegoś typu lobby, tylko większego. Można to było trochę porównać do ogromnego placu, gdzie po szkole chodziło się z kumplami grać w piłkę, wisieć na trzepaku itp. Tylko jakiś 20 razy większy. Na samym środku rosło drzewo. W "Przedsionku" (tak postanowiłem to miejsce nazwać) było chyba z miliard ludzi z różnych stron świata. Wszyscy ubrani tak samo jak ja. Na tle rasowym byli różni. Czarnoskórzy, żółci, biali, a nawet indianie. Każdy mówił innym językiem. Rozumiałem tylko tych, co mówili po angielsku. A to dlatego, że jestem anglikiem. Ale mimo tego zdawali się ze sobą dogadywać. Nie mieli do żadnego uprzedzeń z jakiegoś powodu, co mnie ucieszyło, bo w szkole walczyłem przeciwko rasizmowi. Czasem dzieciaki miały inne zdanie, niż ja, więc nie byłem za bardzo lubiany. No, ale mniejsza o to. Nie zauważyłem ani jednego aktu rasizmu. Oprócz jednego.

KeplerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz