48 {Win or lose}

990 105 3
                                    

– Kiedy następnym razem wyjeżdzasz? – nie chciałam go puścić już nigdzie.

– Na razie nie mam nic zaplanowanego – całuje mnie w skroń – Jutro zabiorę cię na randkę, ale najpierw muszę iść zdać egzaminy, cholera, ten sport niszczy moją edukacje.

– Będzie dobrze – wplatam palce w jego włosy – Ważne, że jesteśmy razem.

– Nigdy za nikim tak nie tęskniłem, Peggy – czuję dokładnie to samo. Trącam nosem jego szyje.

– Złamiemy pare przepisów, żeby szybko być w akademiku?

– Cholera, powinniśmy mieć mieszkanie przy lotnisku. Albo pomiędzy lotniskiem, a studiem. Udało wam się, prawda?

– Jeszcze jeden występ i podpiszemy umowę!

– Jestem taki dumny – ściska moje kolano – W jakiś sposób miałem w tym swój udział i to cholernie mnie nakręca. Jestem waszym największym fanem, wiesz?

– Możesz dostać osobisty koncert.

– Co jeszcze się działo, gdy mnie nie było? Co robiłaś tamtego dnia, co wróciłaś taka zmęczona? Taka długa próba? – nie odebrałam jego dziesięciu telefonów, gdy wygłupiałam się z Mike'm nad wodą. Gdy oddzwoniłam porozmawialiśmy tyle chwile i Luke padł.

Nie dało się być bardziej niekompatybilnym.

– Nie będziesz zły? – nie chcę popsuć nam pierwszego wspólnego dnia.

– Nie, nie mów. Chyba znam odpowiedź. Mike.

Ściskam jego dłoń na moim kolanie.

– Nie masz powodów, żeby być zazdrosnym. Jesteś już tu, przecież nie będziemy się o to kłócić, prawda? Zostajesz tutaj, więc jesteśmy razem.

– A gdy mnie nie ma, jesteś z nim. Kurewsko zajebiście.

Krzywię się na każde jego słowo.

– Przepraszam, że ja nie jestem Tess, która cały swój wolny czas spędza na sali baletowej i mogłeś być o nią spokojny. Tam też byli faceci, wiesz?

– Może dlatego, że na utratę Tess nie czułem się, jakby ktoś miał mi wyrwać pierdolone serce?!?

Milknę.

Nie wiem, co powiedzieć.

– Nie jesteś Tess, jesteś dziewczyną, w której towarzystwie każdy chce przebywać. Mam o co i o kogo być zazdrosnym, a ty nie rozumiesz, jak bardzo cię kocham.

– A ty nie rozumiesz, że ty nie masz czasu za mną tęsknić!

– Nie rozumiem, Peggy – zatrzymuje samochód na parkingu.

– Wracasz i mówisz, że tęskniłeś, ale ty tęsknisz tylko wtedy kiedy wracasz do pustego łóżka, bo tak pochłania cię bieganie. Jestem dodatkiem, bieganie zawsze jest dla ciebie na pierwszym miejscu, nie ja! Ja tęsknię nawet, gdy śpiewam! Nawet, gdy piszę egzamin! Ty nie! Jestem dodatkiem! – krzyczę w końcu.

– Peggy...

– Ty nigdy tego nie zrozumiesz!

– To ty w takim razie nie kochasz mnie tak jak twierdzisz!

– Może masz racje, Luke, może tak właśnie jest. Nie kocham ciebie, tak jak twierdzę, bo chyba nie potrafię cię tak kochać.

– Co to znaczy? – pyta zaniepokojony.

– Że musisz przestać zabraniać mi żyć, gdy ty żyjesz, tylko inaczej. Twoje życie polega na bieganiu, to dosyć samotne, prawda? Moje życie takie nie jest.

– To trudne, Peggy, gdy trenuję naprawdę nie mam wiele czasu.

– Więc, po co się kłócimy, gdy go masz? – uśmiecham się do niego.

– Boję się, że będziemy się zwodzić, Peggy, tak bardzo będziemy chcieli czerpać to, co dobre, nawet jeśli to złe będzie przeważać.

Zaraz się rozbeczę, on mówi takie okropne rzeczy, które są tak cholernie prawdziwe.

– Jedźmy do portu, zawsze spędzamy tam dobrze czas.

– Nie muszę martwić się, Mike'm?

– Nic, a nic, kochanie – będę żyć, gdy go tu nie będzie, ale gdy już będzie.. muszę wprowadzić go w życie grupy. Nie możemy żyć w zamkniętym świecie, bo jak stworzymy z tego przyszłość?

Zamiast na seks, jedziemy do portu. Kupujemy lody i wyjadamy sobie swoje smaki. Brudzę mu nos, a następnie to scałowuję. Luke bierze mnie za rękę i całuje każdy palec po kolei.

– Pamiętasz historie o słoniach?

– Pamiętam – przyciąga mnie do siebie i opiera brodę o czubek mojej głowy.

– Chciałem ci w ten sposób powiedzieć, że nie znalazłem jeszcze mojej wieczności, ale dzisiaj? Dzisiaj jest inaczej.

– Doprowadzisz mnie do łez! – piszczę – Musnąłeś mnie wtedy za uchem!

– Myślałem, że się domyślisz – robi to znowu, a potem obraca mnie przodem do siebie – A teraz zaplączę wokół ciebie moją trąbę.

– Luke! Nie wyjmuj jej przy ludziach!

On wybucha śmiechem.

– Chodziło mi o nos, wariatko! – muska mój nos swoim, a potem mocno go pociera. Zaczynam chichotać. Jestem z nim taka szczęśliwa.

– Potem zabawię się twoją inną trąbą!

– Ona też się za tobą stęskniła.

Daję mu małego buziaka.

– Wiem! Oooooo! – wskakuję na murek, a on łapie mnie za biodra, żebym przypadkiem nie spadła do wody – Powinniśmy iść potańczyć! Nigdy razem nie tańczyliśmy!

– Mogę prosić do tańca?

– Co? – jestem zaskoczona.

– Później zatańczymy w klubie, a teraz chodź tu do mnie i Zatańczmy w porcie.

– To wariactwo!

– Jak dobrze, że masz już miano wariatki – zeskakuję z murku – Włączmy jakaś muzykę.

Z ust ulatuje mi nerwowy chichot, a gdy słyszę, że włącza piosenkę mojego zespołu, spalam buraka.

– Słucham tego na okrągło, wokalistka jest miłością mojego życia.

Znowu wydaję z siebie dziwne dźwięki.

– Kocham cię – pocieram kciukami jego szczękę – Bardzo.

– Marzenia się spełniają, co? – całuje mnie w czoło, a potem zaczyna robić ze mną piruety.

Potrzebowałam tego.

Wrong signals •Hemmings•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz